Gdy otwarłem oczy, siedziałem na schludnie posłanym łożu, w pokoju o wąskim oknie, z szybą zamalowaną białym lakierem; patrzałem tępo na drzwi, jak gdyby na coś czekając. Nie miałem pojęcia, ani gdzie jestem, ani skąd się tu wziąłem. Na nogach miałem płaskie trepy, na sobie — pasiastą piżamę. Dobrze, że choć coś nowego — przemknęło mi — jakkolwiek nie zapowiada się to nazbyt ciekawie. Drzwi uchyliły się. Stał w nich, otoczony gromadką młodych ludzi w białych płaszczach szpitalnych, krępy brodacz z siwą, szczotkowatą czupryną, w złotych okularach. W ręku trzymał gumowy młotek.
— Ciekawy przypadek — rzekł. — Bardzo ciekawy, proszę kolegi. Pacjent ten uległ zatruciu
znaczną dawką halucynogenów cztery
miesiące temu. Działanie ich ustąpiło już od dawna,
lecz on nie potrafi w to uwierzyć i nadal uważa wszystko, co dostrzega, za
objaw halucynatoryczny.
W aberracji swej posunął się tak daleko, że sam prosił żołnierzy generała Diaza,
którzy uciekali kanałami z zajętego pałacu, aby go
rozstrzelali, ponieważ liczył na to, że śmierć będzie
w samej rzeczy przebudzeniem z omamaów. Został
uratowany dzięki trzem bardzo poważnym
zabiegom — usunięto mu dwie kule z komór sercowych — i uznał,
że nadal halucynuje.
— Czy to jest schizofrenia? — cienkim głosem spytała niska studentka, która, nie mogąc się przepchać przez stłoczonych kolegów, stawała na palcach, aby zobaczyć mnie ponad ich barkami.
— Nie. Jest to psychoza reaktywna o nowej postaci, wywołanej,
niewątpliwie, zastosowaniem
tych fatalnych środków.
Wypadek zupełnie beznadziejny; tak źle rokujący, że zdecydowaliśmy
się poddać go witryfikacji.
— Doprawdy? Panie profesorze! — studentka nie posiadała się z zainteresowania.
— Tak. Jak wiecie, przypadki beznadziejne można już
obecnie zamrażać w płynnym azocie
na okres od czterdziestu do siedemdziesięciu lat. Każdy taki pacjent zostaje
umieszczony w
hermetycznym pojemniku, rodzaju naczynia Dewara, z dokładnym opisem historii
choroby; w miarę
nowych odkryć i postępów
medycyny podziemia, w których
przechowuje się tych ludzi, podlegają
remanentom, i wskrzesza się każdego, któremu już
można pomóc. — Czy pan się chętnie godzi na to, aby zostać zamrożonym? — spytała mnie studentka, wetknąwszy
głowę między dwu rosłych studentów. Oczy
jej płonęły naukową ciekawością.
— Nie rozmawiam z przywidzeniami — odparłem. — Najwyżej
mogę powiedzieć, jak pani na
imię. Halucyna.
Gdy
zamykali drzwi, słyszałem jeszcze głos studentki, która mówiła: — Zimowy sen! Witryfikacja!
To przecież podróż w czasie, jak romantycznie! — Nie podzielałem jej zdania,
lecz cóż mi
pozostawało nad poddanie się fikcyjnej zewnętrzności? Pod wieczór następnego dnia dwaj
pielęgniarze zaprowadzili mnie do sali operacyjnej, w której stał szklany basen, dymiący parami
tak lodowatymi, że od ich powiewu ścinało dech. Dostałem moc zastrzyków, potem, ułożonego
na stole operacyjnym, napojono mnie przez rurkę słodkawym przezroczystym płynem — gliceryną, jak mi wyjaśnił starszy pielęgniarz. Był
dobry dla mnie. Nazywałem go Halucjanem.
Gdy zasypiałem już, pochylił się nade mną, żeby mi jeszcze krzyknąć do ucha: — Szczęśliwego
przebudzenia! Nie mogłem
mu ani odpowiedzieć, ani nawet palcem ruszyć. Przez cały czas — tygodniami!
— obawiałem się pośpiechu z ich strony — że mnie wrzucą do basenu, nim stracę przytomność.
Widać jednak pospieszyli się zbytnio, ponieważ ostatnim dźwiękiem tego świata, jaki
doszedł mych uszu, był plusk, z którym ciało
moje wpadło do płynnego azotu. Przykry dźwięk.
Stanisław Lem "Kongres futurologiczny", Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983, s. 58-60.
Halucyna i Halucjan :) za takie zabawy językiem polubiłam Lema, bo generalnie z literaturą sf jakoś nie przepadam, a jeśli już to fantazy. ale to może być tak jak z poezją współczesną: nie lubiłam aż tu nagle...;-))
OdpowiedzUsuńzastanawiałam się czy poddałabym się takiemu zabiegowi, gdybym po latach miała zostać wyleczona z ,,psychozy reaktywnej". chyba jednak nie, bo jak p[omyślę, że wszystko musiałabym zaczynac prsktycznie od nowa...! chyba już lepiej dotrwać do końca za jednym podejściem, a później już tylko niebiański spokój :)
Lem pisał tak różne teksty, że jest dobry dla każdego, od przedszkolaka do stulatka:) Philip K. dick miał obsesję, że Lem to zespół agentów KGB, którzy chcą zniszczyć amrykańską SF, bo pisał tak rozmaite utwory, jeden pisarz nie podołał by czemuś takiemu.
UsuńAch, takie posty lubię najbardziej. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńNasz ulubiony ciąg dalszy zapewne niebawem i nieubłaganie nastąpi (chociaż w dzisiejszych kryzysowych czasach niczego nie mozna być pewnym).
UsuńZłota myśl do zapisania w kajeciku: Nie rozmawiam z przywidzeniami. :)
OdpowiedzUsuńCiekawe, czy pojawi się też Halucyfer. :)
Mogę zapewnić, że będzie się działo:)
Usuń