Agatha Christie w swoim domu w Devonie w 1946 |
Rozmowa ukazała się w Tygodniku Powszechnym, a znalazłem ją w przepastnych czeluściach archiwum. Z Tomaszem Fiałkowskim i Marianem Stalą rozmawia Michał Okoński
MICHAŁ OKOŃSKI: – Ile kryminałów przeczytaliście?
TOMASZ FIAŁKOWSKI: – Pewnie kilkaset.
MARIAN STALA: – Na pewno mniej niż Tomek.
Czy to nie dziwne, że ludzie na co dzień obcujący z kulturą wysoką, świetny znawca polskiej poezji i autor rubryki „Wśród książek”, maniakalnie pochłaniają kryminały?
TF: – Szczerze mówiąc czytam je nie dla zagadki kryminalnej czy z zamiłowania do rebusów, ale po to, by utwierdzić się w przekonaniu, że świat nie wypadł jeszcze z ram. To rodzaj gry: literatura silnie skonwencjonalizowana, która z jednej strony daje dreszcz, a z drugiej, paradoksalnie – poczucie bezpieczeństwa. Klasyczny kryminał (bo to co mówię, odnoszę głównie do kryminału angielskiego, od Conan Doyle’a poczynając, a też i do Simenona) tworzy świat, w którym po to pokazuje się przekroczenie norm, żeby tym mocniej je następnie uwidocznić.
MS: – Uzasadniać czytania kryminałów nie trzeba, tak jak nie trzeba uzasadniać czytania czegokolwiek. Czytanie jest dla mnie czynnością podstawową – jeśli istnieje pewne zapisane terytorium kultury, to zawsze można je spenetrować. W zdziwienie, dlaczego my czytamy kryminały – nie wierzę. A dlaczego nie? Kryminały czyta się na zasadzie ucieczkowej. Tomek, być może, czyta kryminały, żeby nie napisać kolejnego odcinka rubryki, ja – żeby nie skończyć szkicu czy recenzji.
TF: – No i daje Ci to odprężenie...
MS: – Oczywiście, bo z lekturą ucieczkową wiąże się lektura zabawowa, lektura-gra. Czytanie kryminałów to zabawa konwencjami, gra pewnymi sposobami myślenia literackiego. W kryminale, zwłaszcza tym klasycznym, mamy do czynienia z literaturą podniesioną do kwadratu. Z niesłychanie literacką literaturą...
TF: – To wspaniałe pole ćwiczeń, na którym można analizować strukturę dzieła, sposób budowania napięcia, rozwijania intrygi, kształtowania postaci itd. Trochę jak ubranie, na którym widać wszystkie szwy i ściegi.
Chcecie powiedzieć, że czytacie kryminały z powodu ich niedoskonałości?
MS: – Możesz to nazwać niedoskonałością, możesz to nazwać schematycznością, możesz to nazwać jawnością chwytów literackich, które w literaturze wyższego rzędu są zdecydowanie bardziej zakonspirowane.
Rozmawiamy więc o czymś pomiędzy kulturą wysoką a niską... Nie jest to wszak kanon kultury?
MS: – To znowu zależy, jak rozumieć słowo „kanon”. Żeby czuć się dobrze w kręgu literatury wysokiej, trzeba mieć świadomość, co się odrzuca, a co stawia się po prostu niżej. A więc konstruować jakąś hierarchię. Nie jestem aż tak szalony jak ci literaturoznawcy, którzy twierdzą, że wszystkie teksty literackie można traktować jednakowo, tak samo Dantego, jak Agathę Christie czy Maurice Leblanca. Sądzę, iż jest inaczej; ale też jestem przekonany, iż ktoś, kto ma poczucie hierarchii, może bezpiecznie, bez żadnego kwestionowania kanonu, czytać rzeczy drugorzędne. Ale gdy ktoś nie zna kanonu, żywi się wyłącznie kryminałem, traktuje go ze śmiertelną powagą jako źródło informacji o świecie – no, to jest dramat.
TF: – Było wielu autorów, należących do literatury „wysokiej”, którzy na boku, dla przyjemności czy pieniędzy, pisali powieści kryminalne. Arnold Bennett, C. P. Snow, poeta Cecil Day Lewis, który używał pseudonimu Nicholas Blake. Milne, autor „Kubusia Puchatka”, ma na sumieniu „Tajemnicę Czerwonego Domu”. No, a Dickens? W końcu „Tajemnica Edwina Drooda” to jeden z pierwszych kryminałów, tym ciekawszy, że niedokończony.
MS: – Chesterton...
TF: – Ale z nim jest trochę inaczej, bo on świadomie używa gatunków popularnych jako wehikułu dla treści metafizycznych.
MS: – Co potwierdza Twoją tezę.
TF: – Sama Agatha Christie bynajmniej nie uważała się za Szekspira. Miała pełną świadomość tego, co robi, była dobrym rzemieślnikiem i nim właśnie chciała być.
MS: – Dwadzieścia pięć lat temu zastanawiano się, dlaczego w Polsce nie może powstać literatura środka i dlaczego pisarze albo są nastawieni na pisanie sześciusetstronicowych arcydzieł monologiem wewnętrznym albo są kompletnymi kretynami tworzącymi powieści milicyjne. Anglosasi, ze wspomnianą Agathą, mieli świadomość, że robią literaturę.
Co to w takim razie jest kryminał? Mógłby ktoś zapytać, czy „Zbrodnia i kara” jest kryminałem...
MS: – Oczywiście, że nie jest. Dostojewski korzystał ze schematów powieści sensacyjnej, a raczej romansu kryminalnego, ale jego dzieło należy do zupełnie innych rejonów literatury...
TF: – Nie każda powieść o morderstwie jest kryminałem. W ten sposób można dojść do wniosku, że „Makbet” to teatr sensacji.
MS: – Można się zresztą spytać, czy obecni tu czytają powieści kryminalne po to, żeby zajmować się tym, kto zabił.
TF: – Mnie oczywiście sprawia pewną satysfakcję, jeśli w połowie lektury znam już nazwisko mordercy, ale bawi mnie przede wszystkim „rozkręcanie” powieściowej konstrukcji i smakowanie realiów czy – zwykle dość taniego – psychologizmu. Agatha Christie w warstwie realistycznej opisuje przecież Anglię! W jej pierwszej powieści, „Tajemniczej historii w Styles”, mamy na przykład belgijskich emigrantów, którzy schronili się na Wyspie po inwazji niemieckiej na Belgię podczas I wojny światowej – stąd wziął się Poirot. Brytyjskie imperium było dla niej prawdziwą kopalnią pomysłów: chętnie sprowadzała z kolonii rozmaitych podejrzanych bohaterów o niejasnej przeszłości. Można się też z książek Agathy dowiedzieć, jak w powojennej Anglii funkcjonował czarny rynek żywności i co autorka sądziła o przemianach obyczajowych lat 60...
MS: – Obraz tych przemian jest zresztą dość karykaturalny, bo ona coraz bardziej oddalała się od rzeczywistości, miała coraz większy do niej dystans. Widać to choćby w tym, co pisała o ówczesnej młodzieży. Nie wiem, czy zauważyliście, jak ona odnotowała Beatlesów.
TF: – Trudno się dziwić, zważywszy jej konserwatywne przekonania. Agatha nie żywiła złudzeń wobec natury ludzkiej – w końcu przesłanie jej powieści z panną Marple głosi, że niebezpieczne instynkty drzemią także w poczciwych mieszkańcach malutkiej wioski, a dobra znajomość ich psychiki pomaga zrozumieć wszelkie możliwe zbrodnie – ale zło pozostaje u niej zawsze złem i w końcu doczeka się kary. Ona była zresztą zwolenniczką kary śmierci... Nawet tam, gdzie policja w ogóle nie wkracza – jak w „Dziesięciu Murzynkach” – bohater karze się sam.