wtorek, 4 września 2012

Bo ja przede wszystkim żyłem

"To może ja wreszcie zacznę, co? Jestem pod wrażeniem, że przybyło tu was tak dużo, i jeszcze z powodu tego alkoholu w tym względzie już nie jest ze mną najlepiej. Ostatnio w prezencie dostaję wyłącznie alkohol, a przy tym moja wątroba powinna się trochę oszczędzać, więc raczej trzeba by mi pić takie różne herbatki. Ale co tam, ja sobie z tym jakoś poradzę, jak w tej anegdocie, że nawet jak wątroba troszkę wysiądzie, wtedy wszystko załatwiają nerki, albo i śledziona. Słuchajcie państwo, stuknęła mi siedemdziesiątka. Wiem, wiem, dzisiaj to już żaden wiek, ale kiedy wspominam te strony, w których spędziłem sześćdziesiąt lat, bośmy się tu sprowadzili chyba w roku 1920, to na początek mogę powiedzieć tyle, że każdy, komu w szkole szło kiepsko, ba, kto nawet zimował – a na przykład ja siedziałem w pierwszej i czwartej gimnazjalnej – więc zapewniam, że ma on dużą szansę zostania pisarzem. Musi jednak w nim być coś szczególnego, zresztą uważam, że to coś powinno towarzyszyć życiu każdego człowieka – u mnie to chyba wrodzone, ale można to też w sobie wykształcić – chodzi mi o zachwyt dla widzialnego świata. Zachwyt dla tego, co nas otacza, dla samego siebie, żeby człowiek znalazł czas i rozejrzał się wokół, i dostrzegał, że przyroda, ludzie, ludzkie losy i cały widzialny świat jest na swój sposób wspaniały i wyjątkowy, nawet jeśli banalny. Dzisiejsze czasy właśnie banałowi dają zielone światło, ot choćby taki pop-art, albo współczesne filmy. Weźcie państwo film, któryśmy nakręcili – jest w nim jeden nieboszczyk, ale w gruncie rzeczy są to tylko małe ludzkie historyjki i jak na nie spojrzeć przez pryzmat bystrego oka – a takie powinien mieć każdy – wtedy jest bardzo łatwo zrobić film z waszego życia, z życia waszych krewnych, bliźnich. Dlaczego o tym mówię? Ano tylko dlatego, że uprawianie sztuki to żadna sztuka. Co więcej, wspaniałe jest w niej to, że pisanie wcale nie jest konieczne, można je traktować tak, jak ja. Bo ja przede wszystkim żyłem, no i robiłem sobie zapiski. Ach, to moje życie w browarze. Nie byłem sierotą, zawsze wiodło się nam dostatnio, smalcu mieliśmy w bród, no i już od maleńkości lubiliśmy sobie popić, ale tak na wesoło, wiadomo, że piwa, w końcu w browarze człowiek nie będzie pił wody. I dzięki temu, że zawsze byliśmy ciut zawiani, tośmy wokół siebie widzieli różne rzeczy, a to, czegośmy nie widzieli, dopowiadał nam legendarny stryj Pepin. Na pewno każdy ma w swoim otoczeniu takiego „waryjota" co to mówi o rzeczach, o których mówić nie wypada, jednak on mówi o nich jakoś tak inaczej, no i przez to stanowi centrum zainteresowania. Tak samo jest z knajpą – jest tam stół, przy którym na kogoś czekają, a czasem to właśnie wy jesteście tymi oczekującymi. I nagle przychodzi jakiś człowiek, który jest właśnie tym diamentowym oczkiem, po prostu kimś, kto siedzi w knajpie i potrafi opowiadać oraz komentować życie, nie tylko własne, także cudze, a o meczu piłkarskim opowie lepiej niż ktokolwiek inny. Tak więc sztukę opowieści wszyscy znamy z najbliższego otoczenia, tylko że nie potrafimy jej docenić, z wyjątkiem tych, co chodzą do knajpy, gdzie rozmowę się kultywuje i właśnie to jest najwspanialsze, bo dla prozaika mojego pokroju rozmowa stanowi punkt wyjścia. W knajpie robią to za mnie inni, ponieważ knajpa jest prawdopodobnie tym miejscem, gdzie powstają anegdoty, czyli miniopowiadania, z kontekstem i podtekstem, czasem nawet bardzo bolesnym. A kto to wszystko wymyśla? Nigdy nie znamy autora, ponieważ jest nim zbiorowa świadomość, która tkwi w tym knajpianym potoku mowy, w żywym języku. Tak samo anonimowa jest też większość ludowych piosenek poruszających swoją głębią. Każdy poeta za szczyt własnego dorobku uważa taki wiersz, który nawiązuje do ludowej twórczości. No właśnie! Na mnie zawsze działało i wciąż działa to, co robią zwykli ludzie, ci anonimowi, nieznani, ludowi gawędziarze, i wydaje mi się, że mogłoby zadziałać na wszystkich, bo nie kaŜdy ma cierpliwość, żeby się męczyć z robieniem notatek z życia, albo brać przykład z Czechowa, Haska czy innych, jak się pisze dobre opowiadanie. Jednak już dzięki temu, że czyta, może patrzeć i rozglądać się, i stać się kongenialny, współtworzyć rzeczywistość, która dzieje się z minuty na minutę, z dnia na dzień itede. Ciekawe jednak, że komentarz do tego potrafią zrobić także zwykli ludzie i właśnie oni są dla mnie wzorem. No tak, czyli zanim wydałem swoją pierwszą książkę, a miałem wtedy czterdzieści osiem lat, więc do tego czasu tylko żyłem. Jak państwo wiecie, imałem się różnych zajęć. Krótko byłem dyżurnym ruchu na stacji, ale kiedy wojna się skończyła, zacząłem pracować jako agent ubezpieczeniowy, a potem robiłem u niejakiego Harry'ego K. Klofandy, wciskając tę bezsensowną galanterię i zabawki. A później przyszedł rok 1948 i nowa władza, więc musiałem zlikwidować działalność w firmie, no i przyjąłem się do huty w Kladnie... Tam było świetnie. Raz wsadzarka się urwała i jedno z kół walnęło mnie w głowę. Pozszywali mi ją i po ośmiu miesiącach, kiedy znów poszedłem do roboty, wsadzarka urwała się znowu, a wtedy majster Rendla powiedział: Te, Hrabal, zwijaj manatki i zmykaj stąd, bo jeszcze nas tu wszystkich urządzisz! Wtedy nająłem się w składnicy makulatury. To była romantyczna przygoda, bo cały czas przebywałem tam z sympatycznymi ochlaptusami, którzy przez swoje pijaństwo byli dużo mądrzejsi ode mnie. Ileż mi naopowiadali, a ja chciałem być taki, jak oni. Ale, kiedy już doszedłem do siebie po tym wypadku, kiedy koło walnęło mnie w łeb, okazało się, że od tamtej pory pisanie zaczęło mi iść lepiej. Czyli, jak pisze Saroyan – Tato, tobie odbiło. Tylko że mnie odbiło trochę później... Cieszyłem się, że jestem pisarzem, kiedy ni gruszki, ni z pietruszki, to było w 1962, przyszli do mnie i spytali: Dasz nam pan jakąś książkę? A ja na to, że dobra. Wtedy znów pisałem komentarze do mojego życia, do tych moich fachów, do tych moich love story..."

przełożył Jan Stachowski


Bohumil Hrabal Spotkanie autorskie w restauracji "Leśna" [z]: tegoż "Piękna rupieciarnia", przełożyli Aleksander Kaczorowski i Jan Stachowski.

1 komentarz: