poniedziałek, 26 maja 2014

Dickens i miejsce między łopatkami

Uśmiechający się kpiarsko Charles Dickens
 w wieku 49 lat

"[...] Zabierając się do Dickensa, możemy rozwinąć skrzydła. Wydaje mi się, że beletrystyka Jane Austen była uroczą nową konfiguracją staroświeckich wartości. W przypadku Dickensa wartości są nowe. Współcześni autorzy wciąż mogą się upijać jego starym, szlachetnym trunkiem. Nie ma tu, jak to jest w przypadku Austen, problemu taktownego podejścia, żadnych wstępów, umizgów, żadnego cackania. Poddajemy się po prostu głosowi Dickensa - i to wszystko. Gdyby to było możliwe, poświęciłbym piętnaście minut każdego spotkania ze studentami na milczącą i skupioną kontemplację i admirację Dickensa. Moim zadaniem jednakże jest ukierunkowanie i racjonalizowanie takich kontemplacji i admiracji. Czytając "Samotnię", wystarczy się rozluźnić i pozwolić, by górę wzięły naskórkowe emocje. Choć czytamy za pomocą mózgu, siedzibą artystycznych rozkoszy jest miejsce pomiędzy łopatkami. Dreszczyk, który tam odczuwamy, jest z pewnością najwyższą formą emocji, jaką zdołała osiągnąć istota ludzka w procesie ewolucji czystej sztuki i czystej nauki. Czcijmy zatem te ciarki wzdłuż krzyża. Bądźmy dumni z tego, że jesteśmy kręgowcami, bo jesteśmy kręgowcami zwieńczonymi głową, w której płonie boski ogień. Mózg jest tylko przedłużeniem kręgosłupa; knot biegnie na całej długości świecy. Jeśli niezdolni jesteśmy odczuwać ów dreszczyk, jeśli nie potrafimy odczuwać rozkoszy, obcując z literaturą, dajmy sobie spokój i skoncentrujmy się na swoich komiksach, wideokasetach, książkach tygodnia. Ale sądzę, że Dickens okaże się silniejszy". [s. 107]

Vladimir Nabokov "Wykłady o literaturze", przekład Zbigniew Batko, MUZA, Warszawa 2001, s.487.


piątek, 23 maja 2014

Polskie piekiełko

Antoni Marianowicz


Polskie piekiełko

Imbecyl głupkowato
Idiocie raz powtórzył
Wyrazy, których matoł
O głąbie ględząc użył.

Półgłówek o tumanie
Andronów naplótł tyle,
Że przez to niesłychanie
Dotknięci są debile.

A tępak dyrdymały
Wbił osłom do łepetyn
Przez które żal niemały
Ma do bęcwała kretyn.

Kiep, bredząc o cymbale
Popełnił straszne faux-pas,
W zakutej budząc pale
Nienawiść do jełopa.

Na domiar złego dement
Gamonia zraził, który
Do sprawy wniósł element
Obłędnej awantury.

Wiec wszyscy gniewem płoną,
Kotłują się najbzdurniej,
I żadne mędrców grono
Już nie pogodzi durni.

* * *
Gdy rodzimy rzępoli Rzępolak
Czasem serce mnie boli, żem Polak.

Antoni Marianowicz

Za http://www.marianowicz.pl/index.html

"Na moją bezsilność pisarską nie pomoże już żaden Sandomierz"

Jarosław Iwaszkiewicz, Sandomierz, 1950
List Jarosława Iwaszkiewicza do córki, Teresy

Sandomierz, 19 maja 1950 roku
 
Moja miła i kochana,

oczywiście w dniu dzisiejszym myślę bardzo dużo o tobie i tych dwudziestu dwóch latach, które nas dzielą od twojego pojawienia się na świat, wspominam wszystkie wspólne przeżycia, dzieciństwo twoje i młodość. Od dwóch dni jestem w Sandomierzu, już nie mogłem wytrzymać na Stawisku i w Warszawie [...] Zresztą kiepsko się czuję w Sandomierzu, bo przeziębiłem się w drodze i mam gorączkę, a poza tym rozkleiłem się naturalnie, wyrwawszy się ze swoich „ramek”. Na moją bezsilność pisarską nie pomoże już żaden Sandomierz, a miasteczko, puste i zaniedbane, robi smutne wrażenie. Jedna pociecha, że robią kanalizację! Za parę lat kwestia kakania będzie w Sandomierzu rozwiązana. [...] Ostatniej niedzieli byli Modzelewscy, Paweł Hertz i Irena Łempicka, która nie zdaje sobie sprawy ze stanu zdrowia Tadzia i projektuje jakieś wielkie wyjazdy, pogoda była śliczna i bzy cudne. Nowa gosposia zrobiła dobry obiad i sama się zaofiarowała zrobić do zupy grzybowej zamiast klusek uszka. Ona przez dziesięć lat jeździła po Wiśle jako bufetowa na statku – i jest „wodniaczka” – podobna do Zosi Świerczyńskiej, tylko o połowę (dosłownie) mniejsza. Paweł był wyjątkowo miły i nie robił min „ph”. Niestety musiałem o 4-tej jechać do Otwocka na odczyt – w upalny piękny dzień majowy, i to w niedzielę – było to wielką ofiarą. Nie dziw się, że tak źle piszę, ale ręce mi się trzęsą po noszeniu mojego potwornie ciężkiego bagażu, w Skarżysku trzeba było nosić te kufrzyska na przestrzeniach kilometrowych, taka tam głupia stacja. [...] 
Mam olbrzymie zamiary literackie na mój Sandomierz, ale pewnie nic z tego nie wyjdzie, bo wydechuję zmęczenie i do niczego się nie biorę, na Zielone Święta mama przyjedzie do mnie, to mi też parę dni zabierze, a potem trzeba wracać, bo w czerwcu wielki Zjazd Literatów z otwarciem Domu Literatury, tego na Krak[owskim] Przedmieściu, i różnymi wielkimi fetami. Bardzo to będzie męczące. Myślę, że naprawdę wypocznę, jak mama w lipcu pojedzie z dziećmi do Ustki. Mam zamiar tam pojechać na imieniny mamy i nareszcie zobaczyć, jak ta Ustka wygląda.
[...] Jaki cudny dzień dzisiaj, akacje przed moim domem w pełnym kwiecie – a w domu zostawiłem rozkwitające wino i irysy – susza zresztą potworna i deszczu nie było już od l maja!
Całuję Cię serdecznie i do serca przyciskam, Eugeniusza pozdrawiam, myślę b[ardzo] dużo o tobie, nie tylko dzisiaj – twój


Tata


Jarosław Iwaszkiewicz, Listy do córek, oprac. Anna i Radosław Romaniukowie, Państwowy Instytut Wydawniczy 2009, s. 247–248.

Źródło fragmentu: Płaszcz zabójcy

czwartek, 22 maja 2014

Mycie rąk



"- Skoro dłużej jak dwie godziny nie umyję rąk, staję się niezdolny do odbierania jakichkolwiek wrażeń, nawet do powzięcia jakiejkolwiek myśli.
Pod chłodnym strumieniem spłynęła do umywalni przyjemnie pachnąca piana i rozpuszczony brud.
- Świadomość nie umytych rąk poraża mnie dłużej i silniej niż każde inne uczucie czy nastrój, czy nawet myśl, opanowuje mnie w końcu do tego stopnia, że jeśli nie nadarzy mi się sposobność umycia rąk, wychodzę wprost z siebie, przestaję być sobą, nie staję się innym człowiekiem, lecz raczej zwierzęciem, a nawet jeszcze mniej: staję się cieniem wyniszczającego pożądania; posiadam wtedy tylko jeden narząd, nastawiony na najbliższy strumień wody i na mydło... Wyraziwszy się mistycznie, jest to coś takiego jak poczucie winy...Otrząsając z zadowoleniem odświeżone ręce, wziąłem aż sztywny z czystości biały ręcznik. Przy osuszaniu rąk spoglądałem bezmyslnie w lustro.
- Z tego też powodu, ciągnąłem dalej - jestem zupełnie niezdolny do wycieczek górskich, to znaczy, do znajdowania przyjemności we wspinaczce. Do czasu, aż się człowiek znajdzie na szczycie, skąd ma piękne widoki nagradzające wszelkie trudy, trzeba się tyle nachwytać skały, a tu nigdzie wody... Z powodu nie umytych rąk nie mogło mnie zniewolić nawet majestatyczne piękno Dolomitów!". [s.98-99]

Herbert Rosendorfer "Budowniczy ruin", przełożył Edwin Herbert, Współczesna Proza Światowa, PIW, 1972, s. 420

Jak można stracić 300% czasu


 
"– Panie kierowniku, ja już czekam cały miesiąc!
– Pan siada, sekundę... Miesiąc, mówi pan?!
– Nooo!
– No i już nieprawda, bo nie miesiąc, a 37 dni kalendarzowych.
– Więc już więcej!
– Więc już się pan mija z prawdą, prawda? Nooo. 37 dni... No skoro pan tyle czeka, to może pan poczekać jeszcze jeden dzień.
– Ja mam czekać jeszcze jeden dzień, a ten pan dopiero...!
– Nie, chwileczkę, niech pan siada. Pan jest moim gościem na razie, ja mówię. Samochód tego pana przywieziono dzisiaj rano, 8 godzin temu. Czyli że dla niego jeden dzień czekania dłużej, to jest 300% więcej czasu.
– Ale...
– Jest czy nie jest?
– No jest.
– No, jest. A dla pana, skoro pan czekasz 37 dni, to jeden dzień więcej to będzie... yyy... No kochany, no jakby nie liczyć no... (liczy różnymi sposobami). No jakby nie liczyć... To dla pana jeden dzień jest niecałe 3, dokładnie 2 koma 702. No to na stratę 2 koma 7 no, to jeszcze możemy sobie pozwolić, ale żeby stracić 300% czasu... ho, ho, kochany, co to to nie – my na czas musimy patrzeć po gospodarsku!"

"Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?", reż. Stanisław Bareja

środa, 21 maja 2014

Ptak



PTAK

Fragment książki Antoniego Marianowicza "Życie surowo wzbronione", Czytelnik, Warszawa 1996

[...] Po wojnie zapomniałem jakby o tej swojej gettowej twórczości i nagle, gdzieś około roku 1962, wziąłem do ręki egzemplarz "Les Temps Modernes", miesięcznika wydawanego przez Jean Paul Sartre'a i ze zdumieniem znalazłem tam na czele numeru wiersz, opatrzony następującym komentarzem: "Latem 1942 roku produkował się w getcie warszawskim słynny magik. Niniejszy wiersz, pióra nieznanego autora, znaleziony został w archiwum Żydowskiej Komisji Historycznej". Utwór nazywał się L'Oiseau - "Ptak", a jego pierwsza zwrotka brzmiała:

Quelgue part, a la belle étoile
Dressa sa tente un mage célebre:
Devant l'entrée un signe étrange,
Symbole de mystérieuses ténebres.

I zacząłem mówić z pamięci:

Pod gołym niebem, na ulicy
Namiot swój rozbił słynny mag.
Nad wejściem dziwny widniał znak
Symbol straszliwej tajemnicy.

A w środku tłum szyderczy zamarł...
Zaś słynny mag w turbanie z gwiazd
Patrzył się w ogień, który gasł
I ręce wznosił niby szaman.

Seans rozpoczął się: żonglerka
Talerzy i płonących kół,
Na ręku mistrza ciężki stół
Wirował zwinnie, jak tancerka.

A później połykanie ognia
I migocących, cienkich szpad,
W ciemności zda się mistrz to bladł,
To znów rozbłyskał jak pochodnia.

Aż wreszcie wbił mu w ciało miękkie
Połyskującą szablę ktoś,
A mag, przebity nią na wskroś,
Uśmiechał się i kłaniał z wdziękiem.

Na koniec coś cylindrem jeszcze
Przykrył starannie wielki mag,
Uchylił - i uleciał ptak
I zaraz poszybował w przestrzeń.

Wzleciał jak gdyby światło rakiet,
Jak pocisk wzbił się ponad mur,
Jeszcze pozostał spoza chmur
Przeświecającym nikłym znakiem.

Mag długo wzrokiem żegnał ptaka.
Miał w oczach łzy, a w głowie szum,
Wreszcie obejrzał się na tłum,
A tłum, wpatrzony w niebo, płakał.

[...] Tak, to ja napisałem ów wiersz nieznanego autora, który w przekładzie trafił do francuskiego czasopisma. Napisałem go któregoś letniego wieczora i nazajutrz odczytałem jednemu z ówczesnych przyjaciół, młodzieńcowi mocno egzaltowanemu, który w zawstydzającym mnie odruchu padł na kolana. Ten gest, stanowiący podziękę za dedykację "Ptaka" - to pierwszy sukces literacki w moim życiu... [...]

Za: http://www.marianowicz.pl/index.html

Winda



"Były tu dwie okratowane windy, ale tylko jedna, jak się zdaje, czynna, a i to niezbyt przeciążona. Wewnątrz, na drewnianym stołku wymoszczonym workiem, siedział staruszek o zapadłych policzkach i wodnistych oczach. Wyglądał, jakby się stąd nie ruszał od wojny domowej, z której w dodatku wyszedł dość poturbowany. Wchodząc do windy powiedziałem: - Ósme - a on pomocował się z drzwiami, rączką dźwigni wprowadził klatkę w ruch i powlekliśmy się chwiejnie w górę. Staruszek dyszał ciężko, jakby dźwigał tę windę na własnym grzbiecie. Wysiadłem na ósmym piętrze i ruszyłem długim korytarzem, a za moimi plecami staruszek wychylił się z windy i wysmarkał nos palcami w pudło na śmieci".

Raymond Chandler "Wysokie okno" 


wtorek, 20 maja 2014

Szczęście


"Szczęście polega na tym, że ma się kawałek sznurka, do którego można wszystko przyczepić. Na przykład wybieranie się do krawcowej, albo raczej rozmyślanie nad suknią, jaką mogłabym u niej zamówić, i wyobrażanie sobie, jak już jest uszyta — to właśnie taki sznurek, który kiedy go zanurzyć w falę skarbów, wraca oklejony perłami. A wydaje się, że moje dni będą teraz nimi usłane. Podoba mi się to londyńskie życie wczesnym latem — przechadzanie się ulicami i przystawanie na placach, i jeszcze gdyby moje książki miały się okazać sukcesem; gdybyśmy mogli zacząć budowę w Monks i założyć radio dla Nelly, i gdyby — gdyby — gdyby. Tak naprawdę jednak życzyłabym sobie posiadać trzy funty, żeby kupić parę wysokich butów na gumowych podeszwach, w których bym chodziła w niedziele na spacery po wsi. 
Jeżeli idzie o obecny stan mojego umysłu, to jedna sprawa wydaje mi się niewątpliwa: że dowierciłam się wreszcie do złoża ropy naftowej i choćbym nie wiem jak szybko pisała, to i tak nie wydobędę wszystkiego na powierzchnię. Zbiera się we mnie w tej chwili co najmniej sześć opowiadań i mam w końcu poczucie, że potrafię zamknąć w słowach wszystkie swoje myśli. Przypuśćmy więc, że miałabym zostać jedną z interesujących — bo nie powiem wielkich, ale interesujących — pisarek? Co dziwne, biorąc pod uwagę moją próżność, nigdy nie wierzyłam zbyt mocno w swoje powieści".

Virginia Woolf, Chwile wolności: Dziennik 1915-1941, oprac. Anne Olivier Bell, tłum. Magda Heydel, Wydawnictwo Literackie 2007, s. 270.

Źródło: Płaszcz zabójcy

niedziela, 18 maja 2014

Made in China

Mo Yan

"Poznawałem arkana współczesnej poezji chińskiej. Z zawrotem głowy śledziłem te niesłychane rymy, które w zwrotce rymują się wszystkimi końcówkami, a do tego jeszcze na wszystkie skosy wewnątrz zwrotki, a do tego jeszcze rymują się nie tylko sylaby, ale i pewne znaczenia, niektóre alegorie. Wiersz chiński to piramida skomplikowanych rytmów, rymów i symboli. wiersz chiński to matematyka plus wieszczba plus muzyka. Wiersz chiński to prawdziwa nieskończoność.

A kiedy nadziwowałem się tym wierszom, w bystry sposób skonstruowałem logiczną teorię. Chiny mają genialną poezję, bo są krajem chłopskim, do niedawna feudalnym. Kraje mieszczańskie, kraje uprzemysłowione i zurbanizowane stworzyły powieść. Chiny nie mogły wyprodukować powieści, więc dlatego, poprzestając na wierszach, doprowadziły kunszt poetycki do zawrotnych wyżyn.

Nasmakowałem się swoją teorią i zacząłem ją głosić z odrobiną dumy, ale wtedy właśnie lektor języka polskiego na uniwersytecie pekińskim nieśmiało mnie poinformował, że powieść chińska, powieść już najzupełniej perfekcyjna, powieść w stanie degeneracji, powieść, która przeszła wszystkie etapy rozwoju epiki, symbolizmu, naturalizmu, ekspresjonizmu, małego realizmu, prozy obyczajowej, prozy-strumienia świadomości, prozy amorficznej, lingwistycznej, zdezintegrowanej, prozy intelektualnej, prozy-bełkotu, prozy amoralnej, prozy erotyki i lubieżności, prozy przemieszanych czasów, prozy kreacyjnej i antyprozy, że ta sędziwa i wszystko już mająca za sobą powieść chińska zmarła śmiercią naturalną w XIII albo XIV wieku". [s. 188-189]

Tadeusz Konwicki "Kalendarz i klepsydra", Czytelnik, Warszawa 2005, s. 363.

sobota, 17 maja 2014

Normalny ludzki odruch


 


„Doktor Carl Moss był wysokim krzepkim mężczyzną z wąsikiem a la Hitler, wyłupiastymi oczyma i spokojnym usposobieniem góry lodowej. Położył kapelusz i torbę lekarską na fotelu, podszedł i spojrzał nieprzeniknionym wzrokiem na dziewczynę na kanapie.
- Jestem doktor Moss – powiedział – Jak się pani ma?
- Nie jest pan z policji? – spytała.
Pochylił się, zbadał jej puls, a potem wyprostował się i patrzył, jak dziewczyna oddycha.
- Gdzie panią boli, panno…
- Davis – przedstawiłem ją. – Panna Merle Davis.
- Nic mnie nie boli – odparła, patrząc na niego. – ja… ja nawet nie wiem czemu tu leżę. Myślałam, że pan jest policjantem. Bo ja zabiłam człowieka.
- To normalny ludzki odruch – rzekł. – Ja zabiłem ich całe dziesiątki. – Nie uśmiechnął się.”

 
Raymond Chandler "Wysokie okno", przełożył Wacław Niepokólczycki, Wydawnictwo Pruszyński i S-ka, Warszawa 1999, s. 208.

czwartek, 15 maja 2014

Raymond Carver "Happiness"

Raymond Carver

Happiness

So early it's still almost dark out.
I'm near the window with coffee,
and the usual early morning stuff
that passes for thought.
 
When I see the boy and his friend
walking up the road
to deliver the newspaper.
 
They wear caps and sweaters,
and one boy has a bag over his shoulder.
They are so happy
they aren't saying anything, these boys.
 
I think if they could, they would take
each other's arm.
It's early in the morning,
and they are doing this thing together.
 
They come on, slowly.
The sky is taking on light,
though the moon still hangs pale over the water.
 
Such beauty that for a minute
death and ambition, even love,
doesn't enter into this.
 

Happiness. It comes on
unexpectedly. And goes beyond, really,
any early morning talk about it.

Ze zbioru All of Us (1996) 

Źródło wiersza: Mikropolis

wtorek, 13 maja 2014

Bardzo dobre połączenie

Marian Łącz (z prawej) z Józefem Nalberczakiem w słynnej scenie

 "– Ja to, proszę pana, mam bardzo dobre połączenie. Wstaję rano, za piętnaście trzecia. Latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem. Śniadanie jadam na kolację. Tylko wstaję i wychodzę.
– No, ubierasz się pan.
– W płaszcz, jak pada. Opłaca mi się rozbierać po śniadaniu?
– A... fakt.
– Do PKS mam pięć kilometry. O czwartej za piętnaście jest pekaes.
– I zdanżasz pan?
– Nie, ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i się nie zatrzymuje. Przystanek idę do mleczarni. To jest godzinka. Potem szybko wiozą mnie do Szymanowa. Mleko, wiesz pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada. W Szymanowie wysiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny do Stadionu, a potem to już mam z górki, bo tak... w 119. przesiadka, w 13. przesiadka, w 345., i jestem w domu, to znaczy w robocie. I jest za piętnaście siódma! To jeszcze mam kwadrans. To sobie obiad jem w bufecie, to po fajrancie już nie muszę zostawać, żeby jeść, tylko prosto do domu. I góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się. Jem śniadanie i idę spać".

"Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?", reż. Stanisław Bareja.

niedziela, 11 maja 2014

Bernard Malamud "Pomocnik"


Właściwie tego wpisu miało nie być. Nie dlatego, że książka mi się nie spodobała. Wręcz przeciwnie, jest świetna. Tyle, że ostatnio nie miałem jakoś ochoty do robienia rzeczy, których robić nie muszę. Jednak powieść Malamuda nie dawała mi spokoju, chodziła za mną przez wiele dni. Często wracałem do niej myślami. Musiałem zatem coś o niej napisać, choćby kilka linijek, aby zachęcić innych do jej przeczytania.

sobota, 10 maja 2014

Kto jest poetą?

Tadeusz Różewicz


Tadeusz Różewicz - Kto jest poetą?

poetą jest ten który pisze wiersze
i ten który wierszy nie pisze

 
poetą jest ten który zrzuca więzy
i ten który więzy sobie nakłada

 
poetą jest ten który wierzy
i ten który uwierzyć nie może

 
poetą jest ten który kłamał
i ten którego okłamano

 
poetą jest ten co ma usta
i ten który połyka prawdę

 
ten który upadał
i ten który się podnosi

 
poetą jest ten który odchodzi
i ten który odejść nie może 

Źródło wiersza: Dobre wiersze