Nie mam już motywacji, chęci, zapału, pasji, jakkolwiek to nazwać, aby cokolwiek w tym miejscu robić. Wszystko wydaje się takie nudne, mdłe i mało oryginalne. Do tego jeszcze pomimo teoretycznie dużej ilości wolnego czasu, nie mam kiedy czytać, a może to tylko wymówka, racjonalizowanie, bo gdybym naprawdę bardzo chciał, to czas by się znalazł. Być może jeszcze kiedyś tutaj wrócę, gdy sytuacja się zmieni.
wtorek, 29 października 2013
poniedziałek, 28 października 2013
"These I Can Promise"
"There is Love in You" by Christian Schloe |
These I Can Promise - Mark Twain
I cannot promise you a life of sunshine;
I cannot promise you riches, wealth or gold;
I cannot promise you an easy pathway
That leads away from change or growing old.
But I can promise all my heart's devotion;
A smile to chase away your tears of sorrow.
A love that's true and ever growing;
A hand to hold in your's through each tomorrow.
Strach na wróble
Scarecrow, 1968 by Mario Lasalandra |
Strach na wróble
Słuchajcie dzieci tej opowieści
Wśród kukurydzy przy drodze
Wsparty na żerdzi, spoglądał w pola
Strach, stojąc na jednej nodze
Pewnego razu grupa młokosów
Wpadła na głupią zabawę
Rzucała w stracha długo kamienie
Celności szlifując wprawę
Rzucała w stracha długo kamienie
Celności szlifując wprawę
Lecz nie bez kary może być wina
Zatem młodzieńczej swołoczy
Strach nocą złożył przykrą wizytę
Sobą napełnił ich oczy
Zapamiętajcie więc drogie dzieci
Nim zmierzch się w ciemność oblecze
Nie zaczepiajcie stracha przy drodze
Bo żadne z was nie uciecze
Autor: Claudio
Źródło: poema.pl
piątek, 25 października 2013
Miron i Ameryka (4), czyli o tym jak trudno znaleźć siusialnię na Manhattanie
czwartek 14 paźdz. 1982
Jazda samodzielna metrem z przesiadką do Queensu. Tam czekał Lech Michał Brodacz. Iście do banku. Bez wyniku. U Brodacza w domu. Herbaty, mocne. Telefony. Żona Brodacza, Julita, załatwiła z bankiem, tym od czeku, że mi wypłacą jutro. Jazda metrem. Czekanie na zreperowanie taksówki Brodacza. Obwoził mnie potem po Harlemie i dzielnicach bogaczy. Na siedząco, po wyspaniu nowy odbiór miasta. Dziś wydało mi się niesłychane, monumentalne. Szersze ulice. Okna czarnych wieżowców świecą jak ze złota.
W gościach u lekarki, pani Piaseckiej, która jako dziewczynka z matką przekradła się przez granice socjalizmu zasznurowanym wozem UNRRY, zresztą ileś wozów z ilomaś ludźmi. Za grube pieniądze. Pojechały do ojca i męża w Anglii, wyjazd do Argentyny, tam ciężkie prace, ona na studiach i do USA. Mieszka z córeczką w 12-piętrowej starej kamienicy. W środku przestronnie, ładnie. Sporo obrazów polskich malarzy, m.in. Tetmajera, jak Królowa Jadwiga odwiedza żniwiarzy. Ładne w kolorach i ruchu.
Wymaniłem od niej codeinę i efedrynę. Ta ostatnia - jak się okazało - bez recept, trzeba znać nazwę, a jej etykietkę mi dała.
Herbaciarnia. Z nią i jej wujem, który też jest gościem z Polski.
Pokazywała mi po drodze kilka osobliwości. M.in. - obok jej domu - kino dla homoseksualistów.
Po pożegnaniu się z nią i wujem pod jej bramą szybko wdałem się w to kino. Tylko 6 dolarów, a ogląda się i ogląda. Na widowni tu i ówdzie ktoś siedzi, przesiada się, coś czasem się dzieje.
Pijak za mną palił papierosy, komentował na głos to, co szło na ekranie, w końcu podmacał mnie, potem gadał, przesiadał się. Po długim czasie, po iluś filmach Murzyn powiedział
- gut najt
Spojrzałem na zegarek: wpół do drugiej w nocy, i choda 7 Avenue trzy czy cztery kilometry. Ludzie tu i ówdzie, troszkę zaśmiecone, mijałem dwóch leżących żebraków, jeden z nogą w gipsie, Murzynów kopiących puszki. I tylko przelatywałem Poprzeczne, leżące postaci podnoszone jak glissando po klawiaturze.
53-cia
52-ga
51-a
50-a
49-ta
Tak dobrnąłem w pół godziny do swojej 23, skręt, minięcie 8 Avenue i ze strachem pod daszek hotelu zakonnic. Czy mnie wpuszczą? Dziad wydzwoniony ukazał się między podwójnymi drzwiami, machał ręką, wołał
- noł, noł
- noł noł
Wreszcie napisałem 711 i pokazałem kartkę. Wpuścił, wymyślał, ale wpuścił. Wyciągnąłem dolara
- noł noł
i piechotą na 7 piętro w siódmych potach, uszczęśliwiony.
Trudno tu znaleźć siusialnię na Manhattanie. Kiedy po odstawieniu taksówki poszliśmy się trochę przejść, szukałem siusialni.
Metro zawiodło. Wychodek zamknięty. Na wielu stacjach tak jest. Wreszcie wleciałem do restauracji, tam się udało. Kiedy wyszedłem, Brodacz wyczytał napis na szybie tej restauracji, że nie wolno korzystać z ubikacji nie-klientom.
Brodacz pokazał mi kwartał Rockefellera i stację metra na utrzymaniu Rockefellera. Elegancka i pucowana. Inne zaniedbane. Kolejki w metro nadjeżdżają obsmarowane całe od wierzchu i od środka. Od niedawna nie wolno ich obsmarowywać, kara.
W Harlemie widziałem ze 3 białych zaledwie. Mijaliśmy wypalone domy, ruchliwe sklepy, dziadowszczyznę.
Brodacz do taksówki Murzynów zabiera tylko wyglądających porządnie. Mogą go oszukać albo kazać gdzieś jechać i obrabować, a nawet zabić. Jego kolega Polak został obrabowany i zadźgany przez Portorykańczyków. Julita zabroniła mu szoferować po tym wypadku, ale wrócił do owego zajęcia, dobry zarobek. Przedtem sprzątał na 12 piętrze, mało płatne. I buchalterował, nuda i mało płatne. Teraz jeździ na zmianę z dziewczyną. On w dzień, ona w nocy, taki układ. Podobno ona się nie boi.
Pożary, mimo zabezpieczeń i pilnowaczy, zdarzają się. Niedawno na b. wysokim pietrze młodzieniec ukazał się w oknie na tle płonącego mieszkania. Tylko to jedno mieszkanie się paliło, ale od drzwi odcięty odwrót. Na pomoc za mało czasu. Na oczach ludzi owinął się w koc i rzucił z okna w dół miasta. Wolał to szybkie niż spalenie się żywcem.
Napisałem dziś nowojorską Kicię Kocię, co mi od razu dodało pewności siebie.
Książka jest dostępna TUTAJ
Miron Białoszewski "Tajny dziennik", Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.
53-cia
52-ga
51-a
50-a
49-ta
Tak dobrnąłem w pół godziny do swojej 23, skręt, minięcie 8 Avenue i ze strachem pod daszek hotelu zakonnic. Czy mnie wpuszczą? Dziad wydzwoniony ukazał się między podwójnymi drzwiami, machał ręką, wołał
- noł, noł
- noł noł
Wreszcie napisałem 711 i pokazałem kartkę. Wpuścił, wymyślał, ale wpuścił. Wyciągnąłem dolara
- noł noł
i piechotą na 7 piętro w siódmych potach, uszczęśliwiony.
Nowojorczycy w wagonie metra w 1981 roku. Autor nieznany. Źródło. |
Trudno tu znaleźć siusialnię na Manhattanie. Kiedy po odstawieniu taksówki poszliśmy się trochę przejść, szukałem siusialni.
Metro zawiodło. Wychodek zamknięty. Na wielu stacjach tak jest. Wreszcie wleciałem do restauracji, tam się udało. Kiedy wyszedłem, Brodacz wyczytał napis na szybie tej restauracji, że nie wolno korzystać z ubikacji nie-klientom.
Brodacz pokazał mi kwartał Rockefellera i stację metra na utrzymaniu Rockefellera. Elegancka i pucowana. Inne zaniedbane. Kolejki w metro nadjeżdżają obsmarowane całe od wierzchu i od środka. Od niedawna nie wolno ich obsmarowywać, kara.
Fot. Matt Weber. Źródło. |
W Harlemie widziałem ze 3 białych zaledwie. Mijaliśmy wypalone domy, ruchliwe sklepy, dziadowszczyznę.
Brodacz do taksówki Murzynów zabiera tylko wyglądających porządnie. Mogą go oszukać albo kazać gdzieś jechać i obrabować, a nawet zabić. Jego kolega Polak został obrabowany i zadźgany przez Portorykańczyków. Julita zabroniła mu szoferować po tym wypadku, ale wrócił do owego zajęcia, dobry zarobek. Przedtem sprzątał na 12 piętrze, mało płatne. I buchalterował, nuda i mało płatne. Teraz jeździ na zmianę z dziewczyną. On w dzień, ona w nocy, taki układ. Podobno ona się nie boi.
Pożary, mimo zabezpieczeń i pilnowaczy, zdarzają się. Niedawno na b. wysokim pietrze młodzieniec ukazał się w oknie na tle płonącego mieszkania. Tylko to jedno mieszkanie się paliło, ale od drzwi odcięty odwrót. Na pomoc za mało czasu. Na oczach ludzi owinął się w koc i rzucił z okna w dół miasta. Wolał to szybkie niż spalenie się żywcem.
Napisałem dziś nowojorską Kicię Kocię, co mi od razu dodało pewności siebie.
Książka jest dostępna TUTAJ
Miron Białoszewski "Tajny dziennik", Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.
wtorek, 22 października 2013
"Żyję już tylko pomiędzy linijkami moich prac"
Sandor Marai |
"Każda linijka, którą zapisuję - czy piszę artykuł,
czy studium, fragment powieści czy nawet te notatki - budzi we mnie
niewypowiedziane napięcie i niepokój. To uczucie nie przemija z latami, z
doświadczeniem, z rutyną zdobytą w rzemiośle - cóż to za rzemiosło! - lecz
przeciwnie, wzrasta. W porze dnia, którą poświęcam pracy, wszystko mnie
denerwuje i przeszkadza, rozmowa telefoniczna wytrąca mnie z równowagi, a
wiadomość, że ktoś ma mnie odwiedzić, że muszę się wywiązać z codziennego
zadania "na czas", unicestwia mnie dosłownie, jest jak strach przed
atakiem bólu fizycznego."
poniedziałek, 21 października 2013
Jak się (nie) bawić
Dziennik Józefa Alfonsa Potrykowskiego
2 stycznia 1859 roku
2 stycznia 1859 roku
Witold, mój
syn, nie wrócił do domu. Być może, że jest gdzieś zaaresztowanym albo
też gdzieś pije i resztę dopija moich biednych pieniędzy. I cóż z nim
zrobić? Wypędzić go, prawie ślepego, niepodobna. Wybić? Tego nie lubię i
dusza moja na to się wzdryga. Do kozy wsadzić — byłoby to mnie samego i
moje nazwisko sczernić.
3 stycznia 1859 roku
Witold wrócił do domu nocy zeszłej pijaniuteńki, bez chustki od nosa, bez portmonetki i bez grosza, w stanie zabłocenia wszelkie wyobrażenie przechodzącego. Dziś rano niczegom się u niego dopytać nie mógł — pijany jak bestia; ocucony, sam nie wie, co gada. Zdaje mi się, że musi te nadużycia przechorować, bo się ani ruszyć nie może. [...]
Józef Alfons Potrykowski, Tułactwo Polaków we Francji: dziennik emigranta, cz. II, Wydawnictwo Literackie 1974, s. 468-469.
Źródło: Płaszcz zabójcy
niedziela, 20 października 2013
"Zajęłaś się płomieniem" - Opowieść o Milenie Jesenskiej
http://www.tygodnik.com.pl/ksiazki/20/ksiazki01.php
Opowieść o Milenie Jesenskiej
Mariusz Surosz
Do dziejów literatury powszechnej weszła nie za sprawą własnych książek, ale dzięki namiętności, jaką rozbudziła w jednym z najwybitniejszych pisarzy XX wieku. "Listy do Mileny" wywołały swego czasu literacką sensację. Ich autor, Franz Kafka, zakochał się w Milenie Jesenskiej, kiedy miał 37 lat.
Chciał, by odeszła dla niego od męża. Przez dwa lata niemal codziennie pisywał do niej, zwierzając się z obaw i lęków. Było to może najważniejsze uczucie, jakim darzył w swoim krótkim życiu kobietę. Milena po latach podsumowała: "Taki już był mój los, że zawsze mogłam kochać tylko słabych mężczyzn". Kafka był jednym z nich.
"Letters to Milena" (a few quotes)
“Sometimes I have the feeling that we're in one room with two opposite
doors and each of us holds the handle of one door, one of us flicks an
eyelash and the other is already behind his door, and now the first one
has but to utter a word ad immediately the second one has closed his
door behind him and can no longer be seen. He's sure to open the door
again for it's a room which perhaps one cannot leave. If only the first
one were not precisely like the second, if he were calm, if he would
only pretend not to look at the other, if he slowly set the room in
order as though it were a room like any other; but instead he does
exactly the same as the other at his door, sometimes even both are
behind the doors and the the beautiful room is empty.”
“I have spent all my life resisting the desire to end it.”
“German is my mother tongue and as such more natural to me, but I
consider Czech much more affectionate, which is why your letter removes
several uncertainties; I see you more clearly, the movements of your
body, your hands, so quick, so resolute, it’s almost like a meeting.”
“I miss you deeply, unfathomably, senselessly, terribly.”
“I am constantly trying to communicate something incommunicable, to
explain something inexplicable, to tell about something I only feel in
my bones and which can only be experienced in those bones. Basically it
is nothing other than this fear we have so often talked about, but fear
spread to everything, fear of the greatest as of the smallest, fear,
paralyzing fear of pronouncing a word, although this fear may not only
be fear but also a longing for something greater than all that is
fearful.”
“Written kisses don't reach their destination, rather they are drunk on the way by the ghosts.”
― Franz Kafka, Letters to Milena
― Franz Kafka, Letters to Milena
sobota, 19 października 2013
piątek, 18 października 2013
"Niosła obrzydliwe, niepokojąco żółte kwiaty"
"– Niosła obrzydliwe, niepokojąco żółte kwiaty. Diabli wiedzą, jak się te kwiatynazywają, ale są to pierwsze kwiaty, jakie się wiosną pokazują w Moskwie. Te kwiaty rysowały się bardzo wyraziście na tle jej czarnego płaszcza. Niosła żółte kwiaty! To niedobry kolor!
Skręciła z Twerskiej w zaułek i wtedy się obejrzała. No, Twerską chyba pan zna? Szły Twerską tysiące ludzi, ale zaręczam panu, że ona zobaczyła tylko mnie jednego i popatrzyła na mnie nie to, żeby z lękiem, ale jakoś tak boleśnie. Wstrząsnęła mną nie tyle jej uroda, ile niezwykła, niesłychana samotność malująca się w tych oczach. Posłuszny owemu żółtemu znakowi losu ja również skręciłem w zaułek i ruszyłem jej śladem. Szliśmy bez słowa tym smutnym, krzywym zaułkiem, ja po jednej jego stronie, ona po drugiej. I proszę sobie wyobrazić, że prócz nas nie było w zaułku żywej duszy. Męczyłem się, ponieważ wydało mi się, że muszę z nią pomówić, i bałem się, że nie powiem ani słowa, a ona tymczasem odejdzie i nigdy już jej więcej nie zobaczę. I proszę sobie wyobrazić, że to właśnie ona, odezwała się nieoczekiwanie:
– Podobają się panu moje kwiaty?
Dokładnie pamiętam dźwięk jej głosu, taki dosyć niski, ale załamujący się niekiedy, i chociaż to głupie, wydało mi się, że żółte, brudne mury uliczki powtarzają echem jej słowa. Spiesznie przeszedłem na tę stronę, po której szła ona, podszedłem do niej i odpowiedziałem:
– Nie.
Popatrzyła na mnie zdziwiona, a ja nagle i najzupełniej nieoczekiwanie zrozumiałem, że przez całe życie kochałem tę właśnie kobietę! To ci dopiero, co? Na pewno powie pan, że jestem niespełna rozumu?
– Niczego takiego nie mówię i nie powiem – gorąco sprzeciwił się Iwan i dodał: – Błagam, niech pan mówi dalej!
Gość ciągnął:
– Tak, popatrzyła na mnie zdziwiona, a potem zapytała:
– Czy pan w ogóle nie lubi kwiatów?
Wydało mi się, że w jej głosie była jakaś wrogość. Szedłem obok niej, starałem się iść w nogę i, ku memu zdziwieniu, zgoła nie czułem zmieszania.
– Lubię kwiaty, ale nie takie – powiedziałem.
– A jakie?
– Lubię róże.
Natychmiast pożałowałem swoich słów, bo ona uśmiechnęła się przepraszająco i cisnęła swoje kwiaty do rynsztoka. Zmieszałem się nieco, ale jednak je podniosłem i podałem jej, ale ona z uśmiechem odsunęła kwiaty, więc musiałem nieść je sam.
Szliśmy tak w milczeniu przez czas pewien, dopóki nie wzięła kwiatów z moich rąk i nie rzuciła ich na jezdnię. Potem wsunęła w moją dłoń swoją dłoń w czarnej rękawiczce z szerokim mankietem i poszliśmy dalej razem.
– Niech pan mówi dalej – powiedział Iwan – i proszę, niech pan nie pomija żadnych szczegółów!
– Dalej? – zapytał gość. – No cóż, tego, co było potem, mógłby się pan sam domyślić. – Prawym rękawem wytarł nagle nieoczekiwaną łzę i mówił dalej: – Miłość napadła na nas tak, jak napada w zaułku wyrastający spod ziemi morderca, i poraziła nas oboje od razu. Tak właśnie razi grom albo nóż bandyty! Ona zresztą utrzymywała później, że to nie było tak, że musieliśmy się kochać już od dawna, jeszcze się nie znając i zanim się jeszcze spotkaliśmy, i że ona żyła z innym mężczyzną... a ja, tam, wtedy... z tą, no, jakże jej...
– Z kim? – zapytał Bezdomny.
– Z tą, no... z tą, no... – odparł gość i pstryknął palcami.
– To pan był żonaty?
– No tak, przecież właśnie w tej sprawie pstrykam... Z tą... Z Warią... Z Manią... nie, z Warią... taka sukienka w paski, muzeum... Zresztą nie pamiętam.
No więc ona mówiła, że wyszła tego dnia z bukietem żółtych kwiatów właśnie po to, bym ją wreszcie odnalazł, i gdyby tak się nie stało, otrułaby się, bo jej życie było pozbawione sensu. Tak, miłość poraziła nas w jednej chwili. Wiedziałem o tym jeszcze tego samego dnia, po godzinie, gdyśmy znaleźli się, sami nie wiedząc jak i kiedy, na nadrzecznym bulwarze pod murami Kremla.
Rozmawialiśmy ze sobą, tak jakbyśmy się rozstali dopiero wczoraj, jakbyśmy się znali od wielu lat. Umówiliśmy się, że się spotkamy nazajutrz w tym samym miejscu, nad brzegiem Moskwy, i spotkaliśmy się tam. Przyświecało nam majowe słońce. I niebawem ta kobieta potajemnie stała się moją żoną. Przychodziła do mnie co dzień w południe, ale czekać na nią zaczynałem już od rana.
Oczekiwanie to wyrażało się w ten sposób, że przestawiałem przedmioty na biurku. Na dziesięć minut przed jej przyjściem siadałem przy okienku i nasłuchiwałem, kiedy stuknie rachityczna furtka. I jak to się dziwnie składa – zanim ją spotkałem, bardzo niewiele osób przychodziło na nasze podwórko, można powiedzieć, że nikt tam nie przychodził, teraz zaś wydawało mi się, że całe miasto podąża na nasze podwórze.
Ona przechodziła przez furtkę tylko raz, ale nie skłamię, jeśli powiem, że zanim weszła, serce zaczynało mi walić przynajmniej z dziesięć razy. A potem, kiedy zbliżała się godzina, o której ona miała przyjść, kiedy wskazówki zegara zbiegały się na dwunastej, serce w ogóle już nie przestawało łomotać, dopóki ona, nawet nie stuknąwszy furtką, niemal bezgłośnie, nie zjawiała się, dopóki nie zobaczyłem za okienkiem jej pantofli z czarnymi kokardkami z zamszu, ściągniętymi przy pomocy stalowych sprzączek.
Niekiedy swawoliła zatrzymując się koło drugiego okienka i stukając w szybę czubkiem bucika. W tejże chwili dopadałem okna, ale pantofelek znikał, znikał czarny jedwab przesłaniający światło, i biegłem, by jej otworzyć drzwi.
Nikt nie wiedział o naszym związku, ręczę panu za to, chociaż to się nigdy nie zdarza. Nie wiedział o nim jej mąż, nie wiedzieli także znajomi. W starym domku, w którym wynajmowałem moją suterenę, wiedziano, oczywiście, że przychodzi do mnie jakaś kobieta, ale nikt nie znał jej imienia.
– A kim ona była? – zapytał Iwan, niezmiernie zaciekawiony tą romansową historią.
Gość uczynił gest, który miał znaczyć, że nie wyjawi tego nikomu, i kontynuował swoją opowieść.
Iwan dowiedział się więc, że mistrz i nieznajoma tak się pokochali, że stali się nierozłączni. Iwan dokładnie już sobie wyobrażał owe dwa pokoje w suterenie domku, w których z powodu płotu i bzów zawsze panował półmrok. Widział podniszczone, niegdyś wykwintne niskie, biurko, na biurku dzwoniący co pół godziny zegar i książki, książki od malowanej podłogi aż po zakopcony sufit i piec.
Iwan dowiedział się, że przybysz i jego potajemna żona już w pierwszych dniach trwania ich związku doszli do wniosku, że wtedy na rogu Twerskiej i owego zaułka, zetknął ich ze sobą sam los i że są stworzeni dla siebie.
Iwan dowiedział się także, jak spędzali dnie zakochani. Ona przychodziła, natychmiast wkładała fartuch i w wąskim korytarzyku, gdzie był zlew, którego obecność tam z taką dumą podkreślał nieszczęsny chory, zapalała na drewnianym stole prymus i przygotowywała śniadanie, które zjadali następnie przy nakrytym owalnym stole w pierwszym pokoju. Kiedy zrywały się majowe burze, a tuż za oślepłymi okienkami z szumem płynęła ku ściekowi woda, grożąc zalaniem ich ostatniej przystani, zakochani rozpalali w piecu i piekli sobie w popielniku kartofle.
Z kartofli buchała para, czarne łupiny ziemniaczane brudziły palce. W suterenie rozlegały się śmiechy, a drzewa w ogródku po przejściu ulewy gubiły złamane przez wiatr gałązki i białe kiście.
Kiedy skończył się okres burz i nadeszło skwarne lato, w wazonie pojawiły się od dawna wyczekiwane i ulubione przez nich oboje róże. Ten, który nazwał się mistrzem, gorączkowo pracował nad swą powieścią i owa powieść pochłonęła również nieznajomą.
– Przyznam, że chwilami zaczynałem już być o to zazdrosny – szeptał do Iwana nocny gość, przybyły z zalanego księżycowym światłem balkonu.
Zanurzywszy we włosach szczupłe palce o ostrych paznokciach, czytała w nieskończoność to, co już napisał, a przeczytawszy zaczynała szyć tę właśnie czapeczkę. Niekiedy siedziała w kucki obok najniższych półek albo stała obok najwyższych i wycierała ściereczką setki zakurzonych grzbietów. Wróżyła mu sławę, ponaglała go i właśnie wtedy zaczęła go nazywać mistrzem. Nie mogła się doczekać przyobiecanych ostatnich słów o piątym procuratorze Judei, śpiewnie, głośno powtarzała poszczególne zdania, które jej się spodobały, i mówiła, że w tej powieści jest całe jej życie".
Michaił Bułhakow "Mistrz i Małgorzata".
Michaił Bułhakow "Mistrz i Małgorzata".
"A więc siedzimy?"
"Mistrz i Małgorzata" w Teatrze Polskim, fot. Anna Tomczyńska |
"– A więc siedzimy?
– Siedzimy – odpowiedział mu Iwan wpatrując się w piwne, nader niespokojne oczy przybysza.
– Ta–ak... – gość zaniepokoił się nagle. – Mam nadzieję, że jest pan spokojnym pacjentem?
Bo, wie pan, nie znoszę hałasów, awantur, przemocy ani niczego w tym guście. Zwłaszcza nienawidzę, kiedy ludzie krzyczą – wszystko jedno, czy krzyczą z bólu, czy z gniewu, czy z jakiegokolwiek innego powodu. Proszę mi powiedzieć dla mojego świętego spokoju, czy nie miewa pan ataków szału?
– Wczoraj w knajpie przysunąłem w mordę jednemu facetowi – mężnie przyznał się przeobrażony poeta.
– Powody? – surowo zapytał gość.
– Prawdę mówiąc to bez powodu – odpowiedział skonfundowany Iwan.
– Przerażające! – skarcił Iwana gość i dorzucił: – A poza tym cóż to za wyrażenia – przysunąłem w mordę?... Przecież nie wiadomo właściwie, czy człowiek ma mordę, czy twarz.
Myślę zresztą, że mimo wszystko ma twarz. Więc, wie pan, tak, pięściami... Lepiej niech pan skończy z tym raz na zawsze.
Zbesztawszy w ten sposób gospodarza gość zapytał:
– Zawód?
– Poeta – jakoś niechętnie przyznał się Iwan. Przybysz był niepocieszony.
– Ależ mi się nie wiedzie! – zawołał, ale opanował się natychmiast, przeprosił Iwana i
zapytał: – A pana nazwisko?
– Bezdomny.
– Ech, ech... – powiedział gość i skrzywił się.
– Nie podobają się panu moje wiersze? – zapytał zaciekawiony Iwan.
– Strasznie mi się nie podobają.
– A które z nich pan czytał?
– Nie czytałem żadnych pańskich wierszy! – nerwowo wykrzyknął przybysz.
– Więc dlaczego pan tak mówi?
– Cóż w tym dziwnego? – odpowiedział gość. – Albo to nie czytałem innych wierszy? Zresztą, różnie to bywa... Dobrze, gotów jestem uwierzyć na słowo. Proszę mi powiedzieć, czy te pana wiersze są dobre?
– Potworne! – śmiało i szczerze powiedział nagle Iwan.
– Proszę ich więcej nie pisać! – błagalnie poprosił przybysz.
– Przyrzekam to i przysięgam – uroczyście oświadczył Iwan".
Michaił Bułhakow "Mistrz i Małgorzata".
– Ta–ak... – gość zaniepokoił się nagle. – Mam nadzieję, że jest pan spokojnym pacjentem?
Bo, wie pan, nie znoszę hałasów, awantur, przemocy ani niczego w tym guście. Zwłaszcza nienawidzę, kiedy ludzie krzyczą – wszystko jedno, czy krzyczą z bólu, czy z gniewu, czy z jakiegokolwiek innego powodu. Proszę mi powiedzieć dla mojego świętego spokoju, czy nie miewa pan ataków szału?
– Wczoraj w knajpie przysunąłem w mordę jednemu facetowi – mężnie przyznał się przeobrażony poeta.
– Powody? – surowo zapytał gość.
– Prawdę mówiąc to bez powodu – odpowiedział skonfundowany Iwan.
– Przerażające! – skarcił Iwana gość i dorzucił: – A poza tym cóż to za wyrażenia – przysunąłem w mordę?... Przecież nie wiadomo właściwie, czy człowiek ma mordę, czy twarz.
Myślę zresztą, że mimo wszystko ma twarz. Więc, wie pan, tak, pięściami... Lepiej niech pan skończy z tym raz na zawsze.
Zbesztawszy w ten sposób gospodarza gość zapytał:
– Zawód?
– Poeta – jakoś niechętnie przyznał się Iwan. Przybysz był niepocieszony.
– Ależ mi się nie wiedzie! – zawołał, ale opanował się natychmiast, przeprosił Iwana i
zapytał: – A pana nazwisko?
– Bezdomny.
– Ech, ech... – powiedział gość i skrzywił się.
– Nie podobają się panu moje wiersze? – zapytał zaciekawiony Iwan.
– Strasznie mi się nie podobają.
– A które z nich pan czytał?
– Nie czytałem żadnych pańskich wierszy! – nerwowo wykrzyknął przybysz.
– Więc dlaczego pan tak mówi?
– Cóż w tym dziwnego? – odpowiedział gość. – Albo to nie czytałem innych wierszy? Zresztą, różnie to bywa... Dobrze, gotów jestem uwierzyć na słowo. Proszę mi powiedzieć, czy te pana wiersze są dobre?
– Potworne! – śmiało i szczerze powiedział nagle Iwan.
– Proszę ich więcej nie pisać! – błagalnie poprosił przybysz.
– Przyrzekam to i przysięgam – uroczyście oświadczył Iwan".
Michaił Bułhakow "Mistrz i Małgorzata".
czwartek, 17 października 2013
"Wiersze muszą być napisane"
Z dziennika Anny Kamieńskiej
13 lipca 1974 roku
Są pisarze ochraniani przez żony, celebrujący swoją pracę. U mnie wszystko jest ważniejsze: pranie, zakupy, czyjaś zachcianka, aby do niego wpaść, prasowanie spodni Pawełka. Potem siadam przy biurku i nie mogę sobie przypomnieć, jak to się robi. Tylko wiersze napadają mnie czasem jak drapieżne ptaki, byle gdzie, byle kiedy. Muszą być napisane. [...]
Pełno wokół mnie kobiet starzejących się i nie umiejących się pogodzić ze starością, pełnych niewyżytych uczuć. Samotne. Niezrozumiane. A jednocześnie tak zachłanne, chciwe, zazdrosne, ukrywające to wszystko pod pozorami egzaltacji i sentymentalizmu. Nie potrafią kochać naprawdę, a chcą być kochane. Wystawiają życiu rachunki, jakby miłość była monetą płatniczą. Zakochane w sobie. Mówiące tylko i na wszystko: A ja... a ja... a ja...
Lena Z. po dwóch latach w gipsie po złamaniu nogi - pojechała do Domu Pisarzy w Warnie. Wyszła na balkon, zobaczyła przestrzeń, linię morza, ten widok, który tak znam i kocham, i rozpłakała się. Płakała przez 15 minut. Nie mogła się nadziwić ludziom, że chodzą bez uniesienia, bez radości, jakby to wszystko było całkiem normalne.
Milczeć. Więcej milczeć. Milczenie uczy pokory. To wszystko nie jest tak ważne, aby musiało być wygadane. [...]
Anna Kamieńska, Notatnik: 1973-1979, W Drodze 1987, s. 86-87.
Źródło: Płaszcz zabójcy
13 lipca 1974 roku
Są pisarze ochraniani przez żony, celebrujący swoją pracę. U mnie wszystko jest ważniejsze: pranie, zakupy, czyjaś zachcianka, aby do niego wpaść, prasowanie spodni Pawełka. Potem siadam przy biurku i nie mogę sobie przypomnieć, jak to się robi. Tylko wiersze napadają mnie czasem jak drapieżne ptaki, byle gdzie, byle kiedy. Muszą być napisane. [...]
Pełno wokół mnie kobiet starzejących się i nie umiejących się pogodzić ze starością, pełnych niewyżytych uczuć. Samotne. Niezrozumiane. A jednocześnie tak zachłanne, chciwe, zazdrosne, ukrywające to wszystko pod pozorami egzaltacji i sentymentalizmu. Nie potrafią kochać naprawdę, a chcą być kochane. Wystawiają życiu rachunki, jakby miłość była monetą płatniczą. Zakochane w sobie. Mówiące tylko i na wszystko: A ja... a ja... a ja...
Lena Z. po dwóch latach w gipsie po złamaniu nogi - pojechała do Domu Pisarzy w Warnie. Wyszła na balkon, zobaczyła przestrzeń, linię morza, ten widok, który tak znam i kocham, i rozpłakała się. Płakała przez 15 minut. Nie mogła się nadziwić ludziom, że chodzą bez uniesienia, bez radości, jakby to wszystko było całkiem normalne.
Milczeć. Więcej milczeć. Milczenie uczy pokory. To wszystko nie jest tak ważne, aby musiało być wygadane. [...]
Anna Kamieńska, Notatnik: 1973-1979, W Drodze 1987, s. 86-87.
Źródło: Płaszcz zabójcy
"Rękopis znaleziony we śnie" - Anna Kamieńska
Anna Kamieńska |
"Lecz ja ciągle dźwigam to drugie ramię
ramię nieskończone
i wiem że co jest lekkie jest brzemieniem
a co ma być otarte jest łzą
większą od planety"
"Niektórzy mówią, że to jest łatwe
Problemy są już za nas rozstrzygnięte
brzmię jest lekkie i wszelka łza
będzie otarta wystarczy
przeżyć życie od początku do końca
a potem już obudzić się do wieczności."
"Podobno zupełnie zrozumiała i normalna poezja
jeszcze żyje na cmentarzach…
Tam można jeszcze używać
słów wstydliwych
jak szczęście łzy tęsknota"
Rękopis znaleziony we śnie. Wiersze z lat 1973–1975
"Czyste serce przywraca wzrok, oczyszcza oczy"
"Jak to jest być człowiekiem
spytał ptak
Sama nie wiem
Być więźniem swojej skóry
a sięgać nieskończoności
być jeńcem drobiny czasu
a dotykać wieczności"
Śmieszne w: Krajobraz poezji polskiej. Antologia, wybór Barbara Kryda, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, 1992, s. 331.
"Wspinać się tak mozolnie na tę górę, żeby dowiedzieć się, że ta góra nazywa się starość. Oczekiwać wspaniałego widoku ze szczytu, a ten widok – to śmierć. Lęk młodości przed starością to lęk przed szczytem"
Notatnik 1973–1979
czwartek, 10 października 2013
Liczby pierwsze
"Pierwszego wstrząsu doznał Dziadzia, który pełnił wtedy także prowizorycznie obowiązki naszego wychowawcy. Wytrawny ów gog zaraz na początku roku zapuścił nieostrożną sondę w naszą klasę. Jak się potem wyraził, nigdy jego sonda nie wyniosła na powierzchnię podobnie ohydnych miazmatów niewiedzy i pomieszania pojęć.
Nie dowierzając jeszcze, wezwał do tablicy Pędzelkiewicza i kazał mu napisać pięć kolejnych liczb "pierwszych". Pędzelkiewicz najpierw się długo zastanawiał,
rozdziawiwszy paszczę i wytrzeszczywszy z przerażenia oczy, a potem
napisał: 1, 2, 3, 4, 5. Dziadzia zadrżał, ale zapytał, wciąż jeszcze
spokojnie:
- Czy naprawdę te wszystkie liczby są pierwsze?
- Nie, nie - odparł niepewnie Pędzelkiewicz.
- A które?
- No, te na początku: jeden, dwa... - odparł Pędzelkiewicz i utknął.
Dziadzia zaśmiał się wtedy straszliwie. Podszedł do tablicy i napisał: 2, 3, 5, 7.
- A może zgodzisz się łaskawie, chłopassju, że to są liczby pierwsze?
Pędzelkiewicz nie zgodził się i z uporem twierdził, że liczba siedem jest liczbą ostatnią."
- Czy naprawdę te wszystkie liczby są pierwsze?
- Nie, nie - odparł niepewnie Pędzelkiewicz.
- A które?
- No, te na początku: jeden, dwa... - odparł Pędzelkiewicz i utknął.
Dziadzia zaśmiał się wtedy straszliwie. Podszedł do tablicy i napisał: 2, 3, 5, 7.
- A może zgodzisz się łaskawie, chłopassju, że to są liczby pierwsze?
Pędzelkiewicz nie zgodził się i z uporem twierdził, że liczba siedem jest liczbą ostatnią."
Edmund Niziurski "Sposób na Alcybiadesa"
"List do ludożerców" - Tadeusz Różewicz
Tadeusz Różewicz |
Kochani ludożercy
Nie patrzcie wilkiem
Na człowieka
Który pyta o wolne miejsce
W przedziale kolejowym
Zrozumcie
Inni ludzie też mają
Dwie nogi i siedzenie
Kochani ludożercy
Poczekajcie chwilę
Nie depczcie słabszych
Nie zgrzytajcie zębami
Zrozumcie
Ludzi jest dużo będzie jeszcze
Więcej więc posuńcie się trochę
Ustąpcie
Kochani ludożercy
Nie wykupujcie wszystkich
Świec sznurowadeł i makaronu
Nie mówcie odwróceni tyłem:
Ja mnie mój moje
Mój żołądek, mój włos
Mój odcisk moje spodnie
Moja żona moje dzieci
Moje zdanie
Kochani ludożercy
Nie zjadajmy się Dobrze
Bo nie zmartwychwstaniemy
Naprawdę
Źródło: Dobre wiersze
środa, 9 października 2013
Podróżując samotnie
Katherine Mansfield i John M. Murry |
Czyż była to tylko wyobraźnia, czy też w istocie kelnerzy - szczególnie kelnerzy i służący hotelowi - odnoszą się w sposób niegrzeczny, arogancki, a zarazem nieco ironiczny do kobiety podróżującej samotnie? Czyż byłaby to ta przeklęta kobieca skłonność do zastanawiania się nad sobą? Chyba nie, gdyż nawet w chwilach, w których czuła się najszczęśliwsza, najswobodniejsza, nagle zdawała sobie sprawę z "tonu", jakim odzywał się kelner lub służący hotelowy. Dziwnie niweczyło to jej poczucie bezpieczeństwa. Wydawało jej się, że coś złego knuje się przeciw niej, że ludzie i rzeczy - nawet martwe przedmioty jak krzesła i stoły - są w tajnej zmowie i czekają tylko na tę fatalną, nieuniknioną przygodę, która zawsze się zdarza i nie może się nie zdarzyć kobiecie podróżującej samotnie.
"Ubijam tekst, ile się da, przecedzam, wykreślam"
List Antoniego Czechowa do N. Lejkina
Moskwa, 12 stycznia 1883
[...] Sam jestem zażartym zwolennikiem drobnych utworów i gdybym wydawał pismo humorystyczne, wszelkie rozwlekłości wykreślałbym bez pardonu. W moskiewskich redakcjach ja jeden występuję przeciwko dłużyznom (co mi zresztą nie przeszkadza od czasu do czasu komuś je wtrynić... Głową muru nie przebijesz!), ale równocześnie, jeśli mam być szczery, granice „stąd dotąd" są dla mnie wielce kłopotliwe.
czwartek, 3 października 2013
Nie ma
Fot. Martin Stranka |
„Nie ma” Tadeusz Olszewski
Zamieszkał we mnie barbarzyńca
i teraz codziennie
wyłącza telefon zasłania okna
przekręca klucz w zamku
i uśmiechając się mówi:
sam widzisz że nie ma cię w domu
Czasami pytam go co robić
żeby jeszcze bardziej mnie nie było
Musisz milczeć - odpowiada
Musisz zapomnieć że masz ciało
Nie baw się w sprawiedliwość
Zabij sumienie
Spal listy książki i mosty za sobą
Uciekaj
Zawsze uciekaj
Robię wszystko co mi każe:
zapominam
zabijam
uciekam
Aż wreszcie nagi przystaję
nad brzegami
wszystkich zamarzniętych rzek
Dalej nic nie ma
Nie ma
wtorek, 1 października 2013
Upraszczanie
Emil Cioran |
zastanawiając się nad „sensem" wszystkiego tego,
co jest, co się dzieje... Lecz przecież wszystko to nie ma żadnego sensu
i ludzie poważni świetnie o tym wiedzą.
Dlatego też zużywają swój czas i energię na bardziej pożyteczne zajęcia.
Najskuteczniejszy sposób, by pozbyć się uczucia przygnębienia,
uzasadnionego lub też nie,
to wziąć słownik, najlepiej języka,
który znamy słabo, i szukać w nim wyłącznie słów,
które nigdy do niczego się nam nie przydadzą.
Skreślałem z mojego słownika słowo po słowie.
Po skończonej masakrze zostało jedno: Samotność.
Źródło: Bareya - Nie dla ludzi o słabej głowie
Człowiek jest w życiu tak bardzo samotny, że zadaje sobie pytanie, czy samotność agonii nie jest symbolem ludzkiej egzystencji.
Czuję, że umieram z samotności, z miłości, z rozpaczy, z nienawiści – ze wszystkiego, co może mi zaoferować ten świat.
Nadal oddycham i jem, ale utraciłem wszystko, co dodałem do funkcji biologicznych. Taki stan to tylko przybliżona śmierć.
Źródło: "Na szczytach rozpaczy", tłum. Ireneusz Kania
Wygnaj ludzi z twych myśli, niech nic zewnętrznego nie kala twej samotności, błaznom pozostaw troskę o szukanie podobnych im. Inny cię umniejsza, bo zmusza cię do odgrywania jakiejś roli; ze swego życia usuń gest, ogranicz się do tego, co istotne.
Źródło: Zeszyty 1957–1972
Śmierć nie jest całkiem bezużyteczna. To mimo wszystko dzięki niej dane nam będzie odzyskać przestrzeń sprzed narodzin, naszą jedyną przestrzeń...
Źródło: E.M. Cioran: Aforyzmy, wybór i przekład Joanna Ugniewska
Wbrew potocznemu mniemaniu cierpienia przywiązują nas, przygważdżają do życia: są to nasze cierpienia, pochlebia nam możność ich wytrzymywania, zaświadczają one o naszym statusie bytów, nie zaś widm. A tak gwałtowna jest duma z cierpienia, że przewyższa ją tylko duma z cierpień już doznanych.
Źródło: "Zły demiurg", tłum. Ireneusz Kania
Człowiek dobrze się mający jest na płaszczyźnie duchowej bez szans. Głębia to wyłączny przywilej tych, którzy cierpieli.
Źródło: "Rozmowy z Cioranem", tłum. Ireneusz Kania.
Subskrybuj:
Posty (Atom)