J. G. Ballard jest mi znany przede wszystkim ze znakomitego zbioru opowiadań pt. "Ogród czasu", ale także z autobiograficznej powieści "Imperium słońca". Większość jego książek wyróżnia się oryginalną formą i treścią. Ballard przedstawia w nich prześladujące go wizje świata przyszłości niekoniecznie odległej, natomiast wielce prawdopodobnej. Jest to pisarz z rodzaju tych, co to się wszystko co napiszą bezgranicznie wielbi, albo wręcz przeciwnie, nie cierpi. Jednym słowem jego pisarstwo budzi skrajne emocje i nie pozostawia nikogo obojętnym..
"Wyspa" zaintrygowała mnie niezłą okładką i zamieszczoną na niej notką na temat książki. Mimo to do jej przeczytania zbierałem się długo, to była rezerwowa pozycja do czytania w busie lub autobusie. Skutek był taki, że czytałem kilkanaście stron, aby następnym razem zacząć od początku. Aż pewnego dnia przeczytałem o kilka stron za dużo, wsiąkłem w świat tej opowieści i pozostałem w niej do końca.
Tytułowa wyspa to, ograniczony z trzech stron wałami, wiaduktami i ogrodzeniami z siatki, obszar pomiędzy autostradami i drogami szybkiego ruchu. Teren zapomniany przez ludzi i Boga, zamieniony na złomowisko i śmietnik cywilizacji. Główny bohater, Robert Maitland , trzydziestopięcioletni architekt, jadąc pewnego dnia autostradą traci kontrolę nad swoim samochodem, przebija barierę ochronną, zjeżdża z nasypu i zatrzymuje się pośród zardzewiałych i porośniętych trawą wraków innych samochodów. Maitland, któremu udało się wyjść z wypadku niemal bez szwanku, robi wszystko, aby wydostać się z tej "bezludnej wyspy". Nie jest to jednak, jakby się komuś mogło wydawać, takie proste. Akcja powieści toczy się w 1973 roku, odpadają zatem telefony komórkowe i inne gadżety techniczne dostępne dzisiaj. Podejmowane próby wydostania się tylko pogarszają jego sytuację, zostaje potrącony przez samochód i poważnie ranny. Znalazł się w matni. Wyspa nie pozwala mu uciec. Trochę przypomina mi to inną znakomitą książkę i sytuację w jakiej znalazł się jej bohater, a mianowicie "Kobietę z wydm" Kobo Abe.
"Opanowując uczucie litości nad sobą, pomyślał znów o Catherine i o synu. Przypomniał sobie zimne uniesienie, z jakim zataczał się po szosie, wykrzykując do samochodów imię żony. Właściwie powinien być jej wdzięczny za to, że go tu wysadziła. Większość szczęśliwych chwil życia spędził samotnie: na wędrówce po Włoszech i Grecji podczas studenckich wakacji, na trzymiesięcznym zwiedzaniu Stanów Zjednoczonych po egzaminach. Już wiele lat temu zrewidował mitologię swojego dzieciństwa. Zachowany w umyśle obraz małego chłopca, bawiącego się zawsze w długim podmiejskim ogrodzie otoczonym wysokim murem, stał się dziwnie pokrzepiający. to nie tylko próżność sprawiła, że oprawiona fotografia siedmioletniego chłopca w szufladzie biurka w pracy przedstawiała nie syna, ale jego samego. Może małżeństwo z Catherine, nieudane z punktu widzenia ogólnie przyjętych norm, było udane właśnie dlatego, że odtwarzało dla niego ten wyidealizowany pusty ogród".[s. 27-28]
Być może, w każdym razie daje się odnieść takie wrażenie, że Maitland celowo, podświadomie doprowadził do wypadku, chciał wypaść z nudy swojego życia, codzienności, odpocząć od pracy, żony i synka, przeżyć przygodę. Po jakimś czasie walka o przetrwanie na "wyspie" zaczyna mu się nawet podobać i właściwie, kiedy już może, nie chce jej opuścić. Nagłe przeniesienie do ekstremalnych warunków i sytuacji, powoduje uwolnienie się jego prawdziwego "ja". Jak to często bywa, w trudnych momentach ludzie pokazują jacy są naprawdę, często budzą się ich najniższe instynkty. "Wyspa" staje się też dla niego wyzwaniem, zapanowanie na wyspie i nad wyspą stanowi cel, do którego zaczyna dążyć.
"Obok nowo odkrytego poczucia fizycznej pewności siebie Maitland zauważył, że opanowuje go nastrój spokojnej egzaltacji. Leżał rozluźniony w wejściu do swojej altany, uświadamiając sobie, że jest naprawdę sam na wyspie. Zostanie na niej, dopóki nie będzie mógł uciec o własnych siłach. Zerwał z siebie resztki podartej koszuli i położył się nagi do pasa, tak że słońce mogło mu liczyć żebra. Pod pewnymi względami zadanie, które przed sobą postawił, nie miało sensu. Właściwie nie czuł już potrzeby opuszczenia wyspy i to samo potwierdzało, że objął ją w posiadanie".[s. 187]
"Wyspa" to książka przyciągająca, niepokojąca, obsesyjna, klaustrofobiczna, symboliczna, dająca wiele możliwości interpretacji. Jedna z wielu, to metafora życia po śmierci. Chciałem się podzielić z Wami swoimi wrażeniami z lektury i zachęcić Was do przeczytania tej książki, bo uważam, że jest tego warta. Czy mi się udało? Mam nadzieję, że tak, że ktoś dzięki mnie dowiedział się o tym interesującym autorze i jednej z jego książek. "Wyspa" zdecydowanie zaostrzyła mój apetyt na pozostałe utwory Ballarda.
J.G. Ballard "Wyspa", przełożył Lech Jęczmyk, Wydawnictwo "Książnica", Katowice 2007, s. 189.