środa, 26 września 2012

Czarny kaczor z Malibu

Szwendając się bez sensu po mieście, pojechałem pewnego dnia do Malibu i stanąłem na molo czekając na prom obok jakiegoś starego człowieka, który usiłował złowić rybę. Kiedy był już bliski sukcesu, z wody wychynął czarny kaczor i połknął rybę zerwawszy ją z haka. Stary człowiek wpadł we wściekłość. 
- Znowu się tu pojawił, skurwysyn! - krzyczał tupiąc nogami. - Ile razy mam już rybę na haku, tyle razy ten skurwysyn zrywa mi ją i ucieka, jakby w całym Pacyfiku nie było innych ryb oprócz tej, którą ja właśnie łowię. Ja go znam, tego skurwysyna. Raz mi wlazł na hak, a kiedy go odczepiłem, uszczypał mnie w rękę.  Znów zarzucił wędkę i staliśmy tam razem w słońcu patrząc na wodę a kiedy stary poderwał wędkę, czarny kaczor z wdziękiem zerwał ją z haka i odpłynął. Wściekłość rybaka przeszła wszystkie pojęcie.
- Zastrzelę skurwysyna! - krzyczał. - On mi to robi specjalnie na złość. Znam go od roku. Od roku nie złowiłem ryby, a to jedyna przyjemność, jaką mam, od czasu jak pogrzebałem żonę. Nie mam nikogo na świecie; wędka, licencja, benzyna, to wszystko kosztuje. On się uwziął na mnie. Zastrzelić tego drania, to jeszcze nagroda.
Odszedłem; po kilku dniach wróciłem tam znowu i słyszałem skrzekliwy, ostry głos starego; powiedziano mi, że on tak szaleje od roku. Stary nazywa się Douglas, ale dla przyjaciół, jak to sam mi powiedział, jest po prostu osobnikiem imieniem Doud. Tak więc odwiedzam czasem starego Douda, kiedy łowi ryby w Malibu, słyszę jego misternie skonstruowane przekleństwa i widzę wspaniale poruszającego się kaczora, odpływającego z rybami Douda. A potem Doud idzie do samochodu i jedzie do Westwood, gdzie jest barmanem i przez całą noc sprzedając piwo opowiada o czarnym kaczorze i o jego nikczemności. Tydzień temu, jadąc do Santa Monica na lotnisko, miałem jeszcze nieco czasu i pojechałem zobaczyć, jak idą sprawy starego Douda. Na molo było pusto i cicho; Doud siedział patrząc w przygnębieniu na swoje chude piszczele. Wędkę odrzucił.
- Co jest, Doud? - zapytałem. - Ryba nie bierze? 
- Bierze - powiedział.
- Dlaczego nie łowisz?
- Nie mam nerwów do tego - powiedział. - Wiesz, tego skurwysyna już nie ma.
- Kaczora?
- Tak. Nie ma go już od paru dni.
- Przykro mi - powiedziałem. - Muszę już iść na lotnisko.
- Nie ma go - powiedział Doud. - Po prostu go nie ma. Czy opowiadałem ci, jak mi wlazł na hak, a ja go odczepiłem i darowałem mu życie, a ten czarny skurwysyn uszczypał mnie w grabę?
- Nie - powiedziałem. - Nie mówiłeś mi tego. A teraz muszę już iść.
I już nigdy nie widziałem starego Douda łowiącego ryby na molo w Malibu; często myśląc o nim przypominam sobie to, co przeczytałem kiedyś, że człowiek starzeje się nie poprzez lata, lecz tylko dlatego, że zdradza swoje ideę; i że kiedy umiera twoja idea, umierasz i ty.

 Marek Hłasko "Listy z Ameryki".

1 komentarz:

  1. no, no...
    jeszcze kilka takich fragmentów i chyba będę musiała grzecznie odwołać to, co dotychczas napisałam na jego temat, ale zrobię to z przyjemnością :)

    OdpowiedzUsuń