Triumf śmierci Peter Bruegel (starszy), ok. 1562 |
Wąskimi schodami schodziłem do niskiej i
wąskiej sieni, jakby do krypty z skarbcem, ale ciągle schodząc, dotarłem
do krypty obszerniejszej, która okazała się kuchnią Gmachu. Była to z pewnością
kuchnia, aczkolwiek wyposażona nie tylko w piece i rondle, lecz również w
miechy i młoty, jakby wyznaczyli tu sobie spotkanie także kowale Mikołaja.
Migotały czerwonym blaskiem duchówki, kotły i rondle, w których coś
gotowało się, dobywał się dym, a na powierzchni płynów tworzyły się z trzaskiem
wielkie pęcherze i pękały nagle z głuchym i nieustannym odgłosem. Kucharze
wymachiwali wysoko trzymanymi rożnami, zaś nowicjusze, którzy zebrali się tu
wszyscy, podskakiwali, by złapać kury i inne ptactwo nadziane na te rozpalone
żelaza. A na boku kowale kuli z taką siłą, że aż powietrze drgało, i chmury
iskier wzbijały się z kowadeł, mieszając się z tymi, które dobywały się z dwóch
pieców.
Nie wiedziałem, czy jestem w piekle czy w
raju pojmowanym tak, jak mógłby pojmować go Salwator, ociekającym sosami i
rozedrganym salcesonami. Nie miałem czasu, by zastanowić się, gdzie jestem,
albowiem zgraja człeczków, karłów z wielkimi głowami w kształcie
kociołków, wbiegła, porwała mnie w swoim pędzie, by wepchnąć na próg refektarza
i zmusić do wejścia.
Sala była odświętnie przybrana. Wielkie
opony i chorągwie zwieszały się ze ścian, ale zdobiące je obrazy nie były
tymi, które zazwyczaj zachęcają wiernych do pobożności albo głoszą chwałę
królów. Zdawały się raczej czerpać natchnienie z marginaliów Adelmusa i
wśród innych postaci odtwarzały najmniej przerażające i najbardziej
błazeńskie: zające, które tańczyły wokół drzewa obfitości, rzeki pełne ryb,
które z własnej woli rzucały się na patelnię trzymaną przez małpy przebrane za
biskupów-kucharzy, potwory o tłustych brzuchach tańczące wokół dymiących
rondli.
Pośrodku stołu siedział opat w odświętnych
szatach, w wielkiej sukni z haftowanej purpury, a w ręku trzymał swój
widelec niby berło. Obok niego Jorge pił z ogromnego dzbana wino, a klucznik,
ubrany jak Bernard Gui, czytał cnotliwie z księgi w kształcie skorpiona
żywoty świętych i ustępy z Ewangelii, lecz te opowieści mówiły o Jezusie, który
żartował z apostołem, przypominając mu, że ów jest kamieniem i że na tym
bezwstydnym kamieniu, co toczy się przez równinę, zbuduje swój Kościół, albo
opowieść świętego Hieronima, który komentował Biblię mówiąc, że Bóg chce
obnażyć pośladki Jerozolimie. I przy każdym zdaniu klucznika Jorge śmiał się,
walił pięścią w stół i krzyczał: „Ty będziesz następnym opatem, brzuchu Boży!”
Tak właśnie mówił, oby Bóg mi wybaczył.
Na swawolne skinienie opata wkroczył
zastęp dziewic. Był to promienny pochód bogato ubranych niewiast, wśród których
dostrzegłem, a w każdym razie tak wydało mi się na pierwszy rzut oka, moją
matkę, potem zdałem sobie sprawę z pomyłki, chodziło bowiem z pewnością o
dziewczę straszliwe jak uszykowane wojsko. Tyle jeno, że miało na głowie diadem
z białych pereł, dwa sznury, a inne dwa opadały po obu stronach twarzy, łącząc
się z dwoma kolejnymi sznurami, które zwieszały się jej na pierś, i każda perła
była obciążona diamentem wielkim niby śliwka. Poza tym z obu uszu spływały
sznury pereł błękitnych i łączyły się w naszyjnik u dołu szyi, białej i
prostej jak wieża Libanu. Płaszcz miała barwy szkarłatnej, a w dłoni trzymała
złoty, zdobiony diamentami puchar, który — wiedziałem, choć nie wiem skąd —
zawierał śmiercionośną maść skradzioną kiedyś Sewerynowi. Za tą niewiastą,
piękną niby jutrzenka, szły inne postacie niewieście, jedna z nich w białym
haftowanym płaszczu, nałożonym na ciemną suknię, ozdobioną podwójną złotą
etolą przybraną polnymi kwiatami; druga w płaszczu z żółtego adamaszku,
nałożonym na suknię bladoróżową, usianą zielonymi liśćmi, i z dwoma wielkimi
kwadratami naszytymi w kształt brązowego labiryntu; a trzecia w płaszczu
czerwonym a sukni szmaragdowej, haftowanej w małe czerwone zwierzątka,
i trzymała w rękach haftowaną białą etolę; płaszczom innych nie
przyglądałem się, ponieważ starałem się pojąć, kim były te, które towarzyszyły
dziewczęciu, jakże podobnemu teraz do Maryi Panny; i było tak, jakby każda z
nich pokazywała trzymany w dłoni kartusz lub jakby ten kartusz dobywał się z
ust, albowiem wiedziałem, że były to Rut, Sara, Zuzanna i inne niewiasty z
Pisma Świętego.
W tym momencie opat krzyknął: „Wnijdźcie,
dzieci wszetecznicy!”, i wkroczył do refektarza inny, pięknie uładzony
orszak świętych osób, które doskonale rozpoznałem, ubranych z prostotą, ale i
świetnie; a w środku grupy był zasiadający na tronie Pan Nasz i zarazem Adam,
okryty purpurowym płaszczem, i wielka, czerwona i biała od rubinów i
pereł, spinka trzymała płaszcz na ramionach; na głowie miał diadem podobny do
diademu dziewczęcia, w ręku spory puchar pełen krwi wieprzków. Inne nader
święte osobistości, o których powiem, a wszystkie znane mi doskonale, otaczały
go kręgiem, i był też oddział łuczników króla Francji, ubranych na zielono bądź
czerwono, ze szmaragdowymi tarczami opatrzonymi monogramem Chrystusa. Dowódca
tej grupy ruszył, by złożyć hołd opatowi, podając mu puchar i mówiąc: „Wim, ać
sia włość w istej graniej abrysie trzydźci roków beła w włodaniu Sancti
Benedicti.” Na co opat odparł: „Age primum et septimum de quatuor",
pozostali zaś zaintonowali: „In finibus Africae, amen." Potem
wszyscy sederunt.
Kiedy rozproszyły się oba przeciwne
oddziały, padł rozkaz opata i Salomon zabrał się do nakrywania stołu, Jakub i
Andrzej przynieśli wiązkę siana, Adam rozsiadł się pośrodku, Ewa położyła się
na liściu, Kain wszedł ciągnąc za sobą pług, Abel ze skopkiem, by wydoić
Brunellusa, Noe tryumfalnie przybył w arce, wiosłując, Abraham usiadł pod
drzewem, Izaak położył się na złotym ołtarzu kościelnym, Mojżesz przycupnął na
kamieniu, Daniel ukazał się na pogrzebowym podwyższeniu u ramienia
Malachiasza, Tobiasz wyciągnął się na łożu, Józef rzucił się na korzec zboża,
Beniamin wyciągnął się na worku, a później jeszcze, ale w tym miejscu wizja
stała się niewyraźna, Dawid trwał na pagórku, Jan na ziemi, faraon na piasku
(naturalnie, powiedziałem sobie, ale dlaczego?), Łazarz na stole, Jezus na
cembrowinie studni, Zacheusz na gałęzi drzewa, Mateusz na stołku, Rahab na
pakułach, Rut na słomie, Tekla na parapecie okna (z zewnątrz pojawiła się blada
twarz Adelmusa, który ostrzegał ją, że może runąć w przepaść), Zuzanna w ogrodzie,
Judasz pośród grobowców, Piotr na katedrze, Jakub na sieci, Eliasz na siodle,
Rachel na zawiniątku. A apostoł Paweł, odłożywszy miecz, słuchał zrzędzącego
Ezawa, gdy tymczasem Hiob kwilił na kupie gnoju i przybiegli mu na pomoc Rebeka
z suknią, Judyta z okryciem, Hagar z płótnem pogrzebowym, a kilku nowicjuszy
niosło wielki dymiący kocioł, z którego wyskoczył Wenancjusz z Salvemec, cały
czerwony, i zaczął rozdawać wieprzową kiszkę.
W refektarzu było coraz tłumniej i wszyscy
jedli ile wlezie, Jonasz podał do stołu dynię, Izajasz warzywa, Ezechiel morwy,
Zacheusz kwiaty sykomoru, Adam cytryny. Daniel łubin, faraon paprykę, Kain
kardy, Ewa figi, Rachela jabłka, Ananiasz śliwki wielkie jak diamenty, Lia
cebulę, Aaron oliwki, Józef jajko, Noe winogrona, Symeon pestki brzoskwiń,
podczas gdy Jezus śpiewał Dies irae i wesoło skrapiał wszystko to pożywienie
octem, wyciskając go z małej gąbki, którą wziął z włóczni jednego z łuczników
króla Francji.
— Synowie moi, owieczki moje wszystkie —
powiedział w tym momencie pijany już opat — nie możecie wieczerzać tak, ubrani
niby żebracy, chodźcie, chodźcie. — I uderzył w pierwszego i siódmego z
czterech, którzy wyłaniali się bezkształtni jak zjawy z głębi zwierciadła, a
zwierciadło rozpadło się na kawałki i rozsypały się na ziemi po salach
labiryntu wielobarwne suknie inkrustowane kamieniami, wszystkie zbrukane i
postrzępione. I Zacheusz wziął suknię białą, Abram pstrą, Lot siarkową, Jonasz
błękitną, Tekla czerwonawą, Daniel cętkowaną, Jan tęczową, Adam futrzaną,
Judasz w srebrniki, Raab szkarłatną, Ewa koloru drzewa wiadomości dobrego i
złego, i ten brał wielobarwną, ów spartańską, inny purpurową, inny morską, inny
hiacyntową, barwy ognia i siarki albo rdzawą i czarną, a Jezus pysznił się
suknią gołębią i, śmiejąc się, oskarżał Judasza, że ten nigdy nie potrafi
żartować w świętej wesołości.
W tym momencie Jorge, zdjąwszy szkiełka ad
legendum, rozpalił krzak gorejący, do którego Sara dorzucała drew, co
zebrał je Jefte, Izaak wyładował, Józef porąbał, i kiedy Jakub odkrywał
studnię, a Daniel siadał nad jeziorem, słudzy nieśli wodę, Noe wino, Hagar
bukłak, Abram wiódł cielca, którego Raab przywiązał do palika, a Jezus podawał
sznur i Eliasz wiązał mu kopyta; potem Absalom powiesił go za włosy, Piotr
podał miecz, Kain zabił, Herod spuścił krew, Sem wyrzucił trzewia i łajno,
Jakub dodał oliwy, Molesadon soli, Antioch położył na ogniu, Rebeka upiekła, a
Ewa spróbowała jako pierwsza i źle przełknęła, ale Adam powiedział, żeby o tym
nie myślała, i walił w plecy Seweryna, który radził dodać wonnych ziół. Wtedy
Jezus przełamał chleb, rozdzielił rybę, Jakub krzyczał, ponieważ Ezaw wyjadł mu
całą soczewicę, Izaak pożerał koźlę z rusztu, Jonasz gotowanego wieloryba, a
Jezus zachowywał post przez czterdzieści dni i czterdzieści nocy.
W tym czasie wszyscy wchodzili i
wychodzili, wnosząc wyborną dziczyznę wszelkiego kształtu i maści, i Beniamin
brał sobie zawsze część największą, Maria najsmakowitszą, Marta zaś skarżyła
się, że zawsze musi myć wszystkie talerze. Potem podzielili cielę, które
tymczasem ogromnie się powiększyło, i Jan miał z niego łeb, Absalom kark, Aaron
język, Samson szczękę, Piotr ucho, Holofernes też łeb, Lia zadek, Saul szyję,
Jonasz brzuch, Tomasz żółć, Ewa żebro, Maria pierś, Elżbieta srom, Mojżesz
ogon, Lot nogi, a Ezechiel kości. W tym czasie Jezus zjadał osła, święty
Franciszek wilka, Abel owcę, Ewa murenę, Chrzciciel szarańczę, Faraon
ośmiornicę (naturalnie, powiedziałem sobie: ale właściwie dlaczego?), a Dawid
zjadał kantarydę, rzucając się na dziewczę nigra sed formosa[i],
gdy tymczasem Samson wbijał zęby w szynkę lwa, a Tekla uciekała wrzeszcząc,
bo gonił ją czarny i włochaty pająk.
Wszyscy byli teraz najwidoczniej
podchmieleni i ten pośliznął się na winie, ten wpadał do kotłów i sterczały mu
stamtąd jeno dwie nogi skrzyżowane jak paliki, Jezus miał wszystkie palce
czarne i podawał karty księgi mówiąc: bierzcie i jedzcie, to są zagadki
Symfozjusza, a wśród nich zagadka o rybie, która jest synem Boga i waszym
zbawcą. I wszyscy pili, Jezus mirtynek, Jonasz rywułę, Faraon sorrento
(dlaczego?), Mojżesz petercyment, Izaak małmazyję, Aaron kanar, Zacheusz
latykę, Tekla kocyfał, Jan klaret, Abel albana, Maria hipokras, Rachel floren.
Adam bulgotał, leżąc na wznak, i wino
wypływało mu z żebra, Noe przeklinał przez sen Chama, Holofernes chrapał
niczego nie podejrzewając, Jonasz spał jak kamień, Piotr czuwał, aż kogut
zapieje, a Jezus obudził się nagle, słysząc Bernarda Gui i Bertranda z
Poggetto, którzy rozprawiali o spaleniu dzieweczki; i krzyknął, ojcze, jeśli to
możliwe, oddal ode mnie ten kielich! Ktoś niezręcznie nalewał do pucharów, ktoś
dobrze pił, ktoś umierał śmiejąc się i ktoś śmiał się umierając, ktoś taszczył
flaszki i ktoś pił z nie swojego kielicha. Zuzanna krzyczała, że nie odda
nigdy swojego pięknego białego ciała klucznikowi i Salwatorowi za nędzne serce
wołu, Piłat krążył po refektarzu niby dusza na mękach, wołając o wodę do
obmycia rąk, i brat Dulcyn, w kapeluszu z piórem, niósł mu ją, później
rozchylał, chichocząc, suknie i ukazywał srom czerwony od krwi, gdy tymczasem
Kain kpił z niego, obejmując piękną Małgorzatę z Trydentu; a Dulcyn wybuchał
płaczem i szedł złożyć głowę na ramieniu Bernarda Gui, zwąc go anielskim
papieżem, Hubertyn pocieszał go drzewem żywota, Michał z Ceseny sakiewką ze
złotem, Marie namaszczały go wonnościami, Adam zaś przekonywał, że powinien
zjeść dopiero co zerwane jabłko.
I wówczas otworzyły się sklepienia Gmachu
i zstąpił z nieba Roger Bacon na latającej machinie, homine regente jeno.
Potem Dawid zagrał na cytrze, Salome tańczyła w swoich siedmiu zasłonach i przy
każdej opadającej zasłonie grała na jednej z siedmiu trąb i ukazywała jedną z
siedmiu pieczęci, aż została jedynie amicta sole. Wszyscy mówili, że
nigdy nie widzieli opactwa tak wesołego, i Berengar unosił każdemu suknię,
mężczyznom i kobietom zarówno, całując w krocze. I zaczął się taniec, Jezus w
stroju nauczyciela, Jan strażnika, Piotr gladiatora sieciarza, Nemrod
myśliwego, Judasz donosiciela, Adam ogrodnika, Ewa tkaczki, Kain rozbójnika,
Abel pasterza, Jakub kursora, Zachariasz kapłana, Dawid króla, Jubal harfisty,
Jakub rybaka, Antioch kucharza, Rebeka nosiwody, Molesadon głupca, Marta sługi,
Herod wściekłego błazna, Tobiasz medyka, Józef stolarza, Noe pijaka, Izaak
wieśniaka, Hiob człeka smutnego, Daniel sędziego, Tamar nierządnicy, Maria pani
domu, i rozkazywała sługom, by przynieśli więcej wina, bo jej niemądry syn
nie chce przemienić wody.
Wtedy to opat zaperzył się, ponieważ —
powiedział — wyprawił taką piękną ucztę, a nikt mu nic nie dał; i wszyscy
zaczęli na wyścigi składać mu dary i skarby, byka, owcę, lwa, wielbłąda,
jelenia, cielę, mulicę, wóz słoneczny, podbródek świętego Eobana, ogon świętej
Morimondy, uterus świętej Arundaliny, kark świętej Burgozyny
wycyzelowany jak puchar w wieku dwunastu lat i kopię Pentagonum Salomonis. Ale
opat zaczął krzyczeć, że w ten sposób starają się odwrócić jego uwagę, a w
rzeczywistości pustoszą mu kryptę ze skarbu, a teraz wszyscy się tam
znajdujemy, i że zabrano niezwykle cenną księgę, która mówiła o skorpionach
i o siedmiu trąbach, i wezwał łuczników króla Francji, by przeszukali
wszystkich podejrzanych. I znaleziono ku wstydowi wszystkich chustę
wielobarwną u Hagar, złotą pieczęć u Rachel, srebrne zwierciadło na łonie
Tekii, syfon z napojem pod ręką Beniamina, jedwabną narzutę pod sukniami
Judyty, włócznię w ręku Longina i żonę bliźniego w ramionach Abimelecha. Ale
najgorsze nastąpiło, kiedy znaleziono czarnego koguta przy dzieweczce, czarnej
i pięknej niby kot tej samej barwy, i nazwano ją czarownicą i pseudoapostołem,
i wszyscy rzucili się na nią, by ją ukarać. Chrzciciel ściął jej głowę, Abel
poderżnął gardło, Adam wypędził, Nabuchodonozor ognistą ręką napisał jej na
piersi znaki zodiakalne, Eliasz porwał do ognistego wozu, Noe zanurzył w
wodzie, Lot zamienił w słup soli, Zuzanna oskarżyła o lubieżność, Józef
zdradził z inną, Ananiasz wepchnął do pieca, Samson zakuł w łańcuchy, Paweł
wychłostał, Piotr ukrzyżował głową w dół, Stefan ukamienował, Wawrzyniec spalił
na ruszcie, Bartłomiej obłupił ze skóry, Judasz wydał, klucznik spalił, a Piotr
wyparł się wszystkiego. Potem rzucili się na to ciało i ciskali weń łajnem,
puszczali wiatry na twarz, oddawali urynę na głowę, wymiotowali na łono,
wyrywali włosy, bili po pośladkach rozżarzonymi łuczywami. Ciało dziewczęcia,
niegdyś tak piękne i słodkie, teraz ulegało unicestwieniu, rozpadając się na
kawałki, które trafiały do szkatułek i relikwiarzy z kryształu i złota,
znajdujących się w krypcie. A właściwie to nie ciało dziewczęcia zapełniało
kryptę, lecz fragmenty krypty, wirując, układały się w kształt ciała
dziewczęcia, teraz rzeczy mineralnej, a później znowu rozpraszały się, święty
pył kawałeczków nagromadzonych przez szaleńczą niegodziwość. Było teraz tak,
jakby jedno jedyne ogromne ciało w ciągu tysiącleci rozpadło się na części, a
te ułożyły się tak, by wypełnić całą kryptę, bardziej jaśniejącą, ale nie różną
od ossuarium zmarłych mnichów, i jakby forma substancjalna samego ludzkiego
ciała, arcydzieło stworzenia, rozpadła się na kształty przypadkowe, mnogie i oddzielone,
stając się w ten sposób obrazem własnego przeciwieństwa, kształtem już nie
idealnym, ale ziemskim, z pyłu i cuchnących odłamków, zdolnych oznaczać jedynie
śmierć i zniszczenie...
Nie widziałem już biesiadników ani darów,
które złożyli; było tak, jakby wszyscy uczestnicy biesiady spoczywali w
krypcie, zmumifikowani każdy we własnych szczątkach, każdy przejrzystą
synekdochą samego siebie, Rachela jako kość, Daniel jako ząb, Samson jako
szczęka, Jezus jako strzęp purpurowej sukni. Jakby na zakończenie biesiada
przeobraziła się w rzeź dziewczęcia, ta zaś stała się rzezią powszechną, której
wynik końcowy miałem przed oczyma, ciała (co rzekę? wszelkie ciało ziemskie i
sublunarne tych współbiesiadników zgłodniałych i spragnionych) zmieniły
się w jedyne ciało, martwe, rozszarpane i udręczone jak ciało Dulcyna po kaźni,
przeobrażone w nieczysty i jaśniejący skarb, rozciągnięte całą swoją
powierzchnią, niby skóra zdarta ze zwierzęcia i rozwieszona, która jednak
zachowała, skamieniałe wraz ze skórą, trzewia i wszystkie organy i nawet rysy
twarzy. Skóra wraz z każdą ze swoich zmarszczek, fałd, blizn, ze swoimi
aksamitnymi powierzchniami, z lasem włosów, naskórkiem, z piersią i sromem,
które stały się przepysznym adamaszkiem, i piersiami, paznokciami, zrogowaciałym
naskórkiem pod piętą, włókienkami rzęs, wodnistą materią oczu, miąższem warg,
delikatnym rdzeniem pacierzowym, architekturą kości, a wszystko sprowadzone do
piaszczystej mączki, nie tracąc jednakowoż nic ze swojej postaci i wzajemnego
położenia, nogi wyzbyte mięśni i wiotkie jak obuwie, ciało z nich zostało
bowiem odłożone na bok niby ornat wraz ze wszystkimi czerwonymi arabeskami żył,
cyzelowanym stosem trzewi, intensywnym i śluzowatym rubinem serca, perłowym
rzędem zębów, równych, ułożonych w naszyjnik, z językiem, tym różowym
i błękitnym wisiorkiem, i palcami rozstawionymi niby świece, pieczęcią
pępka, by spleść na nowo rozpleciony kobierzec brzucha... Ze wszystkich stron
krypty śmiało się do mnie drwiąco, szeptało, zapraszało do śmierci to makrociało
rozdzielone między szkatułki i relikwiarze, a jednak odtworzone w swojej
rozległej i nieracjonalnej całości, i chodziło o to samo ciało, które
podczas wieczerzy jadło i wykonywało sprośnie susy i które teraz jawiło mi
się zastygłe w nietykalności swojej ruiny głuchej i ślepej. I Hubertyn,
chwytając mnie za ramię, aż jego paznokcie zagłębiły mi się w mięśnie, szeptał:
„Widzisz, to ta sama rzecz, ta, co przedtem triumfowała w swoim szaleństwie i
znajdowała upodobanie w zabawie, a teraz jest tutaj, ukarana i nagrodzona,
wyzwolona od pokus namiętności, zesztywniała na wieczność, przeznaczona na
wieczne ścięcie lodem, by zachowała się i oczyściła, wyzwolona od gnicia
poprzez triumf gnicia, gdyż nic nie zdoła obrócić w pył tego, co jest już pyłem
i substancją mineralną, mors est quies viatoris, finis est omnis laboris...”
Ale nagle wpadł do krypty Salwator,
miotając płomienie niby diablę, i krzyknął: „Głupcze! Nie widzisz, że to
behemot, wielka, dzika bestia z księgi Hioba! Czegóż to się boisz, paniczu mój?
Tu masz syr w zasmażce!” I nagle krypta rozświetliła się czerwonawymi błyskami
i znowu była kuchnią, lecz jeszcze bardziej niż kuchnią wnętrzem wielkiego
brzucha, śluzowatego i lepkiego, a pośrodku bestia czarna jak kruk i z tysiącem
dłoni, przykuta do wielkiego rusztu, wyciągała swoje członki, by złapać
wszystkich, którzy znaleźli się w pobliżu, i jak wieśniak, kiedy jest
spragniony, wyciska grono winne, tak owa bestia ściskała, kogo złapała, aż
miażdżyła ich wszystkich w swych łapach, temu nogi, temu głowę, czyniąc z nich
następnie wielkie żarcie, czkając ogniem bardziej, zda się, cuchnącym niźli
siarka. Ale, cóż za dziw, ta scena nie wzbudzała już we mnie przerażenia, i
spostrzegłem, że patrzę poufale na tego „dobrego diabła” (tak myślałem), który
właściwie okazał się Salwatorem, oto bowiem o śmiertelnym ciele człowieczym, o
jego cierpieniach i gniciu wiedziałem wszystko i niczego się już nie
lękałem. Rzeczywiście, w tym świetle od płomieni, które teraz zdawało się miłe
i biesiadne, ujrzałem wszystkich gości z wieczerzy, przywróconych do swojej
postaci, śpiewających, że od nowa wszystko się zaczyna, a wśród nich była
dzieweczka, cała i przepiękna, i mówiła mi: „Nic to, nic to, zobaczysz, że
później wrócę jeszcze piękniejsza niż przedtem, niech minie tylko moment
spłonięcia na stosie, a zobaczymy się tutaj!” I wskazała, oby Bóg mi wybaczył,
swój srom, a ja wszedłem i znalazłem się w przepięknej jaskini wyglądającej
niby rozkoszna dolina ze złotego wieku, zroszona wodą i pełna owoców, drzew, na
których rosły, syry w zasmażce. I wszyscy ruszyli dziękować opatowi za piękny
festyn, i okazywali mu serdeczność i dobry nastrój popychając go, kopiąc,
zrywając z niego suknie, przewracając na ziemię, uderzając członkami o jego
członek, a on śmiał się i prosił, by go już nie łaskotać, i okrakiem, na
koniach wyrzucających z nozdrzy chmury siarki, wtargnęli bracia ubogiego
żywota, którzy mieli przy pasach sakiewki wypełnione złotem, by przerabiać
wilki na jagnięta i jagnięta na wilki i koronować na cesarzy za zgodą zgromadzenia
ludu śpiewającego nieskończoną Bożą wszechmoc. „Ut cachinnis dissolvatur,
torqueatur rictibus!”[ii] — krzyczał Jezus wymachując koroną cierniową. Wszedł
papież Jan, złorzecząc na cały ten bałagan i mówiąc: „Tylko tak dalej, a nie
wiem, czym to się skończy! Ale wszyscy go wyśmiali i z opatem na czele wyszli
ze świniami szukać w lesie trufli. Miałem pójść za nimi, kiedy zobaczyłem w
kącie Wilhelma wychodzącego z labiryntu i trzymającego w ręku magnes,
który wlókł go szybko ku północy. „Nie opuszczaj mnie, mistrzu! — krzyknąłem. —
Ja też chcę zobaczyć, co jest finis Africae!"
„Widziałeś już!” — odpowiedział Wilhelm z
oddali. I obudziłem się, kiedy w kościele rozległy się ostatnie słowa żałobnego
śpiewu.
Lacrimosa
dies illa
qua
resurget ex favilla
iudicando
homo reus:
huic ergo parce deus!
Pie Iesu domine
dana eis requiem.[iii]
Znak, że moja wizja trwała, błyskawiczna jak wszystkie wizje, tyle co jedno amen, trochę krócej niż Dies irae.
Znak, że moja wizja trwała, błyskawiczna jak wszystkie wizje, tyle co jedno amen, trochę krócej niż Dies irae.
[i] nigra sed
formosa — czarna, lecz piękna
[ii] Ut
cachinnis... — Niech się skręca ze śmiechu aż do rozpuku.
[iii] Lacrimosa dies illa...
Pełen łez ów dzień,
kiedy powstanie z popiołu
na sąd winowajca człowiek.
Bądź mu więc miłościw, Boże!
Miłościwy Panie Jezu,
daj im odpocznienie.
Umberto Eco "Imię róży", przełożył Adam Szymanowski, PIW, 1991, s.493-503.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz