czwartek, 28 lutego 2013

"Czytelnicy" - Stanisław Grochowiak




Czytelnicy - Stanisław Grochowiak

Niedojedzeni Niedośpieni Niedokochani

Mają zazwyczaj czerwone nosy i dłonie

I wpadają w stronice jak ćmy

I wymachują wielkimi głowami



Zapadli w studnię czasu w korytarze

Elsynoru Katakumb Pałacu hrabiego Rogera

Błądzą i mówią do Hioba „ty"

I jeżdżą samotrzeć na tłustych ogierach



Z Antygoną nad zwłokami z Odysem na masztach

Z Dawidem Copperfieldem nad nędzą i śledziem

Ooo umierają z Werterem i szaleją z Villonem



A życie im umyka ucieka z bibliotecznej ciszy

I tylko wszechświat dymi molami molami

Niedojedzeni Niedośpieni Niedokochani
Jeźdźcy bez głowy w galopadzie myszy


"O wróbelku" - Konstanty Ildefons Gałczyński

K. I. Gałczyński, 1947


Wróbelek jest mała ptaszyna,
wróbelek istota niewielka,
on brzydką stonogę pochłania,
Lecz nikt nie popiera wróbelka
Więc wołam: Czyż nikt nie pamięta,
że wróbelek jest druh nasz szczery?!

kochajcie wróbelka, dziewczęta,
kochajcie do jasnej cholery!


 

środa, 27 lutego 2013

"Awantury na tle powszechnego ciążenia" - Tomasz Lem

Stanisław Lem jest, już właściwie od czasów dzieciństwa, moim ulubionym polskim pisarzem. Pod względem liczby przeczytanych tytułów jednego autora mogą się z nim jedynie równać Edmund Niziurski oraz Zbigniew Nienacki. Dokładnie pamiętam jak z wypiekami na twarzy pochłaniałem w ciągu jednej nocy „Niezwyciężonego”, podobnie rzecz się miała z „Opowieściami o pilocie Pirxie”. Lektura „Dzienników gwiazdowych”, opisujących przygody Ijona Tichego,  co jakiś czas przerywana była wybuchami śmiechu. Do niektórych z książek Lema powoli dorastałem, dopiero drugie czytanie „Solaris”, kiedy byłem już dorosły, przyniosło mi całkowite zrozumienie i ogromną satysfakcję. To Stanisław Lem i jego książki spowodowały między innymi, że zacząłem się interesować nauką, a biologią i fizyką w szczególności.

Znałem zatem Stanisława Lema jako pisarza, myśliciela, filozofa, guru radzieckich naukowców i kosmonautów, genialnego człowieka o nieprzeciętnej inteligencji. Z „Wysokiego Zamku”,  jego autobiograficznej, wspomnieniowej książki, dowiedziałem się wiele interesujących rzeczy na temat domu rodzinnego, pierwszych, tak ważnych w rozwoju dziecka lat życia, jego dzieciństwa i wczesnej młodości spędzonych we Lwowie. Przeczytałem także, już jednak dużo później, dwie książki wywiady-rzeki, które przeprowadzili ze Stanisławem Lemem Tomasz Fijałkowski „Świat na krawędzi” oraz Stanisław Bereś „Tako rzecze … Lem”. Wymienione przeze mnie książki zawierają tylko to co Lem sam chciał o sobie powiedzieć, co on uważał za ważne lub stosowne. Miałem jednak trochę niedosyt i cały czas czułem, że nie poznałem jeszcze „całego” Stanisława Lema, nie dowiedziałem się jakim tak na prawdę był człowiekiem. Żył przecież wśród nas i jak każdy obywatel musiał załatwić sobie węgiel na zimę, naprawić gdzieś zepsuty samochód, wyjechać czasem na wakacje. Był czyimś mężem, ojcem, przyjacielem i sąsiadem. Żywym człowiekiem. Czegoś takiego właśnie mi brakowało, dlatego też bardzo chciałem przeczytać wspomnienia o nim napisane przez jego syna Tomasza, a zatytułowane „Awantury na tle powszechnego ciążenia”.

Niełatwa to sprawa opisać tak wszechstronną osobowość. Stanisław Lem był nieprzeciętnym, często myślącym i działającym w niekonwencjonalny sposób człowiekiem, kierującym się w życiu swoistą logiką, pomimo racjonalnego patrzenia na świat. Do rzeczywistości miał jednak często stosunek dosyć luźny, co przysparzało rodzinie sporo kłopotu i sprzyjało zabawnym zdarzeniom. W codziennym pożyciu nie był najłatwiejszym człowiekiem, często zamyślonym i roztargnionym, czasami porywczym i w gorącej wodzie kąpanym. Miłośnik chałwy i marcepanu w czekoladzie, mianowany przez samego siebie „opiekunem słodyczy”. Fascynowały go maszyny i mechaniczne przyrządy, maszyna elektrostatyczna Wimshursta należała do ulubionych, ale także dziecięce zabawki, które kupował pod pretekstem prezentów dla syna. Jak na prawdziwego mężczyznę przystało posiadał w swoim życiu samochody, jeździł nimi i zmagał się z ich naprawami, gdy się popsuły. Nigdy też nie pytał o drogę, gdy zabłądził w podróży. Podróże samochodem i związane z nimi zabawne sytuacje, to w ogóle osobny rozdział omawianej książki pt. „Potyczki z motoryzacją”. Należy się cieszyć, że wszystko skończyło się dobrze i nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń.

„Awantury na tle powszechnego ciążenia” są, pełną ciepła, czułości i szacunku, opowieścią o ojcu, ale też kimś niezwykłym. Tak jak w twórczości i życiu Stanisława Lema, tak i w tej książce obecna jest duża dawka humoru. Jedynie traumatyczne wspomnienia wojenne ze Lwowa, wydarzenia marcowe 1968 roku, kiedy to Lem poważnie zastanawiał się nad opuszczeniem na zawsze Polski, oraz wprowadzenie stanu wojennego, są poważniejsze i rzucają cień na tę opowieść. Tomasz Lem, często przy pomocy delikatnej ironii, zawsze jednak połączonej z miłością, podziwem i szacunkiem, stara się możliwie wiernie i szczerze, przedstawić nam złożony i fascynujący obraz człowieka jakim był Stanisław Lem. Autor opowiada nie tylko o ojcu, ale również o znacznej części swojego życia. Jest to dla mnie interesujące z innego jeszcze powodu. Tomasz Lem, podobnie jak ja urodzony w 1968 roku (nawiasem mówiąc był to bardzo dobry rocznik) opowiada o życiu w czasach PRL-u, co budzi we mnie wiele wspomnień związanych z dzieciństwem, szkołą, telewizją i brakiem Teleranka w momencie wprowadzenia stanu wojennego.

Należy także koniecznie wspomnieć o Barbarze Lem, żonie Stanisława, a matce Tomasza, której postać obecna jest niemal na każdej stronie książki, a bez której pomocy, śmiem twierdzić, nie powstałyby tak wspaniałe dzieła. Pod względem wielu cech charakteru, stosunku do świata i rzeczywistości, podejścia do życia, Barbara była przeciwieństwem Stanisława Lema. Stanowiła źródło rozsądku we wszelkich pochopnych działaniach, była strażniczką dobrych manier i obyczajów, będąc jednocześnie wysłannikiem i pośrednikiem w kontaktach pisarza ze światem zewnętrznym, zapewniając mu święty spokój, którego tak potrzebował podczas pisania.

„Awantury na tle powszechnego ciążenia” czyta się szybko, lekko i przyjemnie, głownie za sprawą wszechobecnego humoru oraz licznych anegdot z życia rodzinnego państwa Lemów i nie tylko. Dodatkowym atutem tej książki są zamieszczone w niej liczne fotografie pochodzące z archiwum rodzinnego oraz cytaty z listów Stanisława Lema do przyjaciół i tłumaczy, z wywiadów, a także z dziennika jaki prowadziła w podroży Barbara Lem.

Na koniec kilka fragmentów dla zaostrzenia apetytu:

Z listu Stanisława Lema do Aleksandra Ścibora-Rylskiego, 1960.

"Palę. Piszę jak szalony. 30 stron machnięte, wio dalej. Dalej, hejta, wiśta! Opowiadanie wzięło na kieł i ponosi. Dostałem propozycje: wyjazdu do Stanów Zjednoczonych na 6 miesiecy – to jest Kisinger, ten, co Mrożka woził w 59. Odmówiłem. Było tu, nikt nie chciał, stypendium na 6 mies. Do Kanady. Też odmówiłem. Jest zaproszenie na galową premierę berlińską, kwiaty, nagie Niemki w gorsach (duży tuzin – 144 sztuk) – szampan, rozpusta, Berlin Zach., Wartburg Nowy, Dewizy, Szał Cię Miał, nerwowe łkanie szczęścia. Odmówilem.

UFF!!!!!!!!! Rozumieszże Ty mnie, Ściborowa, wewnętrzno-samotnicza, Ascetyczno-Uduchowiona Istoto Bratnia!!!!??

Ten Spokój!"

Fragment listu Stanisława Lema do Sławomira Mrożka

24 listopada 1964 roku

"Co ja teraz robię? Robię dosyć śmieszną, głupawą rzecz: szukam skarbów. A to w ten sposób, że znoszę z wypożyczalni książki stare dosyć, różnych tam Gawalewiczów, Gruszeckich, o których możeś nawet i nie słyszał, bo też i nikt poza historykiem literatury chyba wielu nazwisk takich nie zna.

Czytam więc te stare, lekko spróchniałe książki, romanse itp., wszelako wyznać muszę uczciwie, żem skarbów, jak dotąd, nie znalazł, ani nawet ich śladów; a tylko ramoty nieszczęsne, w poczciwości swej i prostocie szalenie nudne, i nie wiem, długoż mi jeszcze sił starczy, aby dalej ten cmentarz moimi zapędami nekrofilskimi znieważać - bo to jest jakaś nekrofilia, dalipan! ale jedno, co i tak pewno zauważyłeś, a to, styl się, mnie taki trochę od tej starzyzny, nią nasiąkłszy, XIX-wieczny zrobił, z taką patyną swojskiego lichego chowu.

Już ja teraz żadnej prassy twórczej naszej nie czytam, i najdziwniejsze, że braku takowego w ogóle nie postrzegam, ani też w sobie i ni na sobie istotnych dziur w świadomości swojej, które by mnie się miały robić, liczne, z tak wrednej ignorancji. Piszę też, tj. mielę na żarnach, moje rakiety, ot tak sobie, z obowiązku, nie bez znudzenia, i żadnej poza tem nie mam rozrywki, co źle zresztą wyraziłem, pisania tego bowiem, pańszczyzną będącego, żadną miarą nie da się rozrywką nazwać".

Tomasz Lem „Awantury na tle powszechnego ciążenia”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009, s. 268.

wtorek, 26 lutego 2013

"Powrót z gwiazd" - Stanisław Lem

„Człowiek musi jeść, pić i ubierać się; reszta jest szaleństwem.”

Powieść „Powrót z gwiazd” Stanisława Lema powstała w 1960 roku, w najlepszym, „złotym okresie”, jego twórczości, kiedy to spod jego pióra wychodziły tak znakomite książki jak „Eden”, „Niezwyciężony”, „Cyberiada”, „Głos Pana”, czy wydana rok później „Solaris”.

Nie jest to moja ulubiona książka z „Lemowego kanonu” lektur obowiązkowych, mimo to przeczytałem ją kolejny już raz z dużą przyjemnością. Poprzednio czytałem ją wiele lat temu, mogłem zatem porównać dzisiejszy jej odbiór z tamtym sprzed lat, a także z innymi książkami z gatunku SF, które zdążyłem w międzyczasie przeczytać. Z pewnością przeczytałem ją teraz bardziej dojrzale, zwracając uwagę na szczegóły, skupiając się na zupełnie czymś innym niż kiedyś.

„Powrót z gwiazd” to wizja społeczeństwa przyszłości, w życiu którego znaczącą rolę odgrywa proces betryzacji, polegający na pozbawianiu ludzi zaraz po narodzeniu wszelkich dzikich instynktów. Ludzie tacy nie są zdolni do jakichś gwałtownych reakcji, agresji, nie potrafią nawet, nie są w stanie, pomyśleć o zabiciu drugiego człowieka. Z takim społeczeństwem skonfrontowany zostaje główny bohater powieści, Hal Bregg, oraz jego koledzy astronauci wracający na Ziemię po stukilkudziesięciu latach, które minęły od momentu rozpoczęcia ich wyprawy w kosmos. Wskutek znanego paradoksu czasowego Einsteina Hal Bregg postarzał się o niewiele lat, na Ziemi natomiast minęło ich aż 127.

Powrót rodzi wiele problemów. Na Ziemi minęło wiele lat, nie żyją już ich rodzice, dziewczyny, znajomi, przyjaciele. Świat, jaki zostawili kiedyś już nie istnieje, a ten zastany jest bardzo często dla nich nie do przyjęcia. Co więcej, okazuje się, że ich wyczyn, bohaterstwo i śmierć wielu z nich są już nikomu niepotrzebne. Nowe pokolenia ludzi nie interesują się podbojami kosmicznymi, ceniąc sobie spokój, brak konfliktów i konieczności podejmowania ryzyka. Zmieniły się obyczaje, potrawy, ubrania, meble, mieszkania i środki transportu. Samochody są dostępne już tylko w antykwariatach, a książki, w postaci kryształków, czyta się w specjalnych urządzeniach. Proces betryzacji nie tylko pozbawił ludzi dzikich instynktów, ale spowodował także inne zmiany w ich życiu i psychice. Unikają wszelkiego trudu i niebezpieczeństwa, oddając się prawie wyłącznie rozrywkom i przyjemnościom.

To co bohaterom książki, przybyszom z przeszłości przeszkadza najbardziej, to paradoksalnie wszechobecna sztuczność i wygoda, sztuczne materiały, fotele, w których się nie czuje, że się w nich siedzi, wszechobecne światła i dźwięki, przeźroczyste ściany, a wszystko  jakieś miałkie i mdłe. Największa rozrywką tych ludzi jest real, coś w rodzaju gry wirtualnej, tyle, że odgrywanej w wykreowanej rzeczywistości, gdzie, jak to w grze komputerowej, nic nikomu stać się nie może. Takim „łagodnym” społeczeństwem łatwo jest sterować, szczególnie gdy używa się hipnagogu, urządzenia do uczenia się podczas snu. Podstawowe rzeczy i usługi są za darmo. Istna sielanka, żyć nie umierać. Jednak nie dla „staruszków”, którzy pamiętają dawne czasy. Trudno jest im żyć, trudno nawiązać kontakt z kobietami. Osobną sprawą jest kwestia robotów, które przejęły wykonywanie większości niebezpiecznych prac, opiekują się i usługują ludziom, nadzorując też pracę i stan samych robotów oraz decydując o likwidacji zepsutych lub przestarzałych modeli. To dosyć niepokoi Bregga. Ludzie nie potrafią zabijać, ale co z maszynami.

Sam Stanisław Lem nie bardzo lubił tę swoją książkę, uważając, że:
„Razi mnie sentymentalizm tej książki, krzepa bohaterów, papierowość bohaterki. Coś mi tam zalatuje Remarkiem z jego Trzech towarzyszy. Jest w tym jakieś gówniarstwo. A mówiąc spokojniej – autorowi nie wolno robić bohaterom przyjemności dlatego, bo im sprzyja. Romans w końcu mógł się skończyć jak w powieści, ale warunkiem koniecznym byłaby osobowość tej ukochanej narratora, a w istocie jest ona pustym miejscem. Co prawda sam problem betryzacji uważam nadal za sensowny, ale jego realizację zbytnio uprościłem. Ten świat jest zbyt płaski, jednowymiarowy. Mój obojnaczy stosunek do tej książki najlepiej widać po tym, że jednak pozwalałem ją tłumaczyć”. [1]
Trudno z Mistrzem się nie zgodzić, ale …. Dla mnie najbardziej interesujący w „Powrocie z gwiazd” jest problem obcości, obecnej w kosmosie, gdy Bregg wspomina przeżycia z wyprawy, i na Ziemi wśród jej mieszkańców, a także osamotnienia i alienacji jednostki wywołanej tą obcością. Jak tu myśleć cokolwiek o szukaniu obcych cywilizacji i kontakcie z nimi, gdy nie można się porozumieć z członkami własnej społeczności. „Powrót z gwiazd” daje dużo do myślenia, stawiając wiele ciekawych pytań natury filozoficznej i egzystencjalnej. Powieść zaczyna się w miejscu, w którym większość z utworów SF się kończy, tylko Lem postawił sobie pytanie co będzie się działo, kiedy już z tego kosmosu się wróci. Nie przypominam sobie drugiej podobnej książki, tak wśród polskich jak i zagranicznych utworów SF, także pod względem interesującego i dokładnego opisu społeczeństwa przyszłości. Jak przekonało się o tym  już wielu, nie jest to taka prosta sprawa.

O Stanisławie Lemie i jego książkach pisałem także tutaj oraz tutaj.

Stanisław Lem „Powrót z gwiazd”, Wydawnictwo Agora, 2008, s.246.

[1] Lem.pl

poniedziałek, 25 lutego 2013

"Doprawdy" - Marcin Świetlicki



Jestem
wyrafinowanym kloszardem,
doprawdy.
Piję drinki,
na które ty
sobie nie pozwolisz, bowiem
zbierasz pieniądze
na zagraniczne
luksusowe wakacje.

Pająk przeszedł
po mojej strunie,
motyl
usiadł na mojej kanapce.

Jestem wyrafinowanym kloszardem,
doprawdy.

Źródło: Dobre wiersze

"Koniec świata" - Czesław Miłosz

Fot. Jure Kravanja

 

W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.
A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.
Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.

 

Źródło: Dobre wiersze

środa, 20 lutego 2013

"Szukam skarbów"

Stanisław Lem

Fragment listu Stanisława Lema do Sławomira Mrożka

24 listopada 1964 roku

"Co ja teraz robię? Robię dosyć śmieszną, głupawą rzecz: szukam skarbów. A to w ten sposób, że znoszę z wypożyczalni książki stare dosyć, różnych tam Gawalewiczów, Gruszeckich, o których możeś nawet i nie słyszał, bo też i nikt poza historykiem literatury chyba wielu nazwisk takich nie zna.

Czytam więc te stare, lekko spróchniałe książki, romanse itp., wszelako wyznać muszę uczciwie, żem skarbów, jak dotąd, nie znalazł, ani nawet ich śladów; a tylko ramoty nieszczęsne, w poczciwości swej i prostocie szalenie nudne, i nie wiem, długoż mi jeszcze sił starczy, aby dalej ten cmentarz moimi zapędami nekrofilskimi znieważać - bo to jest jakaś nekrofilia, dalipan! ale jedno, co i tak pewno zauważyłeś, a to, styl się, mnie taki trochę od tej starzyzny, nią nasiąkłszy, XIX-wieczny zrobił, z taką patyną swojskiego lichego chowu.

Już ja teraz żadnej prassy twórczej naszej nie czytam, i najdziwniejsze, że braku takowego w ogóle nie postrzegam, ani też w sobie i ni na sobie istotnych dziur w świadomości swojej, które by mnie się miały robić, liczne, z tak wrednej ignorancji. Piszę też, tj. mielę na żarnach, moje rakiety, ot tak sobie, z obowiązku, nie bez znudzenia, i żadnej poza tem nie mam rozrywki, co źle zresztą wyraziłem, pisania tego bowiem, pańszczyzną będącego, żadną miarą nie da się rozrywką nazwać".

[W]: Tomasz Lem "Awantury na tle powszechnego ciążenia", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009, s.43.

czwartek, 14 lutego 2013

Ryszard Kapuściński o książkach i pisaniu (1)


Ryszard Kapuściński

"Już nie pisze się książek. Każdy stara się napisać bestseller".

„Litieraturnaja Gazieta” z 12.04.1994. Dyskusja o książce - pisarz Władisław Ostroszenko: „Atrakcyjność to zjawisko wielowymiarowe. Na poziomie makro właśnie indywidualność autora jest tym, co może ciekawić, porywać, pochłaniać. Natomiast na poziomie mikro interesujące są takie rzeczy, jak język, nastrój, postacie, narracja”. Pisarz Andrej Dmitrie;: „Książka to jedynie partytura, a jej wykonawcą jest czytelnik. Dickens czytany w dzieciństwie i czytany na starość to dwaj różnie <<zagrani>> Dickensowie: partytura ta sama, ale wykonanie jakże różne!” Krytyk literacki - Ałka Łatynina: „Nie lubię twierdzenia, że prawda leży pośrodku. Pośrodku leży problem”.

[...]

23 grudnia 1991 Najtrudniejsze: nie dać się oblepić codziennością, ogłuszyć banałem, brednią. Trzeba stłumić w sobie niepotrzebną ciekawość rzeczy miałkich, jałowych, żadnych. Ciekawość musi być selektywna, służyć pisaniu.

Pisanie - jest częścią świata komunikacji. Książka jest komunikatem. Proces komunikacji to ruch linearny: nadawca - odbiorca. Są to dwa krańce jednego ciągu. Jeżeli książka wysokiego lotu nie natrafi na czytelnika wysokiego lotu - zawiśnie w powietrzu, chybi. Gotowość, aktywność, wysiłek twórczy potrzebne są na obu krańcach tego połączenia.

O tym, że ważny tekst jest pełen znaczeń, sensów, zakresów, poziomów. O tym, że czytamy go coraz to inaczej w zależności od naszych dyspozycji psychicznych, od znajomości tematu, od wieku, od chęci znalezienia rzeczy poszukiwanej. Ważne w czytaniu są intencje, skupienie, czynny wysiłek.

[...]

Coraz częściej utwór literacki (i dzieło sztuki w ogóle) staje się tworem zbiorowym. Gromadzimy bowiem w pamięci rosnące zasoby informacji, nasz umysł wchłania coraz większą ilość danych, zbiera je i przetwarza, często bez naszego świadomego udziału, aż w końcu trudno nam samym rozróżnić, co jest nasze własne, a co przyswoiliśmy od innych. Oczywiście nie myślę o wulgarnych, bezczelnych plagiatach. Chodzi tu o głębsze, bardziej pośrednie, trudno uchwytne, wyrafinowane zależności, relacje, wpływy i związki. Dziś autor pisze, po przeczytaniu wielu książek, przyswojeniu sobie niezliczonych najróżniejszych opinii i ich przemyśleniu. Oddzielenie własnych przemyśleń od tego, co się wchłonęło z zewnątrz, jest coraz trudniejsze. W ten niezamierzony sposób nasze wizje świata przyjmują kubistyczne rysy. Nieświadomie stajemy się uczestnikami zbiorowego procesu twórczego. Niemal niepodobna dojść, kto naprawdę pisze ze swego autentycznego wnętrza.

[...]

Z rozmowy z Frankiem Berberichem - redaktorem naczelnym niemieckiej wersji „Lettre International”, wiosna 1995: „Podróże, lektury i refleksje - to trzy źródła, z których czerpię, kiedy piszę, one stanowią moje tworzywo. Poza tym pomagają mi jeszcze: sporadycznie uprawiana poezja oraz fotografowanie.

Pierwszym źródłem jest więc podróż, traktowana jako eksploracja, odkrywanie, wysiłek badawczy. Podróże w poszukiwaniu prawdy, a nie odprężenia. Chcę zbliżyć się do napotkanej rzeczywistości. Zobaczyć ją, poznać, zrozumieć. Jest to zajęcie wymagające ciągłej koncentracji, a zarazem ciągłego otwarcia, aby jak najwięcej wchłonąć, przeżyć, zapamiętać.

Drugim źródłem są obszerne i nieustające lektury. Jeżeli chce się swoim tekstom nadać walor kubistyczny, trzeba rozszerzyć swój punkt widzenia o dodatkowe światła i perspektywy. Dlatego używam dużo cytatów. Chodzi mi bowiem o to, aby zabrzmiały także inne głosy, aby zostały wypowiedziane. inne sądy i opinie. Studiowanie literatury przedmiotu jest oczywiście przydatne z wielu względów. Choćby i takiego: czasem człowiekowi wydaje się, że dokonał w podróżach jakiegoś odkrycia. Jednakże w czasie lektury okazuje się, że na ten pomysł ktoś wpadł już wcześniej! I wówczas trzeba pójść w innym kierunku, aby nie powtarzać się, nie pisać banałów.

Wreszcie trzecim źródłem, które łączy się z dwoma poprzednimi. jest moja refleksja. Poprzez własne doświadczenie podróżnika i czytelnika staram się zdefiniować swój punkt widzenia, spisać nasuwające się przemyślenia, zastanowić się nad zebranymi wrażeniami, uporządkować myśli”.

środa, 13 lutego 2013

Dzień z życia Katherine Mansfield

Katherine Mansfield
15 maja 1915 roku, PARYŻ

10.00 - „Deszcz przestał padać, kiedy list do Ciebie wysłałam, ale jeszcze mamy un temps tres lourd [pochmurna pogoda]”.

11.00 - „Byłam dziś w ogródku za Notre Dame. Biało i różowo kwitnące drzewa wyglądały tak cudnie, że siadłam na ławce. W samym środku ogródka jest trawnik, a na nim marmurowy basen. Kąpiące się wróble zamieniały basen w fontannę, a na aksamitnym trawniku spacerowały gołębie, gładząc piórka. Matki, nianie i dziadkowie obsiedli wszystkie ławki i krzesła, a małe dzieciaczki, niepewne na nóżkach, robiły babki z piasku, napełniały wiaderka kwiatami kasztanów lub rzucały czapki dziadków na trawnik, gdzie wstęp był im wzbroniony. Potem przyszła niańka Chinka, ciągnąc za sobą dwoje bębnów. Wyglądała bardzo zabawnie w zielonych spodniach, czarnym kaftanie i malutkim turbaniku, wciśniętym na głowę. Usiadła i wzięła się do cerowania, świergocąc cały czas jak ptaszek i mrugając na dzieci, igłę do cerowania wpinała w swój turban. Gdy się jej przyglądałam, pomyślałam sobie, że jestem jakby pogrążona we śnie. Dlaczego nie mam prawdziwego domu – prawdziwego życia? Dlaczego nie mam niani Chinki w zielonych spodniach i dwojga dzieci, które przybiegałyby do mnie i przytulały się do moich kolan? Nie jestem już młodą dziewczyną – jestem dojrzałą kobietą, która pragnie wielu rzeczy. Czy spełnią się kiedykolwiek moje pragnienia? Pisać cały ranek, potem szybko zjeść drugie śniadanie i znowu pisać; zjeść kolację, wypalić jednego papierosa i być wciąż samą aż do chwili pójścia na spoczynek... A miłość i radość życia walczą, aby sobie znaleźć ujście, a życie wysycha niby mleko w starej piersi. Chcę żyć! Chcę przyjaciół, ludzi, chcę mieć dom. Chcę brać i dawać.

14.00 - „Kupiłam butelkę wina za 45 centymów (bardzo dobre), chłodzi się w misce z wodą, przy zlewie. Masło i mleko wystawiłam za okno w kuchni. „Mamy coś w rodzaju lata” - powiedziałby błazen w music-hallu”.

17.00 - „Całe popołudnie pracowałam nad swoją książką, Jakie przyjemne jest zmęczenie po takiej pracy!”.

19.00 - „Zmierzch zapadał, a kwitnące drzewa pachniały przedziwnie. Było prawie pusto; na drugim końcu ławki siedział stary człowiek i wciąż nucił pod nosem, a kilkoro nieznośnych bębnów bawiło się w piłkę. Widać było tylko ich głowy, kolana i ręce wciąż w ruchu. Pnie drzew były bardzo czarne, a liście - prześliczne; przypominały cudowną koloraturę sopranu przy akompaniamencie basowej melodii. Nad drzewami wznosiła się katedra Notre Dame, szacowna i piękna. Małe ptaszki fruwały od wieży do wieży - wiesz, te ptaszki co to zawsze fruwają wśród ruin. Patrzyłam na nie i przyszła mi ochota napisać sonet. Wieża i ptaszki uosabiałyby starość i myśli starych ludzi, które wciąż odlatują i wciąż do nich powracają. Muszę to kiedyś napisać. Kochankowie spacerują leniwie wzdłuż quai. Przechylają się nad parapetem, patrzą na taniec wody, a potem odwracają się i całują; idą parę kroków przytuleni do siebie i znowu przystają i całują się. Muszę przyznać, że wieczór jakby do tego stworzony... ”.

20.00 - „Wróciłam właśnie z ogrodu przy Notre Dame. Latarnik zapala latarnie, ale ja jeszcze siedzę w mroku.”.

21.00 - Kończy kolejny list do Johna M. Murry’ego słowami: „Pisuj do mnie często, kiedy tylko masz czas. Wiem dobrze, że żadna ludzka istota nie potrafi skutecznie współzawodniczyć z moją grafomanią, ale samotność w odległym kraju nie da się porównać z osamotnie­niem w Anglii, nawet tak wielkim jak twoje. [...] Z czyjej to winy jesteśmy rozłączeni, nie żyjemy prawdziwym życiem, a wszystko prócz czytania i pisania wydaje się nam stratą czasu?".

Katherine Mansfield, Listy, tłum. Maria Godlewska, Czytelnik 1978, s. 37–40.

poniedziałek, 11 lutego 2013

"O czytaniu" - Michał Paweł Markowski

"Czytanie jest przede wszystkim odnajdywaniem swojego miejsca wśród tego, co z początku nieprzyjazne, a co należy w ostatecznym rozrachunku oswoić. Czytanie nie powinno nas wyrzucać ze świata, lecz uczyć jego rozumienia".

"W moim domu nie było książek. Kilka przypadkowych broszurowych wydań, żadnych klasyków, polskich czy zagranicznych („Wiosenne wody” Turgieniewa, ale co dziecku po Turgieniewie), żadnych encyklopedii. Nic. Najlepiej pamiętam dwa albumy przywiezione przez ojca z Moskwy, w tym wielki płócienny bordowy z Ermitażu. Do dziś pamiętam wszystkie zawarte tam obrazy, od Duccia, Cranacha po Picassa, łącznie z detalami, wśród których jeden zwłaszcza utkwił mi w pamięci, z obrazu Jana Stena: porzucony na środku pokoju pantofel śpiącej kobiety. Ni przypiął, ni przyłatał. Nie wiem za bardzo dlaczego, ale ten oderwany detal, porzucona rzecz, estetyczny wybryk, nieekonomiczne punctum, utkwił w mojej głowie i odzywa się zawsze, gdy oglądam obrazy i fotografie i szukam tego, co nie pasuje do zgrabnie skrojonej kompozycji. Poza tym pamiętam zapach reprodukcji i wielkie grawerowane na okładce rosyjskie „?” (już wtedy umiałem odcyfrowywać ruskie bukwy). I jeszcze dwa świadectwa okrucieństwa: Judyta depcząca odrąbaną głowę i św. Sebastian naszpikowany strzałami. Długo nie wiedziałem, skąd moja fascynacja tym ostatnim. Teraz wiem.

Cały esej znajdziecie TUTAJ

Fragment eseju "O czytaniu", "Tygodnik Powszechny" z dnia 11.05.2010, z cyklu "Książki w Tygodniku".

sobota, 9 lutego 2013

Namiastka pistoletu i kuli

"Imię moje: Izmael. Przed kilku laty — mniejsza o ścisłość jak dawno temu — mając niewiele czy też nie mając wcale pieniędzy w sakiewce, a nie widząc nic szczególnego, co by mnie interesowało na lądzie, pomyślałem sobie, że pożegluję nieco po morzach i obejrzę wodną część świata. Taki mam właśnie sposób odpędzania splinu i regulowania krwiobiegu. Gdy tylko stwierdzę, że usta wykrzywiają mi się ponuro, gdy tylko do duszy mej zawita wilgotny, dżdżysty listopad, gdy złapię się na tym, że mimowolnie przystaję przed składami trumien albo podążam za każdym napotkanym pogrzebem, a w szczególności, gdy moja hipochondria tak mnie opanuje, iż potrzeba mi silnych zasad moralnych, by się powstrzymać od rozmyślnego wyjścia na ulicę i metodyczmego strącania ludziom z głów kapeluszy — wtedy uznaję, że już wielki czas udać się na morze jak najrychlej. To jest moja namiastka pistoletu i kuli. Katon z filozoficzną oracją rzuca się na ostrze swego miecza; ja spokojnie siadam na okręt. Nie ma w tym nic zdumiewającego. Gdyby tylko zdawano sobie z tego sprawę, okazałoby się, że niemal wszyscy ludzie, każdy na swój sposób, w takiej czy innej chwili, żywią wobec oceanu niemal te same co ja uczucia. [...]

Kiedy jednakże powiadam, że mam zwyczaj wyruszać na morze, gdy tylko oczy ćmić mi się zaczną, a płuca ciążyć — nie należy stąd wnioskować, że kiedykolwiek udaję się na taką wyprawę jako pasażer. Albowiem na to, aby być pasażerem, potrzeba koniecznie sakiewki, a sakiewka jest tylko łachmanem, jeżeli nic się w niej nie posiada. Prócz tego pasażerowie cierpią na morską chorobę, stają się swarliwi, nie śpią po nocach — na ogół nie spędzają czasu zbyt przyjemnie. Nie — nie pływam nigdy jako pasażer ani też, mimo że jestem po trosze człowiekiem morza, nie wyruszam nigdy na nie jako komodor czy jako kapitan, czy jako kucharz. Pozostawiam chwałę i znakomitość takich stanowisk tym, którzy to lubią. Jeżeli o mnie idzie, mam odrazę do wszelkich zaszczytnych i szacownych trudów, znojów i udręczeń jakiegokolwiek rodzaju. Wszystko, na co się zdobyć mogę, to dbałość o samego siebie, bez doglądania okrętów, bark, brygów, szkunerów i czego tam jeszcze. Co zaś się tyczy wyruszenia w charakterze kucharza — acz przyznaję, iż znaczna jest w tym chwała, jako że kucharz to na pokładzie statku ktoś w rodzaju oficera — jednak nigdy nie odczuwałem upodobania do przypiekania drobiu; choć gdy jest on już upieczony, należycie omaszczony, roztropnie osolony i posypany pieprzem, nie znajdzie się nikt, kto by wyrażał się o nim z większym ode mnie respektem, a nawet rewefencją. Toć właśnie dzięki .bałwochwalczemu uwielbieniu, jakie żywili starożytni Egipcjanie dla pieczonego ibisa i smażonego hipopotama, oglądacie mumie tych stworzeń w owych olbrzymich piekarniach — piramidach.

piątek, 8 lutego 2013

Bukowski o kotach


"Fajnie mieć gromadę kotów. Jeśli czujesz się źle, po prostu patrzysz na koty i czujesz się lepiej, bo one wiedzą, że wszystko jest jak jest. Nie ma się czym podniecać. Po prostu wiedzą. Są zbawicielami. Im więcej masz kotów, tym dłużej żyjesz. Jeżeli masz sto kotów, będziesz żył dziesięć razy dłużej niż gdybyś miał dziesięć. Któregoś dnia zostanie to odkryte, a wtedy ludzie będą mieli po tysiąc kotów i będą żyli wiecznie. To naprawdę niedorzeczne". 

Źródło: Charles Bukowski

czwartek, 7 lutego 2013

Najlepsze książki według tygodnika TIME



Jak powstała ta lista? Krytycy Lev Grossman i Richard Lacayo wybrali 100 najlepszych powieści w języku angielskim opublikowanych od 1923 roku, czyli początku tygodnika TIME:

A - B

  • The Adventures of Augie March
  • All the King's Men
  • American Pastoral
  • An American Tragedy
  • Animal Farm
  • Appointment in Samarra
  • Are You There God? It's Me, Margaret
  • The Assistant
  • At Swim-Two-Birds
  • Atonement
  • Beloved
  • The Berlin Stories
  • The Big Sleep
  • The Blind Assassin
  • Blood Meridian
  • Brideshead Revisited
  • The Bridge of San Luis Rey

środa, 6 lutego 2013

"Asymetria. Rosyjska ruletka" - Piotr Gibowski

Co by było gdyby? Wiele razy rozmyślając nad swoim życiem zadawałem sobie to pytanie. Czy jeśli zmieniłbym w nim jeden czy drugi fakt, to potoczyłoby się ono zupełnie inaczej? Nie wiem czy byłoby lepsze, ale z pewnością inne. A jeżeli zmiany dotyczyłyby historii kraju lub nawet całego świata? Z podobnymi pytaniami mamy właśnie do czynienia w debiutanckiej powieści Piotra Gibowskiego "Asymetria. Rosyjska ruletka", którą można zaliczyć do gatunku historii alternatywnej. Osobiście bardzo lubię tego typu książki. Jedną z moich ulubionych jest "Człowiek z Wysokiego Zamku" Philipa K. Dicka, gdzie mamy do czynienia z ideą światów równoległych. W tamtym świecie państwa Osi wygrały II Wojnę Światową, a Stany Zjednoczone są pod okupacją. W "Asymetrii" chodzi jednak o coś zupełnie innego, a mianowicie o zmianę biegu historii.

Akcja książki rozpoczyna się w momencie, gdy grupa polskich licealistów oraz żołnierzy zwiedzających CERN, szwajcarski ośrodek naukowo-badawczy, w którym przeprowadzane są eksperymenty z rozpędzaniem cząstek atomów do prędkości światła, zostaje nagle przeniesiona w czasie z XXI wieku do roku 1927. Kiedy okazuje się, że ich powrót do przyszłości jest niemożliwy, postanawiają wykorzystać swoje wiedzę oraz przewagę wynikającą ze znajomości przebiegu przyszłych wydarzeń historycznych, aby jak najlepiej urządzić się w nowej rzeczywistości. Powoli dociera jednak do nich, że moment historyczny w jakim się znaleźli, rok 1927, jest niezbyt odległy w czasie od 1939 i, że przyjdzie im zmierzyć się z II Wojną Światową. Postanawiają, ponieważ są patriotami, zrobić coś dla ojczyzny i uprzedzić znane z historii Polski fakty oraz wydarzenia, zmieniając ją i trochę poprawiając. Jako jeden z pierwszych przychodzi im do głowy pomysł likwidacji Hitlera. Dochodzą jednak do wniosku, że może to spowodować niekoniecznie porządany przez nich skutek. Zmiana przywódców takich państw jak Chiny, Korea Północna, Kuba nic nie zmieni, podobnie jak śmierć Stalina nie spowodowała rozpadu Sowietów czy też choćby zmiany ich polityki. Zmiana jednego człowieka nie spowoduje zmiany w myśleniu całego narodu, przyjdą na jego miejsce inni, być może jeszcze gorsi. Zabawa z historią to dosyć niebezpieczna rzecz,  która może przynieść zarówno pozytywne jak i negatywne skutki. Historia niekoniecznie musi się potoczyć w porządanym kierunku, łatwo o błędy, gdy mamy do czynienia z czynnikiem ludzkim. Wracam jednak do omawianej książki. Bohaterowie "Asymetrii" stwierdzają, że głównymi przyczynami tego co spotkało Polskę w roku 1939 były słaby stan gospodarki oraz niewielka ilość dostępnego czasu, w którym mógłby nastąpić jej rozwój. Polska była bardzo młodym państwem i nie miała szans na nadrobienie straconych lat. Takie kraje jak np. Niemcy, pomimo przegranej wojny i wielu problemów wewnętrznych, były w dużo lepszej sytuacji. Młodzi Polacy, dzięki temu, że był wśród nich Jacek Gwozdecki, psycholog ekonomiczny, alter ego autora, konstruują plan działania i wprowadzają go w życie.

Książka pokazuje ogromną erudycję autora oraz świetną znajomość historii, szczególnie okresu międzywojennego. Pojawia się w "Asymetrii" cała galeria postaci, mniej lub bardziej znanych z podręczników historii, a także tych często niestety zapomnianych. "Asymetria" to także swego rodzaju powieść postmodernistyczna, taka trochę zabawa i gra autora z czytelnikiem. Mamy np. scenę wzorowaną na scenie z "Ogniem i mieczem", kiedy to Skrzetuski wybawia z opresji i ratuje życie Chmielnickiemu. W ogóle widać wyraźnie, że autor jest wielkim miłośnikiem Sienkiewicza i "Trylogii". Ponadto, wśród bohaterów książki co chwilę natykamy się na nazwiska znane z literatury, filmu lub nawet współczesnego nam życia, jak np. Skrzetuski, Henryk Kwinto, J-23, Artur Andrus, Kiszczak. Wszystko to składa się, razem z licznymi anegdotami, na obecny w powieści element humoru. Książka napisana jest z dużym rozmachem, akcja toczy się na kilku kontynentach w wielu krajach Europy, Ameryki i Azji. Jej karty wypełniają agenci wywiadu i kontrwywiadu, szpiedzy różnych mocarstw, "odwróceni", politycy. Poznajemy sporo dokumentów z tamtych czasów, raportów, przemówień, listów dyplomatycznych, a nawet testament. Poza tym wiele, na prawdę wiele szczegółów i ciekawostek z życia w miedzywojennej Polsce. Jednocześnie muszę ostrzec, że pomimo korzystania przez autora z dużej liczby źródeł bibliograficznych, nie wolno "Asymetrii" traktować jako podręcznika do historii. Piotr Gibowski bowiem w takim samym stopniu co naukę, wykorzystał podczas pisania swoją wyobraźnię. A jak powiedział kiedyś zacytowany na początku książki Albert Einstein: "Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, ponieważ wiedza jest ograniczona". Wyobraźnia to bardzo ważna i przydatna rzecz podczas czytania, nie tylko tej książki. Jeżeli zatem popatrzymy z przymrużeniem oka na obecne w powieści spektakularne wydarzenia i niezwykłe zbiegi okoliczności, jeżeli potraktujemy ją jako dobrą zabawę, grę (tak na marginesie, na podstawie książki, moim zdaniem, można byłoby napisać znakomity scenariusz dla gry komputerowej, komiksu lub filmu), to jej lektura może sprawić dużą przyjemność. "Asymetria" to pierwszy tom zaplanowanej przez autora trylogii. Czekam zatem z zainteresowaniem na mój ulubiony ciąg dalszy i pozostałe części.

Piotr Gibowski "Asymetria. Rosyjska ruletka", Akademickie Stowarzyszenie Psychologii Ekonomicznej TONUS, Warszawa 2012, s.382.

wtorek, 5 lutego 2013

Jak pisać? - W.G. Sebald

W.G.Sebald

Nie mogłem, przepraszam, ale na prawdę nie mogłem się oprzeć i ukradłem, ściągnąłem, skopiowałem, pozwoliłem sobie "zacytować w całości" wpis z bloga Joanny Janowicz Poczytalnia/kultura czytania, od pewnego czasu jednego z moich ulubionych blogów. Autorkę bloga, podobnie jak mnie, interesują tematy związane z pisaniem i pisarzami

"Jesień 2001. W.G. Sebald prowadzi warsztaty z pisania fikcji na University of East Anglia. W ich trakcie dyskutuje ze swoimi studentami o tym, jak pisać. Dwaj studenci, David Lambert i Robert McGill, wynotowali większość udzielonych przez niego porad. Oto niektóre z nich.
 -
 -
O podejściu
 -
W fikcji powinno wyczuwać się obecność czegoś na kształt ducha, coś wszechwiedzącego. To sprawia, że jest ona inną rzeczywistością.
Pisanie polega na odkrywaniu rzeczy w inny sposób niedostrzegalnych. Jeśli tak się nie dzieje, cały proces jest bezsensowny.
Eksperymentujcie, ale pozwólcie czytelnikowi być częścią tego eksperymentu.
Piszcie o mętnych sprawach, ale piszcie o nich w przejrzysty sposób.
Zdarza się, że napisanie części tekstu w niejasny sposób ma swoje zalety.
O narracji i strukturze
W XIX wieku wszechwiedzący autor był Bogiem: totalnym i monolitowym. XX wiek, z jego horrorami, był już bardziej demotyczny. Koncentrował się na indywidualnych losach ludzi; nagle były inne punkty widzenia. (…) W XX wieku wiemy, że obserwujący wpływa na to, co jest obserwowane. To zmienia na przykład sposób, w jaki pisze się teraz biografie: musicie pisać o tym, skąd macie dostęp do swoich źródeł, jak rozmawiało wam się z kobietą w Beverly Hills, o kłopotach, jakie mieliście na lotnisku.
-
Fizycy mówią, że nie istnieje coś takiego jak czas: wszystko dzieje się jednocześnie. Chronologia jest zupełnie sztucznym wymysłem i to w całości sterowanym przez emocje. Przelewanie się przeszłości w przyszłość sugeruje raczej istnienie warstw, które się przenikają lub koegzystują.
-
Czas teraźniejszy jest przychylny komedii. Przeszły oznacza przemijanie i w naturalny sposób jest naznaczony melancholią.
-
Istnieje rodzaj narratora, który jest kronikarzem: opowiada beznamiętnie, widział już wszystko.
-
O opisie
Musicie przemyślnie rozłożyć rzeczy w czasie i miejscu, chyba że macie dobry powód, by zrobić inaczej.
Młodzi autorzy zbytnio przejmują się tym, żeby zacząć, a za mało tym, co ich spotka później, gdy już będą w drodze.
Wyznaczenie miejsca wyróżnia prozę. Miejsce to może być destylacją różnych miejsc. Musicie mieć bardzo dobry powód do tego, by nie opisywać miejsc.
Meteorologia wcale nie jest zbyteczna. Nie czujcie awersji do zwracania uwagi na pogodę.
-
Trudne, prawie niemożliwe jest pisanie o ruchu, przemieszczaniu się. Najważniejsze jest, żeby czytelnik czuł ten ruch. Możecie użyć w tym celu elipsy, skrócić sekwencję akcji; nie opisujcie każdej z nich po kolei.
-
Czasem musicie coś wyolbrzymić, opisać coś okrężnie. I dzięki temu odkryjecie coś innego.
-
O detalach
-
“Znaczący detal” ożywia nawet najbardziej przyziemną scenę. Potrzebne są przenikliwe, bezlitosne obserwacje. Dziwactwa są interesujące.
Postaci potrzebują charakterystycznych, przypisanych im cech, tików, szczegółów, które zakotwiczą ich w naszej pamięci.
-
Wykorzystanie bliźniąt lub trojaczków nierozróżnialnych od siebie nawzajem może wprowadzić złowieszczą, niesamowitą atmosferę. Kafka tak robił.
-
Dobrze jest wprowadzić do powieści nienazwaną, nierozpoznaną patologię lub chorobę umysłową. Na przykład wieś jest pełna nienazwanych patologii. W przeciwieństwie do miast, tam, na wsi, przypadłości umysłowe pozostają nierozpoznane.
-
 -
O stylu
 -
Każde wyrwane z kontekstu zdanie powinno mieć znaczenie.
Pisanie nie powinno wywoływać wrażenia, że pisarz próbuje być “poetycki”.
Pisanie rytmicznej prozy jest łatwe. Łatwo można dać się jej ponieść. Ale po chwili staje sie to męczące.
Unikajcie zdań, które są tylko po to, by mogło nastąpić kolejne zdanie.
 -
-
O czytaniu i intertekstualności
 -
Czytajcie książki, które nie mają nic wspólnego z literaturą.
Zejdźcie z utartych szlaków; nic na nich nie zobaczycie. Na przykład, Krytyka czystego rozumu Kanta jest śmiertelnie nudna, ale jego krótkie, przypadkowe zapiski są fascynujące.
-
Musicie czerpać lubieżną przyjemność ze znajdowania rzeczy i wpychania ich do swoich kieszeni.
Pozwólcie innym pracować dla was. Nie róbcie wszystkiego sami. Proście ludzi o informacje i wykorzystujcie bez skrupułów to, co wam powiedzą.
Żadna z rzeczy, które wymyślicie, nie będzie tak zdumiewająca jak to, co opowiedzą wam inni.
Zachęcam was: kradnijcie tyle, ile się da. Nikt się nie zorientuje. Prowadźcie notes z fragmentami, ale nie zapisujcie szczegółów, a kiedyś, po latach, gdy wrócicie do tych zapisków, będziecie mogli potraktować je jak swoje pomysły, i to bez poczucia winy.
-
Nie bójcie się wplatać w tekst dziwnych, elokwentnych cytatów. Wzbogacają prozę. Są rodzajem przyprawy.
Przeglądajcie stare encyklopedie i słowniki. Pokazują te same rzeczy z innej perspektywy.
-
Dobrze jest pisać przez kalkę, na innym tekście, tak aby wasz tekst był palimpsestem.
-
Zwarta struktura otwiera wiele możliwości. Opierajcie się na schemacie czy modelu, wpisujcie się w niego. W pisaniu ograniczenie daje wolność.
Jeśli uważnie się przyjrzycie, u każdego pisarza dostrzeżecie błędy. I to powinno dać wam nadzieję. Im lepiej zidentyfikujecie te błędy, tym lepsi będziecie w unikaniu ich".

Źródło: Poczytalnia/kultura czytania, blog Joanny Janowicz