Katedra w Hereford - ściana grobowa. |
Może to jakaś skaza na charakterze,
ale mnie osobiście nigdy nie ciągnęło do nagrobków. Wiem, że tak wypada kiedy
przyjedziesz do jakiejś wsi czy miasteczka, powinieneś zaraz pędzić na cmentarz
i zachwycać się mogiłami. Ja jednak zawsze sobie odmawiam tej rozrywki. Nie
bawią mnie też spacery po mrocznych, wyziębionych kryptach i odczytywanie
epitafiów w towarzystwie dychawicznych staruszków. Nawet widok winkrustowanego
w kamień kawałka pękniętego mosiądzu nie budzi we mnie uczucia prawdziwego
szczęścia.
Jakże wstrząśnięci są zacni
zakrystianie, widząc, z jakim kamiennym obliczem czytam ekscytujące tablice pamiątkowe,
jak nikły entuzjazm budzą we mnie dzieje miejscowych rodów, a moje źle
skrywane pragnienie, by wyjść na zewnątrz, rani ich uczucia.
W pewien złocisty,
słoneczny poranek opierałem się o niski, kamienny murek, który otaczał
niewielki wiejski kościółek. Pykałem z fajki i oddychałem słodyczą, jaką tchnął
ten sielski, cichy obrazek - szary, sędziwy kościółek, porosły bluszczem, z
osobliwym rzeźbionym w drewnie gankiem; biała drożyna wijąca się ze wzgórza pomiędzy
szpalerem strzelistych wiązów; kryte strzechą chaty, wyzierające sponad
starannie przystrzyżonych żywopłotów; srebrzysta rzeka w parowie, lesiste
wzgórza w oddali!
Pejzaż był cudowny,
idylliczny, poetycki. Wzbudził we mnie wzniosłe pragnienia. Poczułem się dobry
i szlachetny. Ogarnął mnie wstręt do wszelkiego grzechu i występku. Zamieszkam
w tej wsi i już nigdy nie wyrządzę nikomu krzywdy, będę prowadził przykładne,
nienaganne życie, na starość moje włosy przyprószy siwizna, nobliwą twarz
pobrużdżą zmarszczki...
W tym momencie wybaczyłem
wszystkim moim znajomym i krewnym ich występność i złośliwość i pobłogosławiłem
im. Nie wiedzieli, że im pobłogosławiłem. Oddawali się swemu zatraconemu życiu
zupełnie nieświadomi tego, co ja, hen, daleko, w tej cichej wiosce dla nich
uczyniłem. Jednak uczyniłem to, i żałowałem tylko, że nie mogę dać im o tym
znać, bo chciałem, żeby byli szczęśliwi. Wciąż pogrążony byłem w tych
wszystkich wzniosłych, tkliwych myślach, gdy nagle wytrącił mnie z rozmarzenia
ostry, piskliwy głos:
-Już idę, panie złoty, już
idę. Ze wszystkim się zdąży, proszę łaskawego pana.
Podniosłem wzrok i ujrzałem
zarośniętego starca: kuśtykał ku mnie przez cmentarz, niosąc w ręku potężny pęk
kluczy, które trzęsły się i dzwoniły przy każdym kroku.
Szlachetnym, milczącym
gestem dałem mu znak, by nie zakłócał mi spokoju, lecz on dalej się zbliżał,
skrzecząc bez ustanku:
- Już idę, panie złoty, już
idę. Trochu jestem chromy. Jużem nie taki żwawy jak onegdaj. Tędy, łaskawco.
- Odejdź, obmierzły
starcze, pókiś cały - powiedziałem.
- Zarazem przyleciał,
panoczku - odparł. - Moja kobita ino co was ujrzała. Pan pójdzie za mną.
- Odejdź - powtórzyłem -
zostaw mnie, zanim wyjdę z siebie i przetrącę ci kark.
Robił wrażenie
zaskoczonego.
- Pan nie chce zobaczyć
grobowców? - spytał.
-Nie - odparłem. - Nie
chcę. Chcę zażyć chwili samotności, wsparty o ten krzepki, stary mur. Odejdź,
nie przeszkadzaj mi. Kipią we mnie piękne i szlachetne myśli, gdy tak stoję, i
jeszcze postoję, bo to przyjemne i zdrowe. Na to przychodzisz ty, dręczysz
mnie i doprowadzasz do szału, odpędzasz wszystkie moje wzniosłe uczucia tym
swoim głupim gadaniem o grobowcach. Odejdź i załatw sobie tani pochówek, a ja
zapłacę połowę kosztów.
Zamurowało go na chwilę.
Przetarł oczy i przyjrzał mi się uważnie. Od zewnątrz wyglądałem na istotę z
tego świata, więc coś mu się nie zgadzało.
- Pan nietutejszy? Pan tu
nie mieszka?
- Nie - odparłem - nie
mieszkam. Gdybym mieszkał, ciebie by tu nie było.
- Ano to pan chce obejrzeć
grobowce - groby - pochowane ludzie, wie pan - trumny!
- Kłamco! - odrzekłem,
tracąc panowanie nad sobą. - Nie chcę oglądać grobowców - twoich grobowców. W
imię czego? Mamy swoje własne groby, moja rodzina. Mój wujek Podger ma grób na
cmentarzu Kensal Green, który jest ozdobą całej okolicy. Krypta mojego dziadka
w Bow może pomieścić ośmiu zwiedzających, a moja cioteczna babka Susan ma
ceglany grobowiec na cmentarzu w Finwiley, z płaskorzeźbą w kamieniu nagrobnym,
która przypomina czajniczek do kawy. Płyta nagrobna kosztowała ciężkie
pieniądze. Kiedy zapragnę grobów, tam się idę rozkoszować. Nie chcę grobów
obcych ludzi! Ale jak ciebie pochowają, wpadnę złożyć wizytę na twoim grobie.
To wszystko, co mogę dla ciebie zrobić.
Wybuchnął płaczem. Powiedział,
że na jednym z grobów jest odłamek kamienia, który ponoć stanowi pozostałość
figury mężczyzny, a innym zaś wygrawerowane są słowa, których nikomu nie udało
się jeszcze odcyfrować.
Byłem nieustępliwy.
Łamiącym się głosem zapytał:
- Może zobaczy pan
przynajmniej pamiątkowe okno.
Nie ugiąłem się nawet przed
tą pokusą, więc uciekł się do swego ostatniego atutu. Podszedł bliżej i
wyszeptał chrapliwie:
- Mam w krypcie parę
trupich czaszek, chodź pan obejrzeć. Tak, tak, chodź obejrzeć trupie czaszki! Młody
człowiek na wakacjach musi się trochę rozerwać. Chodź obejrzeć moje czaszki!
Odwróciłem się i uciekłem,
a gdy biegłem, słyszałem jego nawoływania:
-Tak, tak, chodź obejrzeć
moje czaszki! Wróć obejrzeć czaszki!
Jerome K. Jerome "Trzech panów w łódce (nie licząc psa)", tłumaczenie Tomasz Bieroń.