"Teraz dzięki przyjaciołom otrzymałem skromne stanowisko starszego bibliotekarza w bibliotece Miguel Cane, filii Biblioteki Publicznej, w szarej i ponurej dzielnicy, na południowy zachód od centrum. Podlegał mi wprawdzie bibliotekarz i młodszy bibliotekarz, ale nade mną z kolei był dyrektor i starszy kustosz, kustosz i młodszy kustosz. Miesięczna pensja wynosiła dwieście dziesięć pesos, potem podniesiono ją do dwustu czterdziestu pesos, co dziś odpowiada siedemdziesięciu czy też osiemdziesięciu dolarom amerykańskim.
W bibliotece niewiele mieliśmy do zrobienia. Jakieś pięćdziesiąt osób wykonywało pracę, której z łatwością sprostałoby piętnastu pracowników. Do obowiązków moich oraz piętnastu czy też dwudziestu kolegów należało opisywanie i porządkowanie woluminów, które dotąd nie zostały skatalogowane. Zbiory jednak były tak skromne, że bez trudu mogliśmy znaleźć potrzebną książkę bez sięgania do katalogu, tak starannie opracowanego, choć zupełnie zbędnego. Pierwszego dnia pracowałem z pełnym poświęceniem. Nazajutrz kilku kolegów odwołało mnie na bok, oświadczając, że nie mogę tak postępować, bo stawia ich to w niekorzystnym świetle. "A poza tym - argumentowali - całe to katalogowanie ma stwarzać pozory pracy, więc przez ciebie znajdziemy się na bruku". Odpowiedziałem im, że zamiast jak oni skatalogować sto książek, opracowałem czterysta. No tak, ale jak tak dalej pójdzie, szef zdenerwuje się i nie będzie wiedział co z nami zrobić" - odparli. W imię zachowania pozorów poprosili mnie, żebym odtąd jednego dnia skatalogował osiemdziesiąt trzy książki, następnego dnia dziewięćdziesiąt, a trzeciego - sto cztery.
Wytrzymałem tam dziewięć lat. Dziewięć lat nieustającej udręki. Bibliotekarzy interesowały wyłącznie wyścigi konne, piłka nożna i sprośne dowcipy. Pewnego razu w pobliżu damskiej toalety zgwałcono jedną z czytelniczek. Wszyscy twierdzili, że musiało się tak stać, ponieważ męska i damska toaleta przylegały do siebie.
"Zawsze wyobrażałem sobie Raj jako bibliotekę, nigdy jako ogród". - Jorge Luis Borges
[...] W owych latach byłem już, co brzmi ironicznie, dość znanym pisarzem - wszędzie, tylko nie w bibliotece. Pewnego razu jeden z kolegów znalazł w encyklopedii nazwisko niejakiego Jorge Luisa Borgesa i zdziwiła go zbieżność nazwisk i dat urodzenia.
Od czasu do czasu, jako urzędnicy magistratu, dostawaliśmy kilogramową paczkę yerba mate. Niekiedy pod wieczór, gdy szedłem dziesięć przecznic do przystanku tramwajowego, miałem oczy pełne łez. Te drobne prezenty od zwierzchników nieustannie uświadamiały mi, jak upokarzające i żałosne jest moje życie.
Kilka godzin dziennie, jadąc w obie strony tramwajem, czytałem "Boską Komedię", wspomagany aż do "Czyśćca" przekładem prozą Johna Aitkena Carlyle'a; potem podążałem już o własnych siłach.
Całą pracę w bibliotece wykonywałem w ciągu godziny, a potem wymykałem się do sutereny i przez pozostałe pięć godzin oddawałem się lekturze albo pisaniu. Tam przewertowałem ponownie sześć tomów "Zmierzchu i upadku Cesarstwa Rzymskiego" Gibbona i kolejne woluminy "Historii Republiki Argentyńskiej" Vicente Fidela Lopeza. Czytałem Leona Bloya, Claudela, Groussaca i Bernarda Shawa. W czasie wakacji tłumaczyłem Faulknera i Virginię Woolf. Pewnego razu wzniosłem się na zawrotne wyżyny, obejmując stanowisko młodszego kustosza. [...]
Moi koledzy uważali mnie za odszczepieńca, nie brałem bowiem udziału w ich niesmacznych żartach. Nadal pisywałem w suterenie biblioteki albo na dachu, kiedy robiło się gorąco. Moje kafkowskie opowiadanie "Biblioteka Babel" obmyślone było jako koszmarna wizja czy też karykatura owej biblioteki publicznej, stąd niektóre szczegóły w tekście nie mają jakiegoś zamierzonego znaczenia. Podane tam liczby książek i półek zgadzają się dokładnie z tymi, które miałem pod ręką. Wytrawni krytycy bardzo przejęli się tymi cyframi i łaskawie obdarzyli je mistycznym sensem.
|
Jorge Luis Borges, 1951, fot. Grete Stern |
W roku 1946 doszedł do władzy prezydent, którego nazwiska nie mam ochoty sobie przypominać. Wkrótce potem zostałem zaszczycony wiadomością, że "awansowano" mnie na stanowisko inspektora do spraw drobiu i królików na jednym z miejskich targowisk. Udałem się do magistratu, żeby zapytać, co oznacza ta nominacja. "Proszę pana - zwróciłem się do urzędnika - wydaje mi się dość dziwne, że spośród wielu pracowników biblioteki akurat mnie powierzono tę funkcję". "No cóż - odpowiedział urzędnik - podczas wojny popierał pan aliantów, czegóż zatem pan oczekiwał". Był to argument nie do odparcia i następnego dnia złożyłem rezygnację". [s. 63 - 69]
Jorge Luis Borges przy współpracy Normana Thomasa di Giovanni "Autobiografia", przełożył Adam Elbanowski, Wydawnictwo Pruszyński i S-ka, s. 95.