"Lolito, światło mego życia, płomieniu mych lędźwi. Mój grzechu, moja duszo. Lo-li-ta: czubek języka schodzący w trzech stąpnięciach wzdłuż podniebienia, aby na trzy trącić o zęby. Lo. Li. Ta.
Była Lo, po prostu Lo, rankiem, gdy stała, metr i czterdzieści osiem wzrostu, cztery stopy dziesięć, w jednej skarpetce. W rybaczkach Lola. W szkole nazywała się Dolly. Na wykropkowanej linii do wypełniania Dolores. A w moich ramionach zawsze Lolita.
Czy nie miała poprzedniczki? Owszem, miała. W gruncie rzeczy mogłoby w ogóle nie być Lolity, gdybym nie był pokochał, któregoś lata, tej pierwszej dziewczynki. W księstwie nadmorskiej mgły. Ach, kiedyż to było? Na tyle mniej więcej lat przed urodzeniem się Lolity, ile ja sobie liczyłem owego lata. Jeśli chodzi o wyszukany styl prozy, to na mordercy zawsze można polegać.
Panie i panowie przysięgli, oto dowód rzeczowy numer jeden, to, czego serafowie zazdrościli, niezbyt uświadomieni, prości serafowie o wzniosłych skrzydłach. Spójrzcie na ten splot cierni".
Vladimir Nabokov "Lolita", przełożył z angielskiego i rosyjskiego Robert Stiller, PIW, Warszawa 1991, s. 9.
Książka ciekawa, może nawet sentymentalna. Ale ma coś w sobie...
OdpowiedzUsuńnie tylko początek genialny :)
OdpowiedzUsuńkilka lat jej nie czytałam, chyba znów sięgnę.