poniedziałek, 24 września 2012

Kartki z notatnika podróży po Urugwaju

W Cannes wsiadam na piękny okręt włoski „Augustus”. W czasach gdy przestrzeń między Paryżem a Montevideo przebyć można w trzydzieści godzin, linie okrętowe wygodą i zbytkiem konkurują z samolotami. Ja jeden z delegatów polskich na konferencję Unesco wybrałem ten środek lokomocji. Nie jestem ministrem, nie pracuję w żadnym urzędzie, nie mam terminów, zebrań i konferencji, które czekają na moich kolegów. Podróż trwać będzie dwa tygodnie, zatrzymujemy się w Barcelonie, Dakarze, Santos, Rio de Janeiro. Te dwa tygodnie nie będą czasem zmarnowanym. I ja mam swoje spotkania i konferencje. Spotkać chciałbym dawne krajobrazy mojej pierwszej, młodzieńczej podróży do Brazylii. Mam zamiar odbyć parę ściśle poufnych konferencji z południowym oceanem, z gwiazdami drugiej półkuli, z palmami na Tijuca. Myślę także o pewnym ważnym posiedzeniu w Montevideo. Po prostu o posiedzeniu na plaży.

* * *

Okręt jest znakomitym terenem obserwacyjnym. Ludzie wyjęci, wyrwani z codziennej rutyny podatniejsi się stają badaniu. Niezwykłość sytuacji jest odczynnikiem podobnym do barwnika, który służy przy badaniach mikroskopowych. Można tu obserwować różne drobnoustroje ludzkie i w ogóle ustroje.

* * *

Jedzie na „Augustusie” cała delegacja włoska, paru członków egzekutywy i sekretariatu Unesco. Są też delegaci zaprzyjaźnionych republik ludowych Węgier i Rumunii. Można tu będzie załatwić sporo spraw związanych z konferencją. Chodzi mi o przygotowanie poparcia dla mojego wniosku w sprawie rocznicy Mickiewiczowskiej. Unesco dla uczczenia rocznicy Goethowskiej wydało książkę Goethemu poświęconą. Podobnie uczczono rocznicę Leonarda da Vinci. Może uda się przeprowadzić wniosek o wydaniu przez Narody Zjednoczone książki o Mickiewiczu.

* * *

Wieczorem pokazują nam film. Czemu Włosi, którzy mają tak znakomite filmy, pokazują na „Augustusie” bardzo zły film amerykański? Widocznie takie są gusta bogatej klienteli międzynarodowej. De Augustibus non est disputandum. W czasie pokazu tego filmu amerykańskiego widzę, że pod ścianą stoi delegat włoski Branco. Gdy przed paru laty ustąpiłem ze stanowiska szefa sekcji literatury międzynarodowej w Unesco, miejsce po mnie zajął właśnie ten sympatyczny profesor z Padwy. Ustępuję mu i teraz miejsca. Powiadam: – Po raz drugi oddaję panu swoje krzesło. – Pokazując na ekran, dodaję: – Z tych samych powodów.

* * *

Księżna N. zaszczyciła mnie rozmową. Jest to, jak powiada Dickens, „osoba niegdyś młoda”. Co wieczór występuje w innej toalecie i fantastycznej biżuterii. Spokrewniona z całym almanachem gotajskim, okazała mi specjalne zainteresowanie jako Polakowi. Uznała oczywiście, że Polak, który jedzie pierwszą klasą, nie może być wrogiem klasowym. Spytała mnie dobrotliwie, czy znam princesse Radziwiłł. Poprosiłem o powtórzenie. Radziwiłł? Nie. Nie znam takiego nazwiska. Księżna N. popatrzyła na mnie z zainteresowaniem. Zlustrowała mnie wzrokiem. – And count Potocki? – spytała po chwili. – How do you spell it? (jak się to pisze) – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – P.O.T.O.C.K.I. – Nie. Nigdy nie słyszałem. Może Pomianowski? O Pomianowskim ona nie słyszała. Spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem. Było to ostatnie spojrzenie, jakim mnie zaszczyciła.

* * *

W porcie S. odwiedza statek nasz attache. Jadę z nim do Sao Paulo. Jedziemy wspaniałą autostradą, z której widok roztacza się na zatokę i pasmo górskie okryte lasami dziewiczymi. Sao Paulo jest dziś wielkim nowoczesnym miastem. Architektura wzorowana początkowo na amerykańskich drapaczach nabrała cech odrębnych, więcej ma lekkości, ale przez rozrzucenie nie daje efektu siły wielkich brył Manhattanu. Przewodnikiem moim jest mieszkający tu od lat kilkunastu emigrant, zdolny polski architekt L. Korngold. W pewnej chwili zatrzymuje on auto i pyta: – Panie Antoni, niech mi pan powie szczerze, co o mnie mówią w Warszawie? – Mam panu odpowiedzieć szczerze? Nic. – I rzeczywiście. Przecież my naprawdę w Warszawie wcale nie mówimy o Korngoldzie.

* * *

Wjazd do zatoki Rio de Janeiro. Stoimy na pokładzie z Nataszą. Natasza ma dziesięć lat i jest córką młodego radzieckiego dyplomaty, który jedzie na placówkę do Argentyny. Natasza mówi: – Ach kak zdjes’ krasiwo, no tak da-lie-ko. Słynną z piękności zatokę i wspaniałą panoramę gór Serra do Mar zeszpeciła zła architektura. Na praia Flamengo, Batofogo, Capocabana stały tu kiedyś domki, pałacyki i wille w stylu dziewiętnastowiecznym, tonące w powodzi kwiatów i palm. Wyrósł tu, teraz mur, zwarta ściana drapaczy chmur, nudnych w formie, monotonnych, zaniedbanych, raczej nie drapaczy, ale obdrapaczy.

* * *

Idziemy z Brzechwą na przyjęcie do Związku Pisarzy Urugwajskich. Około czterdziestu osób. Niestety nikt nie mówi ani po angielsku, ani po francusku. Rozmawiam przez tłumacza. Prezes Związku jest poetą. Właśnie wyszedł nowy tom jego poezji. Pytam, w jakim nakładzie. Pięćset egzemplarzy. Prawda, że Urugwaj jest małym krajem, ale przecież poezje te pisane są po hiszpańsku, to znaczy w języku całej, z wyjątkiem Brazylii, Ameryki Łacińskiej. Pytają o nakład moich wierszy w Polsce. Podaję cyfrę. Widzę porozumiewawcze spojrzenia i ironiczne uśmiechy. Propaganda! Ta sama obcość i niemożność porozumienia towarzyszy moim spotkaniom z rodakami w Paryżu czy Londynie. Nikt nie ciekaw jest prawdy, każdy zarzuca mnie sloganami, na wszystko ma gotową odpowiedź. Te gotowe odpowiedzi podobne są do naszych gotowych ubrań z MHD. Pierwsze nie pokrywają się z życiem, a drugie z rzycią.

* * *

Na nocnym posiedzeniu ostatniego dnia poświęconego sprawom kultury, dosłownie pięć przed dwunastą, udaje mi się przebić przez opory przewodniczącego i zgłosić rezolucję mickiewiczowską. Mówię o zupełnej ignorancji, zwłaszcza w krajach anglosaskich, o tym, jak istniejące informacje o największym poecie Słowiańszczyzny mylące są i nieścisłe. Encyklopedia brytyjska podaje, że Mickiewicz urodził się w Zaolziu, w amerykańskim informatorze literackim Benetta na litery M.I.C.K. można znaleźć Micky Mouse, ale Mickiewicza nie ma. Uwaga ta wywołuje wesołość. (Gdy podawałem ten fakt na odczycie na uniwersytecie w Warszawie, nikt się nie śmiał, bo nikt nie wiedział, co to jest Micky Mouse.) Przewodniczący, Amerykanin Mr Hope, przerywa mi parokrotnie. Walka rozgorzała z całą namiętnością, dzielnie mi w niej sekunduje Lorentz. Wniosek polski popierają pięknymi przemówieniami delegaci Włoch, Francji, Brazylii. Zgłasza swe poparcie Związek Radziecki. Wreszcie przychodzi do głosowania. Zyskujemy absolutną większość. Amerykańska maszynka do głosowania pękła! Zdarzenie to staje się sensacją Kongresu. Wiadomo było powszechnie, że rezolucja ma być odrzucona, bo tak postanowił już przedtem komitet doradczy i rzecz była załatwiona miedzy Adamem i Ewą. (Tak nazywają Adamsa i Evansa.)

* * *

Brak znajomości hiszpańskiego bardzo daje się we znaki. Wynikają dość zabawne nieporozumienia. Lorentz w charakterze profesora historii sztuki uważał za konieczne pójść na odczyt zatytułowany coś w rodzaju: Historia retrospectiva de Artes Plastikos. Pokazywali tam jakieś rurki, garnki, naczynia, maszyny. Okazało się, że tematem była historia produkcji plastiku i nylonu. Jeden Mencel, kombatant wojny hiszpańskiej, mówi płynnie językiem Cervantesa, my porozumiewamy się przeważnie na migi. W ostateczności mówię po polsku. W hotelu, do którego przeprowadziliśmy się z Carrasco, zarządzający nie mówi żadnym językiem. Powiadam mu wprost: – Daj mi pan ładny pokój, bo ja jestem poeta i chce mieć widok na morze. – Zarządzający uśmiecha się i mówi: – Będziesz pan miał. – Okazuje się, że miałem nosa, a raczej on miał dość typowy nos.

* * *

Na plaża Independencia stoi bosy oberwaniec. Sprzedaje pocztówki z kolorowymi widokami plaży i dzielnic willowych Montevideo. Ożywił się słysząc mowę polską. – Panowie skąd? – Z Warszawy – odpowiadam. – Uciekliśta? – Tak – odpowiadam – uciekliśmy z nudnego posiedzenia Unesco, żeby się przejść po mieście. – Przyjechaliśmy tu na konferencję i oczywiście po konferencji wracamy do kraju – koryguje mnie mój poważny towarzysz. – Po co wracacie? Tu dobrze, tu wolność – mówi bosy sprzedawca pocztówek. Relacja jego jest całkowicie prawdziwa. Istotnie, nikt mu nie przeszkadza być bosym i sprzedawać pocztówki.

* * *

Oblewamy z Jerzym Michałowskim sukces rezolucji mickiewiczowskiej. Oblewamy potem, bo jest piekielnie gorąco. Nigdy nie przypuszczałem, że będę z Michałowskim w upalny dzień grudniowy pił coca-colę siedząc do góry nogami, bo przecież jesteśmy u antypodów.

* * *

Dyskusja nad charakterem książki poświęconej Mickiewiczowi. Nie jestem zwolennikiem dawania tam słabych z natury rzeczy przekładów, winna to być raczej książka o Mickiewiczu. Poezja musi być tłumaczona przez poetów. Poziom przekładów u nas jest wysoki, gdyż każdy wybitniejszy poeta polski może tłumaczyć bądź z francuskiego, bądź z niemieckiego, rosyjskiego czy angielskiego, ale jak znaleźć w Anglii wybitnych poetów, którzy znają język polski, czeski, arabski czy węgierski? Pewną pociechą jest, że nie tylko Mickiewicz jest dla Anglików poetą nie znanym, niewiele więcej wiedzą o Puszkinie. Namówiłem kiedyś Wellsa, aby przeczytał Oniegina. Wells przeczytał i bardzo się zirytował. Miał rację, bo okazało się, że przekład angielski odarł Puszkinowski poemat z całego uroku, pozostawiając tylko niezbyt ważną fabułę. Jest więc Puszkin prawie w Anglii nie znany, a popularność Goethego niewiele jest większa. Tomasz Mann w swoim eseju o Goethem przytacza historię młodego Anglika, który spotkawszy na ulicach Weimaru autora Fausta, zemdlał ze wzruszenia. Myślę, że dziś Goethe zemdlałby ze wzruszenia, gdyby spotkał Anglika czytającego Fausta. Shaw pytany o Goethego powiedział: – Czytałem go w pociągu między Genewą a Mediolanem. Ale, zdaje się, był to Schiller.

* * *

Gdy dyskutujemy stosunek do wielkiej literatury i do klasyków, przytaczam moim przyjaciołom z Unesco fakt autentyczny i bardzo charakterystyczny dla naszych stosunków. Mój przyjaciel Wnuk był świadkiem takiej rozmowy w Zakopanem. Góral mówi o jakimś znajomku, że świata nie widzi poza swoją córką, nie pije, wszystko, co zarobi, w tę córkę pcha, a dziewczyna nic dobrego. Na to dorzuca stara góralka: – Drugi Goriot. – Tak wchodzą w życie Polaków postacie wielkiej literatury francuskiej. Jeśli celem Unesco jest wymiana kulturalna między narodami, my zrobiliśmy już sporo i nie zamierzamy na tym poprzestać. Ostatnio zwyciężył u nas pogląd słuszny, że nie tylko klasyków, ale wszystkie wybitniejsze dzieła współczesne, bez względu na polityczne przekonania autorów, winny być przyswojone literaturze polskiej. Wydanie książki o Mickiewiczu w języku francuskim, angielskim i hiszpańskim jest, niech nam wolno będzie wierzyć, zapoczątkowaniem wymiany kulturalnej na nowej zasadzie – wzajemności usług.

Antoni Słonimski "Kartki z notatnika podróży po Urugwaju" [w]: tegoż "Artykuły pierwszej potrzeby".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz