czwartek, 31 stycznia 2013

Co jedzą pisarze?




Ruchome święto

"Jeżeli miałeś szczęście mieszkać w Paryżu jako młody człowiek, to dokądkolwiek się udasz przez resztę życia, idzie on za tobą, bo Paryż jest świętem ruchomym". Ernest Hemingway do przyjaciela, 1950.

"Jeżeli czytelnik woli, książkę tę można uważać za beletrystykę. ale jest zawsze szansa, że taka książka beletrystyczna może rzucić pewne światło na coś, co zostało opisane jako fakt". Z "Przedmowy" do "Ruchomego święta", San Francisco de Paula, Kuba, 1960.

"Kiedy jest dwoje ludzi, którzy się kochają, są szczęśliwi i weseli, a jedno z nich, czy oboje, wykonuje jakąś naprawdę dobrą robotę, inni ciągną do nich tak pewnie, jak ptaki wędrowne przyciągane nocą przez silną morską latarnię. Gdyby tych dwoje ludzi miało tak solidną konstrukcję jak morska latarnia, nie byłoby większych szkód, chyba dla ptaków. Ci, którzy przyciągają ludzi przez swoje szczęście i swoje osiągnięcia, są zwykle niedoświadczeni. Nie wiedzą, jak uniknąć najazdu i jak odejść. Nie zawsze dowiadują się wszystkiego o tych dobrych, powabnych, uroczych, wkrótce ulubionych, szczodrych, pełnych zrozumienia bogaczach, którzy nie mają żadnych złych cech i każdy dzień przemieniają w święto i którzy, kiedy już przeszli i zgarnęli potrzebną im pożywkę, zostawiają po sobie wszystko bardziej martwe niż korzonki jakichkolwiek traw, stratowanych przez konie Attylli" [1]

"Paryż nigdy nie ma końca i wspomnienia każdego, kto w nim mieszkał, różnią się od wspomnień kogoś innego. Zawsze do niego wracaliśmy bez względu na to, kim byliśmy czy jak się zmienił, czy z jakimi trudnościami albo łatwością można było tam dotrzeć. Paryż zawsze był tego wart i otrzymywało się zapłatę za wszystko, co mu się przyniosło. ale taki był Paryż w tych dawnych czasach, kiedy byliśmy bardzo biedni i bardzo szczęśliwi". [2]
__________________________________

[1] Ernest Hemingway: "Ruchome święto"; przekład Bronisława Zielińskiego, MUZA; Warszawa 2000; s.173.
[2] Ernest Hemingway "Ruchome święto", tłum. Bronisław Zieliński, Czytelnik, Warszawa 1966, s.162.

środa, 30 stycznia 2013

Najlepsze książki według "Polityki"




Literatura światowa

Margaret Atwood „Ślepy zabójca”
Paul Auster „Księga złudzeń”
Alessandro Baricco „Ocean morze”
Roberto Bolańo „Dzicy detektywi” 
John Maxwell Coetzee „Hańba” 
Umberto Eco „Cmentarz w Pradze” 
Jonathan Safran Foer „Wszystko jest iluminacją”
Wasilij Grossman „Życie i los”
Khaled Hosseini „Tysiąc wspaniałych słońc” 
Michel Houellebecq „Mapa i terytorium” 
Jonathan Littell „Łaskawe”
Mario Vargas Llosa „Marzenie Celta” 
Javier Marias „Twoja twarz jutro”
Cormac McCarthy „W ciemność” 
Ian McEwan „Pokuta”
Alice Munro „Uciekinierka”
Amos Oz „Opowieść o miłości i mroku”
Haruki Murakami „Kronika ptaka nakręcacza”
Chuck Palahniuk „Fight Club. Podziemny krąg” 
Orhan Pamuk „Muzeum niewinności” 
Wiktor Pielewin „Generation P”
Philip Roth „Amerykańska sielanka”
W.G. Sebald „Wyjechali”
Zeruya Shalev „Mąż i żona”
Zadie Smith „O pięknie”
Dubravka Ugrešić „Czytanie wzbronione”

środa, 23 stycznia 2013

Wiersze Anny Piwkowskiej

Anna Piwkowska
  
Rdzewieją szyldy, kurzą się obrazy

Rdzewieją szyldy, kurzą się obrazy
mijają lata. Srebro leżąc w wodzie
matowieje. Butwieją zatopione łodzie
i nic się nigdy nie zdarza dwa razy.
Płowieje czerwień i czernieje złoto
biel rękopisów szarzeje w szufladach.
Jeśli nieszczęścia to po nas. I potop
i noc niech po nas dopiero zapada.
Czas mija. Nieruchoma czuję całą skórą
jak strach wypełnia mięśnie, podpełza do kości.
Choroba jest jak ciężka, ołowiana chmura
Całuję życie swoje — chora z namiętności.


Jesień

Zardzewiały krzew róży, oszroniony zapach
bladoróżowych płatków, pierwszy dźwięk jesieni.
W starej drewutni rower, mokre płaszcze w sieni
i psy jak na obrazach starych mistrzów. Jabłka
na parapetach, szczury moszczą się w piwnicach
i czerwienieją liście w niedoszłych winnicach.
Wszystko jakieś pomarzłe, pomarłe, nieskore
by kwiat przemieniać w owoc, by dojrzewać w porę
i utrwalać ład świata. Chaos się wyplenia
nawet w szkarłatnych liściach. W splątanych korzeniach
klonów i oleandrów, zmarzniętych bukszpanów
i w zwiędłych liściach suchych, brunatnych dywanów.
Diana rusza na łowy, jeleń w linię strzału,
I patrząc wskroś przed siebie, obrani ze skóry,
To nic, że całkiem nadzy, że grzeszni z natury,
łowimy pocałunki, karmimy się gliną
tłustą, gęstą, czerwoną, by zdążyć przez zimą,
gdy będziemy jak krety niewidzący, niemi,
barbarzyńcy jesieni unurzani w ziemi.

Nieborów, listopad 2007

z tomu „Farbiarka”, 2009


 Kubek

Sięgamy jednocześnie po kubek.
Nasze palce stykają się,
ograniczając niebieską przestrzeń
malowaną w żółte trójkąty i kwadraty.
Ten kubek ma w sobie ciepło porannego mleka
i zamierzchłą tajemnicę żółtych znaków
przypominających nieczytelna hieroglify.
Dziwne pismo tak tajemnicze,
jak tajemnicze są nasze linie papilarne
tulące się do siebie.

Czerwiec 1997



W księgarni dostępne są tomiki wierszy Anny Piwkowskiej: "Farbiarka" oraz "Lustrzanka".

Anna Piwkowska (ur. 12 lutego 1963) – absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, poetka i eseistka. Swoje wiersze publikowała m.in. we "Frondzie", "Więzi", "Res Publice", "Dekadzie Literackiej", "Kresach", "Zeszytach Literackich", "Odrze", "Tytule", "Czasie Kultury", "Tygodniku Powszechnym". Tłumaczona na język rosyjski, niemiecki i słoweński. Autorka audycji radiowych i telewizyjnych, współpracuje z "Nowymi Książkami", z "Zeszytami Literackimi" i miesięcznikiem "Twój Styl". Napisała teksty piosenek i słów Prologu do XVIII-wiecznej opery Macieja Kamieńskiego Nędza uszczęśliwiona w reżyserii Krzysztofa Kolbergera, wystawianej w Teatrze Wielkim w Warszawie i w Poznaniu, a także wiersze do filmu Barbary Sass "Jak narkotyk" (1999). Stypendystka Biblioteki polskiej w Paryżu w roku 1999. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i laureatką Nagrody Literackiej im. Georga Trakla (1995). Uczy języka polskiego w gimnazjum "Startowa" na ulicy Startowej w Warszawie.

Wydane tomiki poetyckie


Szkicownik (1989) 
Cień na ścianie (1990) 
Wiersze i sonety (1992) 
Skaza (1996) 
Tylko trzy drogi (2000) 
PO (Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2002 – Wyróżnienie Fundacji Kościelskich) 
Niebieski sweter: Wiersze dawne i nowe (Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2004) 

Eseistyka

Achmatowa czyli kobieta (Wydawnictwo "Twój Styl", Warszawa 2003 – Nagroda Warszawskiej Premiery Literackiej)

Powieści

Ślad łyżwy (Wydawnictwo "Twój Styl", Warszawa 2007 – Nagroda Warszawskiej Premiery Literackiej)

sobota, 19 stycznia 2013

Krytyk wściekły pozytywnie (3), czyli Tadeusz Konwicki o krytykach

"Krytycy, ja tylko tak. Naprawdę to was kocham. Chcę was wielbić w swojej zrusyfikowanej, kulawej polszczyźnie. Bo krytyk to niespełniony prozaik, a prozaik to niespełniony krytyk. bo wy jesteście naszym negatywem, a my jesteśmy waszym.
Miotacie się resztką sił w tej przeklętej sprzeczności zawartej między interpretacją i objaśnieniem a miarą wartości i oceną moralną. I my się miotamy, skryci za fabułą, za metaforą, za bezwstydną figurą stylistyczną, my się też szamoczemy między opisem i wytłumaczeniem a dziesięciorgiem przykazań i kaznodziejstwem.
My się hazardujemy, obstawiając wyścigi idei, psychoz społecznych, codziennych wniebowstąpień naszych bliźnich, i wy się hazardujecie, obstawiając nas w beznadziejnym wyścigu do nieśmiertelności, do pana nobla i do kolejnego redaktora tygodnika "Kultura", który przydziela urzędowe nagrody. Często przegrywamy, źle obstawiwszy, i wy przegrywacie z naszej winy.
Smutne będzie życie bez krytyków. A już je widzimy przed sobą, już wynika z mgieł różnych kryzysów, różnych ruchów tektonicznych w kulturoznawstwie, różnych zawijasów powszechnej demokratyzacji naszego bytowania na wyjałowionej pecynie ulepionej z paru podstawowych pierwiastków chemicznych. Nikt nie chce być oficerem, każdy chce zostać generałem. Nikt nie chce być duchownym, każdy chce zostać bogiem. Nikt nie chce objaśniać wszechświata, każdy chce stwarzać wszechświaty.
Żegnam się więc z wami, umierający w przytułkach dobroczynności krytycy, krytycy-harmoniści i krytycy wściekli, krytycy, którzy się przegryźli, i krytycy-tabliczki mnożenia, krytycy rybki-pielęgnice i krytycy-Leonardowie, rozpieszczone hybrydy, co się pchacie nachalnie na pokład "Titanica"".

Tadeusz Konwicki "Kalendarz i klepsydra", Czytelnik, 2005, s. 41-42.

"Sławomir Mrożek przedstawia" (1997) - film Pawła Łozińskiego





Na wstępie realizatorom filmu podyktował warunki. Nie zgodził się na zasadę policyjną, polegającą na tym, że ktoś delikwentowi zadaje pytania, a ten obowiązkowo musi na nie odpowiedzieć. Nie zgodził się też, by miał to być film biograficzny, albo prezentacja sylwetki twórcy. Gotów był zaakceptować jedynie film o sytuacji, w jakiej się znalazł, z którego, być może, wyniknie kim jest i jak się zachowuje. Oświadczywszy to, Sławomir Mrożek gościnnie otworzył bramę wiodącą do jego meksykańskiego rancha "La Epiffania" i oprowadzając po nim gości, skrupulatnie pokazał wszystko: podkowę wiszącą na drzwiach, wyjątkowej urody sęk, śrubę nie wiadomo do czego i garderobę dla psich smyczy. Wyjechał z kraju 33 lata temu, bo czuł się własnością państwa i - jak mówi - nie wiedział kim jest, a chciał się tego dowiedzieć. Zatrzymał się w Rzymie. Potem znalazł się w Paryżu. Wreszcie, mając blisko 60 lat, wyruszył z Francji za ocean. Osiadł w Meksyku. Kupił rancho. Urządzał je i pielęgnował siedem lat. Teraz zdecydował się zostawić ten dom, ogród, psy i wrócić do Polski. Nigdy nie przypuszczał, że znajdzie się w sytuacji bohaterów "Wiśniowego sadu" Czechowa, lecz oto w niej jest. Siedząc przy pierwszym w życiu prawdziwym biurku, które kupił sobie w ramach stabilizacji, mówi o mało spektakularnym, w odróżnieniu od innych, procesie twórczym pisarza. Robiąc przerwy na krótkie spacery po kipiącym zielenią ogrodzie, opowiada o swej młodości, początkach kariery, zerwaniu związków z krajem, swej twórczości, emigracyjnych doświadczeniach, sukcesie i meksykańskim domu. Na koniec kamera wyławia go w tłumie na krakowskiej ulicy. Wrócił, lecz już tego nie komentuje. [PAT]

Wiersze Anny Świrszczyńskiej




Anna Świrszczyńska

WSZYSTKIE CHWYTY DOZWOLONE

Chwytam się różnych rzeczy,
śniegu, drzew, niepotrzebnych telefonów,
czułości dziecka, wyjazdów,
wierszy Różewicza,
snu, jabłek, porannej gimnastyki,
rozmów o błogich własnościach witamin,
wystaw awangardowej sztuki,
spacerów na kopiec Kościuszki, polityki,
muzyki Pandereckiego,
żywiołowych katastrof w obcych krajach,
rozkoszy moralności i rozkoszy niemoralności,
plotek, zimnego tuszu, zagranicznych żurnali,
nauki włoskiego języka,
sympatii dla psów, kalendarza.


Chwytam się wszystkiego,
żeby się nie zapaść
w przepaść.



MIGOCĄ WNĘTRZNOŚCI

Dałeś mi rozkosz,
dałam ci rozkosz.
Niepokalani
patrzymy na siebie
oczami.

W ciele moim i w ciele twoim
świeci jak bursztyn
czysta płeć.
Pod skórą
migocą wnętrzności.

Dałeś mi czystość,
dałam ci czystość.
Największą czystość
świata.


JESTEM NAPEŁNIONA MIŁOŚCIĄ

Jestem napełniona miłością,
jak wielkie drzewo wiatrem,
jak gąbka oceanem,
jak wielkie życie cierpieniem,
jak czas śmiercią.




Te i wiele innych pięknych wierszy Anny Świrszczyńskiej znalazłem dzięki autorce bloga Pod namiotem życia. Po nitce dotarłem do kłębka, który można podziwiać TUTAJ.

wtorek, 15 stycznia 2013

Próżność




Próżność - Tomek Lirycki

Próżność jest okiem w głowie młodzieńca
myślącego, że mu się upiecze.
Towarzyszka zwątpienia,
siostra beznadziei
bez potrzeby życia
z uwielbienia siebie
lub gorzej – z nienawiści.
Karmi się marzeniami,
krzyczy, że jej się należy,
wie wszystko, lecz nie zna siebie.
Nie wie ile kosztuje jej utrzymanie
lecz krzyczy, że jej się należy.

Źródło: Blog Tomka Liryckiego 

Zdjęcie: Sarolta Ban

niedziela, 13 stycznia 2013

O twórczości i wykształceniu




Człowiek twórczy i utalentowany nie ma prawa podkradać czegoś dla własnej twórczości z czasu  koniecznego do samokształcenia. Nie jest znowu tak ważne, abyś pisał codziennie; ważniejsze, byś codziennie czytał. Zawsze miej czas na kształcenie, codziennie. Bo nie jest takie pewne, że kiedy coś tworzysz, pomagasz sobie i ludzkości; do tego niezbędna jest łaska Boża. Ale z pewnością pomagasz również sobie, ojczyźnie i ludzkości, gdy codziennie poświęcasz czas na kształcenie swojej duszy, odczytujesz urywek dzieła wyjątkowo twórczego ducha, dokładnie poznajesz pewną prawdę lub gałąź wiedzy. Nie jest istotne, by w jakiejś wspólnocie ludzkiej było wielu pisarzy, natomiast jest istotne, by było wielu czytelników. Nieważne, czy ty opiszesz piękno i prawdę; ważne, abyś je poznał.

Sandor Marai "Księga ziół", Wydawnictwo Czytelnik.

Zbyt wcześnie odeszłaś ...



Zbyt wcześnie odeszłaś… - Tomek Lirycki


Siedzę skulony w sobie nad pustą butelką
w ciemnym pokoju pulsującym blaskiem gadającego pudła.
Kiedyś to był telewizor, w którym oglądaliśmy nasze ulubione filmy,
dziś to tylko gapidło, w którym oglądam inny świat.

Na pudle stoi morska, skręcona muszelka.
W niej szumnie zaklęta głębin morskich modła.
Kiedyś zabierała nas do lata w środku polskiej zimy,
dziś to jeszcze jeden niepotrzebny grat.

Obrazek wiszący na ścianie jest kopią tego obrazu,
którym los chciał nas obdarzyć dając skosztować przedsmak.
Kiedyś szczęśliwe chwile oprawialiśmy w ramy obrazu,
dzisiaj szczęśliwych chwil w świecie bez Ciebie jest brak.

Powietrze ciężkie, blizną znaczone, skrapla się rosą na szybie,
którą przecieram mokrym rękawem jak ścierką.
Kiedyś przyjemny, lekki Twój zapach znałem tak dobrze,
dziś piekło wyziewem siarkowym oddycha wraz ze mną.

Zimny powiew od drzwi jest zwiastunem lodowatej nocy.
Kanapa, w której każda sprężyna gotowa zaraz wyskoczyć
była dla nas oazą spokoju wieńczącą każdy dzień.
Dzisiaj jest legowiskiem, na którym trudno o sen.

Z podłogi deskę za deską wyjmuję i składam pod ścianą.
Próchno, robactwo i sęki – tyle z niej pozostało.
Kiedyś muzycznie skrzypiąca niosła nas w tanga próbie,
dzisiaj ostatnie pieniądze w jej szczelinach gubię.

Nikt mi już Ciebie nie zwróci jak wczorajszego dnia czy godziny.
Na skraju nocy wyruszę sam niknąc w objęciach Zimy.
Po pas zanurzony w śniegach upadnę tylko dwa razy:
pierwszy raz – z wyczerpania, drugi – przy Twojej twarzy.

Źródło: Blog Tomka Liryckiego

sobota, 12 stycznia 2013

Zbłądziłem

  

 
Zbłądziłem

 Zbłądziłem
daleko mi do miłości
wraz z wiatrem szukam przygód
co noc śpiąc gdzie indziej
zbłądziłem
czegoś szukam w nicości
sensu w bezsensie
nadziei w beznadziei
do spraw nieważnych przykuwam uwagę
cierpienie znoszę z niecierpliwością
okazyjnie traktuję okazje
bosko się bawię igrając z boskością
w banalnych wierszach szukam ukojenia
z „miłosnych” filmów uczę się miłości
tandetną twórczość mam za wzór tworzenia
nieodpowiedzialnie unikam odpowiedzialności
nie żyjąc życiem
chcąc – nie chcąc żyję
istotnie
nieistotne istnienie
zbłądziłem

Autor: Tomek Lirycki

Źródło: Blog Tomka Liryckiego 

Źródło obrazu: Sarolta Ban
 

piątek, 11 stycznia 2013

"HITMAN" - Juliusz Machulski


Juliusza Machulskiego nie trzeba nikomu przedstawiać. Każde dziecko w Polsce wie, że jest to reżyser znakomitych filmów będących połączeniem komedii i kryminału. Wystarczy tu wymienić tylko kilka kasowych hitów, takich jak: "Vabank", "Seksmisja", "Kingsajz", "V.I.P", "Deja Vu", "Girl Guide", "Killer", "Vinci". Cytaty z tych filmów weszły na stałe do języka polskiego. Trzy pierwsze wymienione przeze mnie filmy są na liście moich TOP 20 ulubionych polskich komedii. Być może jednak niewiele osób zdaje sobie sprawę, że Juliusz Machulski oprócz reżyserowania potrafi również wspaniale pisać i jest autorem wielu scenariuszy teatralnych i filmowych.

Dowodem na to może być wydana pod koniec 2012 roku książka pt. "HITMAN", będąca zbiorem felietonów, które w znacznej części ukazała się na łamach miesięcznika "Bluszcz". Początkowo, gdy zajrzałem do książki, trochę się zaniepokoiłem widząc felietony, ponieważ spodziewałem się raczej autobiografii. Okazało się jednak, że można napisać świetną książkę wspomnieniową z wykorzystaniem gatunku literackiego jakim jest felieton. Każdy z zawartych w książce 46 felietonów to gotowy pomysł na scenariusz filmu. Niektóre z nich są wręcz napisane w formie scenariusza. I nie ma w tym nic dziwnego, po prostu autor "HITMANA" myśli i odbiera rzeczywistość jak reżyser.

Nie będę ukrywał, że książka spodobała mi się z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, Juliusz Machulski opowiada w niej o dobrze znanym mi okresie PRL-u, potocznie zwanego "komuną", w którym sam kiedyś żyłem i dorastałem jako dziecko. Co prawda nie jesteśmy rówieśnikami, dzieli nas prawie 15 lat, tym niemniej komunistyczna Polska nie zmieniała się z dnia nadzień i przez wiele lat posiadała te same, tak charakterystyczne cechy,  różne absurdy i mankamenty. Obecnie ten okres naszej historii jest bardzo modny i trendy wśród młodych ludzi, którzy go nie znali i nie pamiętają, ponieważ urodzili się wiele lat później. Ja także darzę go sentymentem, ale z innych zupełnie powodów. Po drugie, dzięki tym felietonom możemy poznać ogromną ilość anegdot, śmiesznych lub przejmujących historii, związanych z zawodowym życiem Juliusza Machulskiego oraz ludźmi, których kiedyś poznał. Miał on bowiem szczęście spotkać na swojej drodze wielu światowej sławy reżyserów, aktorów, scenarzystów i operatorów. Osobną sprawą są opisane przez autora, często z przymrużeniem oka, wielkie światowe festiwale filmowe, to targowisko próżności. Okazuje się, że rządzą się one swoimi prawami, mają swoje dziwactwa, fanaberie i czasami bywają nieprzewidywalne. Po trzecie, książka zawiera niesamowitą dawkę humoru i ironii. Juliusz Machulski jest powszechnie znany z ogromnego poczucia humoru i nieprzeciętnej inteligencji. Po czwarte, autor "HITMANA" jest mi bardzo bliski, jest moją bratnią duszą od kiedy dowiedziałem się, że podobnie jak ja (niestety nie znam więcej takich osób) ma manię równiutkiego ustawiania książek na półkach, zgodnie z ich wysokością i wielkością. Drugi raz poczułem do niego sympatię, gdy z kartek omawianej książki dowiedziałem się, że nie zna się na samochodach i, że zupełnie go one nie interesują. Inną jeszcze wspólną cechą jest miłość do języków obcych, szczególnie angielskiego. Być może nadajemy na podobnych falach.

Na koniec warto podkreślić, że książka została wspaniale wydana przez Wydawnictwo Agora i zawiera fantastyczne ilustracje do poszczególnych felietonów autorstwa Marii Machulskiej-Le Mene, córki Juliusza Machulskiego. Książkę polecam wszystkim, nie tylko miłośnikom filmu, choć będzie to dla nich wielka gratka. W przyjemny sposób możemy poznać życie autora, spędzić z nim kilka miłych wieczorów (ja dawkowałem sobie "HITMANA" czytając go do poduszki) i dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy z jego prywatnego i zawodowego życia. Jedyny minus tej książki to to, że kończy się za szybko. Mam nadzieję, że niebawem nastąpi jej ciąg dalszy.

Juliusz Machulski "HITMAN", Wydawnictwo Agora, 2012, s.360.

czwartek, 10 stycznia 2013

Fundusz Zbawienia Ludzkości

"Umiarkowany wzrost talentów; ich powolne z przyrodzenia dojrzewanie; ich troskliwa selekcja; ich dobór naturalny w zasięgu pieczołowitych i wnikliwych gustów - są to fenomeny czasu przeszłego. Ostatnim bodźcem działającym jeszcze jest potężny ryk; ale skoro coraz więcej osób ryczy, używając coraz silniejszych wzmacniaczy, pierwej bębenki trzasną, nim się duch czegoś dowie. Imiona dawnych geniuszów, coraz daremniej przywoływane, są już pustym dźwiękiem; tak tedy mane, tekel, fares, chyba że uczynione zostanie to, co Joachim Fersengeld zaleca. Należy ustanowić Humanity Salvation Foundation, Fundusz Zbawienia Ludzkości, jako szesnastobilionowy wkład z parytetem złota, oprocentowany według stopy cztery od sta rocznie. Z funduszu tego należy opłacać wszystkich twórców: wynalazców, uczonych, techników, malarzy, pisarzy, poetów, dramaturgów, filozofów i projektantów, a to następującym sposobem. Ten, kto nic nie pisze, nie projektuje, nie maluje, nie patentuje ani nie proponuje - pobiera stypendium dożywotnie w wysokości rocznej 36 000 dolarów. Ten, kto cokolwiek z wymienionych czyni, dostaje odpowiednio mniej.

środa, 9 stycznia 2013

James Joyce i majtki

List Jamesa Joyce'a do Nory Barnacle Joyce

Dublin, 44 Fontenoy Street,
6 grudnia 1909

Noretta mia!

Dostałem dziś wieczorem Twój żałosny list, w którym piszesz, że chodzisz bez bielizny. Nie dostałem 25.200 koron i takiej samej sumy l. Dość o pieniądzach. Wysyłam Ci drobny banknot, w nadziei, że kupisz sobie za niego przynajmniej jedną parę ładnych majtek z falbankami, i poślę więcej, gdy tylko znów mi zapłacą. Chciałbym, żebyś nosiła majtki z trzema lub czterema falbankami wznoszącymi się od kolan aż do uda i ozdobione dużymi szkarłatnymi kokardami; to znaczy nie dziewczęce majtki z cienkim, niechlujnym obszyciem z koronki, obciśnięte wokół nóg i tak cienkie, że widać przez nie ciało, ale majtki, jakie noszą kobiety (lub jeśli wolisz to słowo: damy): obszerne i luźne w pasie, z szerokimi nogawkami i mnóstwem falbanek, koronek i wstążek, ciężkie od zapachu perfum...
Basta per stasera! [Dość na dziś wieczór!]
Mam nadzieję, że dostałaś mój telegram i zrozumiałaś go.
Do widzenia, droga dziewczyno, którą próbuję poniżyć i zdeprawować. Jakim cudem możesz kochać coś takiego jak ja?
Och, jakże niecierpliwie czekam na Twoją odpowiedź, kochana!

Jim

James Joyce "Listy. Tom I 1900 - 1920", wybór i przekład Michał Ronikier, komentarz Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, 1986, s. 197.

wtorek, 8 stycznia 2013

"Poczułam, że zostałam też trafiona"



29 lutego 1920

Być pisarzem, prawdziwym pisarzem, oddanym tylko twórczości i niczemu więcej. Och! nie powiodło mi się dzisiaj: odwróciłam się i spojrzałam przez ramię poza siebie i natychmiast - stało się - poczułam, że zostałam też trafiona. Dzień stał się w tej chwili zimny i ciemny, podobny do letniego zmroku w Londynie, gdy z trzaskiem zamykają się bramy ogrodów, gdy głębokie światła padają na wysokie domy, gdy pachnie liśćmi i kurzem, a lampy już świecą, gdy zmysły są podniecone melancholią półmroku, którego powiew czuje się na twarzy. Przypomniało mi się to wszystko, co (jak to dziś czuję wyraźnie) straciłam na zawsze... Czuję też dziś, że umrę niedługo, nagle, lecz nie na płuca.

Katherine Mansfield "Dziennik", tłum. Teresa Tatarkiewiczowa, Czytelnik, Warszawa 1985, s. 176.

Źródło obrazu

"Portret wyobraźni" (10) - Wojciech Karpiński




Z równą zawziętością tropił wulgarność filozofi­czną, zamykanie się w jednym schemacie, sprowa­dzanie życia duchowego do jednego wzorca. Jest coś wyzwalającego w pogardzie, z jaką traktował freudyzm: może innym śnią się balony, jaskinie i szpi­czaste instrumenty, jemu nie — a zresztą nie ma zamiaru zatrzymywać się dłużej nad trywialną figurą wiedeńskiego znachora o wyobraźni prymitywnej i stereotypowej; jaki błąd czynią państwa policyjne, że odrzucają psychoanalizę, niezrównane narzędzie deprawacji! Nabokov sprzeciwiał się redukowaniu rze­czywistości do jednego wymiaru, sprowadzaniu jej do jednego procesu społecznego czy psychicznego. Jego sztuka jest sięganiem po nowe wymiary, jest buntem wyobraźni przeciw duchowym uproszczeniom i zafałszowaniom. Dlatego tak zwalczał owych terribles sim­plificateurs, których przyjście w roli bicza bożego zapowiadał kiedyś Jacob Burckhardt.

Wyobraźnia jest dla Nabokova siłą wyzwolicielską, choć bywa nieraz siłą zdradliwą. Często powtarza się w jego powieściach ta sytuacja: w świecie sche­matów otwiera się nagle jakaś ukryta furtka i boha­ter, jak pszczoły w wierszu Leśmiana, przedostaje się do innej rzeczywistości. Ale u Nabokova rzeczy­wistości jest wiele, wyobraźnia jest zwielokrotnieniem form egzystencji. Jego bohaterowie to nie zawsze twórcy, tylko wyjątkowo pozwala sobie na tak nie­bezpieczne dla swobodnej gry fantazji utożsamianie jak w Darze; są oni jednak obdarzeni wyobraźnią artystyczną. Można o nich powiedzieć, że są to często artyści upadli, złamani przez sztukę, bo niezdolni oprzeć się pokusie urealniania fantazji. Wyobraźnia doprowadziła ich nie do rozszerzenia życia, lecz do jego zatracenia. Kiedy utożsamili życie i marzenia, zniknęła czarodziejska moc stwarzania fikcyjnych światów — fikcja stała się koszmarem.

Są jak uczniowie czarnoksiężnika, niewierni ucz­niowie, nie rozumiejący sekretów rzemiosła, sekretów sztuki, sekretów życia. Powołali do istnienia demony, nad którymi stracili władzę. Są artystami podwójnie fałszywymi, są wobec rzeczywistości i zbyt butni, i zbyt potulni. W tym ujęciu dzieło Nabokova, tak przecież wrogiego wszelkim dydaktycznym zapędom, zawiera istotne moralne przesłanie. Kiedy mówił, że nie interesuje się generalnymi ideami, lecz tylko lubi układać zagadki o eleganckich rozwiązaniach, było to prawdą, ale prawdą częściową. Jego twórczość jest bowiem obroną i uświetnieniem indywidualnej wyobraźni. Ludzie nie są jednakowi; zróżnicowanie stanowi o ich bogactwie. Są równi w równym prawie do fantazji, ale kto chciałby narzucić im jedną fan­tazję, ten stwarza Zoorlandię, świat koszmarny, jak w Bękarcim znaku, jak w Zaproszeniu na ścięcie, świat ludzi przezroczystych, mechanicznych, wymien­nych, pozbawionych prawa do fantazji, do samotności i odwagi, do dumy i miłości.

Rozpacz zaczyna się wyznaniem narratora, że nie pisałby tych notatek, gdyby nie był pewien swych umiejętności, stylu doskonale uchwytującego wszy­stkie zakamarki opowiadanej historii, więcej nawet, nie byłoby żadnej historii do opowiadania, bo jest ona dziełem umysłowości artystycznej, wyjątkowo uwrażliwionej na kwestię podobieństwa. Tylko artysta widzi podobieństwa w gąszczu pozornych różnic, zdaje się mówić Hermann Karłowicz. Tylko artysta, praw­dziwy artysta, dostrzega w otaczającej go magmie różnice, odcienie, kolory odpowiednie, słowa jedyne, zdaje się mówić Nabokov. Hermann naprawdę świet­nie włada piórem, aż tak doskonale, że jego styl zdradza kalectwa jego wyobraźni, pozwala czytelni­kowi spojrzeć na konsekwencje tej duchowej urawniłowki, jaką Hermann chciałby narzucić światu. Dla­tego Nabokov jest wobec niego bardziej surowy niż wobec innych szaleńców, bardziej niż wobec bohatera Lolity, którego w drobnej mierze rozgrzesza zrozu­mienie indywidualności ludzkiego losu. „Obaj są neu­rotycznymi łajdakami; jednak istnieje w Raju zielona łąka, po której wolno będzie Humbertowi przechadzać się raz do roku o zmierzchu, ale Piekło nigdy nie wypuści Hermanna."

Twórczość Nabokova jest dla mnie lekcją wy­obraźni. Pomaga widzieć świat. Odsłania wciąż nowe piętra fantazji, nowe wariacje na temat rzeczy­wistości, a poza nimi przebłyskuje zwycięska sztuka. Choć sam znikł, przeniósł się poza czas, w samą materię czasu, to jego ironiczny uśmiech, jak uśmiech kota z Cheshire, ożywa nagle w czytelnikach. Jak to zobaczyłby Nabokov, pytałem siebie podczas amery­kańskiej podróży, jak to widzi Nabokov we mnie, ten pobudzony jego wyobraźnią nurt mojej wyobraźni, który w lustrzanej, magicznej, wielopoziomowej, zdradliwie samoświadomej (i jakiej jeszcze? jakiej jeszcze?) prozie Nabokova znalazł swoją wyróżnioną ojczyznę.

Gdybym był Nabokovem, gdybym dysponował in­wencją językową tak bogatą, że aż pozwalającą na przewrotną zgrzebność, starałbym się sportretować jego osobowość twórczą nie posługując się takimi wy­rażeniami, jak magia języka, lustrzane odbicia sen­sów, pułapki konstrukcyjne. Nie potrafię. Pozostanie dla mnie czarodziejem odbijającym w lustrze nie siebie, lecz bajeczne opowieści, które są przecież jego wizerunkiem, choć tak do niego niepodobne. „Litera­tura nie mówi prawdy, ale ją stwarza" — w każdym razie taka literatura, jakiej on pragnął. Czysta, roz­wijająca fantazje własne, które dla omotanego czara­mi czytelnika stają się rzeczywistością nowego wy­miaru, nowym światem. Dopuśćmy więc do głosu Nabokova, wystarczy sięgnąć po jego wspomnienia, przedmowy, wywiady. To oczywiście moja wersja jego osoby i dzieła, zapewne nie zaakceptowałby jej w ca­łości. Szukam jednak portretu jego wyobraźni, która pomagała mi oglądać Nowy Świat. Pozostaje mi więc, jego wzorem, naśladować ptaka budującego gniazdo: poznosić te fragmenty, które odpowiadają moim odczytaniom Nabokova i ułożyć je zgodnie z ukrytą melodią, która towarzyszyła mi przy lekturze jego powieści.

Wojciech Karpiński Portret wyobraźni, ze zbioru esejów W Central Parku, Warszawa 1980. Tekst według wydania IV (Wrocław 1998), s. 80-118.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Hamlet


Teatrzyk Zielona Gęś ma zaszczyt przedstawić:

HAMLETA

"Portret wyobraźni" (9) - Wojciech Karpiński

III

My little helper at the magic lantern,
insert that slide and let the colored beam,
project my name or any suchlike phantom
in Slavic characters upon the screen.
The other way, the other way. I thank you.

Nabokov, An Evening of Russian Poetry
 
Powieści Nabokova obfitują w pułapki: przedsta­wiana historia okazuje się tylko pretekstem dla innej historii, która odsyła jeszcze głębiej: narrator utoż­samia się z jedną z postaci; osobowości znikają w dziwnych zapadniach, kryją się pod maską, pod kolejnymi maskami; czas ucieka spod nóg, przestrzeń staje się mgliście nieokreślona („Gdzie to było? — po­myślał nagle Pnin — Jałta, Berlin, Praga? Wiedeń, Ryga..."). Najciekawsze wydają mi się jednak nie kolejne warstwice powieści, nie igraszki językowe, skła­dniowe, kompozycyjne (ich barokowo rozwichrzonym ukoronowaniem jest Ada, klasycznie obsesyjnym Lo­lita, groteskowo koszmarnym Zaproszenie na ścięcie). Co w tej twórczości wciąga i denerwuje, co jest w niej nowoczesnego czy niewczesnego, co stanowi o tożsa­mości Sirina i Nabokova, to przede wszystkim odsła­niająca się przed nami wyobraźnia pisarska. Autor rozwija pewną fantazję do jej ostatecznych artysty­cznych konsekwencji, rozwija zaczarowany dywan, układając jego wzory w coraz to nowy sposób, a nas pozostawia zdumionych, oszołomionych. To tylko intensywnie poetycka bajka, mrugają do czytelnika ele­menty parodii. To prawda, mówi doskonałość stylu i obrazowania. Ale to prawda powieści, prawda wyobraźni.

Pisarstwo nie jest powielaniem życia, jest stwa­rzaniem życia, artysta musi być także rywalem Wszechmocnego — skąd twórca bierze materiał, ja­kimi kieruje się zasadami? Sztuka jest grą imaginacji, która czerpie pożywienie z załomów pamięci. Jako egzaltacja pamięci i wyobraźni jest sztuka przezwy­ciężeniem czasu, wyrwaniem się spod jego inercyjnej siły. Nie wierzę w czas, powtarzał Nabokov, chciał nadać zegarom indywidualną duszę, zatrudnić je we własnej krainie, w posiadłościach własnej wyobraźni. Chyba najmocniej widać ambicję przebudowy czasu w Adzie, gdzie to zamierzenie jest explicite wyrażone, dlatego może razić obcym Nabokovowi teoretyzowa­niem. Ale w uprzywilejowanych momentach pisarstwa to pragnienie staje się realnością, jest władzą talentu, błogosławieństwem wyobraźni. Blaski tych uniesień zostały opisane w Darze, ich upajające i zgubne nie­ bezpieczeństwa w Lolicie. To są tylko słowa, szepcze do siebie z przenikliwością szaleńca Humbert, zostały mi tylko słowa, ale znam słowa, które przywracają życie, znam sekret wywoływania wspomnień, utrwa­lania czasu: gdybym był wówczas dysponował kamerą filmową, gdybym zatrzymał dla siebie na zawsze Lolitę z rakietą podniesioną do serwu...

Lolita jest utworem o narodzinach mitu Lolity, książką autotematyczną, podobnie jak W poszukiwa­niu straconego czasu. Nabokov nazwał ją baśnią, baj­ką o miłości i śmierci w Ameryce połowy XX wieku. Obydwa utwory opisują rozwój wyobraźni artystycz­nej. Proust oczywiście kreśli pewien bliski mu wzór osobowy, Nabokov jest niechętny dawaniu recept na życie, choćby były cudownie poetyckie, delikatnie ukryte w zapachu głogów czy w twarzach rozkwita­jących dziewcząt. Dlatego dzieło Nabokova rysuje się jakby za szklaną szybą, oddzielone od czytelnika uśmiechem parodii, zabawą słowną. Uprzywilejowa­nym tematem twórczości obu, Prousta i Nabokova, jest twórczość, ich pisarstwo jest lekcją wrażliwości, szkołą wyobraźni. Nabokov z większym dystansem odnosi się do swych bohaterów, buduje dzieło w za­mierzeniu bardziej fikcyjne. Dlatego bardziej chyba niż w wypadku Prousta utwory Nabokova potrzebują wprowadzenia. Paradoksalna sytuacja: musimy znać dystans dzielący autora od jego postaci, musimy po­znać jego wyobraźnię. Autor Lolity zgodziłby się z ta­kim sądem niechętnie, był jednak świadomy tej sy­tuacji. Stąd liczne i ciekawe przedmowy do wznawia­nych dzieł, stąd pieczołowicie przygotowane wywiady, w których z gombrowiczowską pasją prowokował, szo­kował i pouczał. Wszystkie odpowiedzi Nabokova były przez niego pisane i musiały zostać przytoczone do­słownie.

Opublikował te wywiady w tomie pod wyzywająco kategorycznym tytułem Twarde poglądy. Był rzeczy­wiście uparty, budził osłupienie i oburzenie swymi antypatiami literackimi. Ich imię legion, wszystko to, co nie jest czystą wyobraźnią, co ma ambicje mentor­skie, filozoficzne czy socjologiczne, co udaje więcej niż sztukę. Ze współczesnych pastwił się najczęściej nad Mannem, Faulknerem, Poundem, Sartrem, z uznanych wielkości nie szczędził Cervantesa, Balzaca, Stendhala, Zoli i zwłaszcza Dostojewskiego (Old Dusty, Raskalnikov, autor Crime and Punishment). Podziwiał Szekspira, Sterna, Puszkina, Gogola, Flauberta, Tołstoja. Za największe powieści XX wieku uznawał Ulissesa Joyce'a, Przemianę Kafki, Petersburg Biełego i „pierwszą poło­wę tej bajki, jaką jest W poszukiwaniu straconego cza­su". Najwybitniejszych poetów rosyjskich naszego stu­lecia widział w Błoku, Chodasiewiczu i Mandelsztamie. Przykłady poszlosti, pretensjonalnej trywialności, to dla niego Śmierć w Wenecji i Doktor Żywago. Za tymi zdumiewającymi sądami stała pewna koncepcja sztuki, marzenia o flaubertowskiej precyzji słowa. Ale złączone z szaleństwem wyobraźni i języka. Może gdyby Lewis Carroll zechciał zabawić się pisaniem powieści dla do­rosłych, Pani Bovary w jego wykonaniu nazywałaby się Lolita bądź Ada?

Wojciech Karpiński Portret wyobraźni, ze zbioru esejów W Central Parku, Warszawa 1980. Tekst według wydania IV (Wrocław 1998), s. 80-118. 
 

niedziela, 6 stycznia 2013

Listy pisarzy - Karen Blixen

Karen Blixen w 1928 w wieku 43 lat

List Karen Blixen do matki, Ingeborg Dinesen


Ngong. 3 stycznia. 1928 roku 

...Denys i ja urządziliśmy spokojną powtórkę naszego świątecznego obiadu, z iluminacją i świerkiem, lecz zrezygnowaliśmy z siedzenia do północy, żeby pożegnać stary rok. Nie mogę powiedzieć nic innego, jak to, że był to cudowny rok, z Twoimi odwiedzinami i, pomimo wszystkich zmartwień, z zadowalającymi wynikami na farmie, z długimi odwiedzinami Denysa i dobrymi wiadomościami z domu.

"Portret wyobraźni" (8) - Wojciech Karpiński


Następna powieść, Ada, znów zadziwia: trwająca osiemdziesiąt lat zmysłowo-imaginacyjna miłość dwojga rodzeństwa dzieje się w kraju, który łączy w sobie dzisiejszą Amerykę i Rosję początku stulecia. Trójjęzyczne igraszki słowne i literackie, zabawy z geografią i chronologią. Stronice książki przebiega kilka razy mała Cyganka o imieniu Lolita, ale czy mimo kart olśniewająco zmysłowych, mimo delikatnej mgły spowijającej uroki ziemi, odnalazła swój amerykański pierwowzór? Wydaje mi się, że w Adzie zabrakło tego krystalizującego ośrodka, który w Lolicie podnosił zabawy słowne i swawole wyobraźni do rangi mitu. Baudelaire'owskie wysubtelnienie zmysłowości (bez baudelaire'owskich spleenów) jest urokiem Ady, opowieści o miłości i śmierci w krainie będącej odbiciem naszych marzeń: Aimer et mourir au pays qui te ressemble. Czasami jednak są to marzenia zbyt już rozmiłowane w sobie, pogrążone w zdobnictwie, zakochane w elegancji szczegółu. Nabokov wytykał słynnym pisarzom dawniejszym i współczesnym wszelkie ślady wulgarności wyobraźni, estetyzującej trywialności. Tak definiowaną poszłość odnajdował u Tomasza Manna i Borysa Pasternaka. Czy pewne fragmenty Ady nie zbliżają się do tego rodzaju wrażliwości? Niektóre sceny przypominają secesyjne ozdoby, są jak broszka Lalique'a: kobieta-ważka rozpościera wielobarwne skrzydła mieniące się złotem i emalią.
 
Przedostatni utwór to krótka opowieść Przezroczyste rzeczy — „przezroczyste rzeczy, przez które przebłyskuje przeszłość". Pisane stylem spokojniejszym od poprzednich, lecz równie wyszukane ćwiczenia artystycznej wyobraźni. Następuje pożegnanie — Spójrz na te arlekiny! Gdzie? Wszędzie: ludzie, drzewa, wspomnienia, miasta, domy, książki — wszyscy się naśladują, odsyłają w nieskończoność do nie istniejących wzorów. Ostatnia powieść to jakby pastisz całej twórczości. W wywiadach Nabokov wspominał o pracy nad dalszym tomem wspomnień Speak on, Memory. Obiecywał przygotowanie do druku wykładów z okresu uniwersyteckiego. Czy przeczytamy te książki (choćby w wyobraźni)? Nie wspominałem tu o wielu utworach, o poezji, dramatach, opowiadaniach (wśród nich kilka olśniewających). Trzeba jednak wymienić dokonania, z których był pod koniec życia szczególnie dumny, dwa tłumaczenia. Alergicznie uczulony na niedbałość przekładu, uświadomił sobie kiedyś, że prędzej czy później Lolita pojawi się w rosyjskiej wersji. Widział już rojące się od błędów strony, postanowił więc sam wykonać tę pracę. Zajęło mu to dwa lata. Jeszcze więcej czasu poświęcił angielskiej wersji Eugeniusza Oniegina. Dokonał przekładu dosłownego i opatrzył go dwoma tomami przypisów. Był to szczyt dokładności, wiedzy — i pedantyczności. Krytycy przyjęli to dokonanie z szacunkiem, lecz bez entuzjazmu. Nabokov przyjął reakcję krytyków z furią. Odpowiadał brutalnie coraz to nowymi artykułami, wściekły, że ktoś ośmiela się mieszać do jego Puszkina, że ktoś ośmiela się dyskutować jego znajomość literatury angielskiej i rosyjskiej. Po dalszej pracy dał nową wersję przekładu, jeszcze bardziej dosłowną, z komentarzem jeszcze obszerniejszym — et vive le pedant!

Po sukcesie Lolity przeniósł się do Szwajcarii. Mieszkał nad Jeziorem Genewskim. Zajmował ostatnie piętro wspaniałego Montreux Palace. Był zdania, że to miejsce wyjątkowo sprzyjające obserwacji zmierzchów słońca i zmierzchu życia. Lubił wspominać spiralną harmonijność faz swojej egzystencji: dwadzieścia lat w Rosji, dwadzieścia lat w Europie, dwadzieścia lat w Ameryce. W Szwajcarii mieszkał osiemnaście lat. Zmarł w lipcu 1977 roku. 

Wojciech Karpiński Portret wyobraźni, ze zbioru esejów W Central Parku, Warszawa 1980. Tekst według wydania IV (Wrocław 1998), s. 80-118.

"Portret wyobraźni" (7) - Wojciech Karpiński



Pnin pisany równolegle z Lolitą jest najbardziej serdeczną powieścią Nabokova. Autora łączą więzy oczywistej sympatii z bohaterem, któremu nie ułożyło się życie rodzinne, nie udała się kariera uniwersytecka w ciągle obcej Ameryce, a wymowa angielska okazała się trudnością nie do pokonania. Jak Wyczyn był historią o młodzieńcu podobnym do Sirina, lecz pozbawionym talentu, tak Pnin przypomina profesora Nabokova minus zdolności lingwistyczne i szczęście. Książka niezwykle zabawna, jak często u Nabokova, ale humor tu jest odmienny, życzliwy. Utwór zbudowany pozornie jasno, dopiero z czasem dostrzegamy coraz wyraźniej, że nie możemy wierzyć narratorowi, aż wreszcie zostawia się nas zdumionych, rozbawionych, wzruszonych. W Pninie uległ zatarciu chłodny dystans, z jakim w innych dziełach Nabokov, jak przystało na entomologa, pochyla się nad dziwnymi owadami ludzkimi, zamieszkującymi regiony jego wyobraźni. Może dlatego jest to tak popularna książka, aprobowana nawet przez tych, którzy nie akceptują chłodnych konstrukcji innych utworów. W Pninie Nabokov na chwilę zdaje się zdejmować maski, znika amerykański intelektualista, angielski squire, Pickwick i Lewis Carroll w jednej osobie — nie, nie przestanę być emigrantem, nie poddam się, nigdy nie zapomnę, nigdy się nie zmienię, nikt nie odbierze mi duchowej wolności i kulturalnej tradycji, to jest mój dom.

Profesora Pnina znajdziemy wśród przypisów następnego dzieła, najdziwniejszego. Blady ogień składa się z liczącego 999 wierszy poematu i tworzących główny corpus powieści przypisów oraz dowcipnego i zwodniczego indeksu. Obie części pisane są przez inne postaci Nabokovowskiej fantazji, ale kto kogo inspiruje, kto kogo śledzi, kto kogo nabiera? Czy komentator uważa się rzeczywiście za króla Zembli, ukrywającego się w amerykańskim campusie, czy jest szaleńcem? Może szalonym królem? Może opętanym artystą? Trzeba się przedzierać przez łamigówki, historyczne i literackie aluzje, wielojęzyczne gry słów. Czy tylko dla zabawy? Gdzie szukać punktu zwornego, artystycznego impulsu pobudzającego pamięć i wyobraźnię? Pale Fire wprowadził krytyków w zakłopotanie graniczące z osłupieniem. Czegoś takiego jeszcze nie było. Po nowym dziele autora Lolity spodziewano się nowych dreszczy erotycznych, nowych skandali, pojawiła się hermetyczna zabawa literacka. Zostaje podziw dla językowej inwencji i wirtuozerii, pewne fragmenty są bardzo śmieszne, inne nagle przeszywają Nabokovowskim smutkiem. Mogłoby się wydawać, że ze wszystkich dzieł to jest najbardziej konsekwentnym portretem wyobraźni. Nie sądzę jednak: materia literacka jest tu chyba za mało organiczna, zbyt słabo złączona z obrazem, pozostaje w sferze konceptów, konceptów zresztą wspaniałych. W znakomitym eseju o Nabokovie Broński rzucił formułę świetną, właśnie z Pale Fire zaczerpniętą i obejmującą precyzyjnie wysiłek jego twórcy: Mon zemblable, mon frère. Inne dzieła wydają mi się jednak pełniej realizować to zamierzenie — nakreślić autoportret wyobraźni opisując Zemblę, fantastyczną krainę na miarę własnych zachwytów, na miarę własnych koszmarów.

Wojciech Karpiński Portret wyobraźni, ze zbioru esejów W Central Parku, Warszawa 1980. Tekst według wydania IV (Wrocław 1998), s. 80-118.

"Portret wyobraźni" (6) - Wojciech Karpiński


Lolita jako owoc romansu z językiem angielskim — formuła efektowna, ale powieść jest jednocześnie podsumowaniem wcześniejszych artystycznych doświadczeń Nabokova (więc także Sirina). Dotychczasowe wątki zbiegają się, zespalają i krystalizują. Nigdy nie interesowały mnie małe dziewczynki, odpowiadał ze wzruszeniem ramion, właściwie nie znałem żadnych Amerykanek w wieku Lolity, musiałem wszystko wymyślić. Powieść rodziła się długo, boleśnie. Z przejęciem wspominał moment, gdy zrażony piętrzącymi się trudnościami szedł do ogrodu, by spalić rękopis — dopiero żona powstrzymała go nalegając, aby się jeszcze raz zastanowił i kontynuował pracę. Lolitę otaczała aura skandalu; nie pierwszy to wypadek w literaturze, wystarczy wspomnieć Kwiaty zła, Panią Bovary, Ulissesa. Ukazała się w paryskim wydawnictwie Olympia Press, specjalizującym się w literaturze pornograficznej, lecz mającym na swym koncie również pozycje wybitne — Becketta, Henry Millera czy angielskie tłumaczenia Sade'a i Geneta. Stała się bestsellerem. Więcej przecież — symbolem epoki. Trafiła na moment eksplozji swobody obyczajowej, trafiła na usta wszystkich. Po kilku latach paryskiego wygnania doczekała się amerykańskiego obywatelstwa. Oczywiście tylko niektórzy widzieli w niej od razu pomnik języka, wyobraźni precyzyjnej i prawie wszechwładnej. Inni szukali czegoś innego. Nie znajdowali (bądź znajdowali). A książka z punktu widzenia socjologii odbioru i biografii twórcy stała się tematem przypowieści Cnota Nagrodzona.

Nigdy nie myślałem, że zdołam zarobić na życie pisaniem — powiedział Nabokov — a tymczasem utrzymuje mnie kilkunastoletnia dziewczynka o dziwnym imieniu Lolita. Ta dziewczynka nie tylko przyniosła mu dużo, bardzo dużo pieniędzy i wyzwoliła od trosk materialnych, ale też ocaliła od zapomnienia, wywołała z ciemności wybitnego pisarza, Sirina. Odtąd dzieło Nabokova rosło z obu stron: pisał nowe utwory i opracowywał przekłady dawnych. Wydawcy lekceważyli emigracyjnego literata, nawet gdy stal się amerykańskim profesorem. Autora Lolity wszyscy sobie wyrywali, powstawały angielskie wersje dzieł Sirina opatrzone magicznie pokupną formułą „by the author of Lolita".

Wychodźca z ojczyzny, daleki od emigracyjnych waśni, od politycznych sporów, od duchowego maksymalizmu mistagogów, wpatrzony jedynie w gry własnej wyobraźni, w kryształowe załamania blasku słów — i usiłujący z maksymalną precyzją odtworzyć je w sztuce. Szaleństwami bawarskiego neandertalczyka zmuszony do wyjazdu za ocean. Dwa razy zatopiła się Atlantyda. Nabokov amerykański zajmował się tym samym, co poprzedni, najintensywniejszymi namiętnościami, jakie dostępne są człowiekowi: pisaniem i łowieniem motyli. Gdyby nie sukces Lolity, jego życie potoczyłoby się zapewne podobnie (może dłużej byłby profesorem i mniej czasu poświęcał obu namiętnościom), ale my nie znalibyśmy ani Sirina, ani Nabokova, krąg jego czytelników byłby nieporównanie mniejszy — lecz dziewczynka naiwna i diaboliczna obdarzyła go swymi łaskami narzucając jego obecność literaturze światowej.

Lolita jest zapewne najdoskonalszą językowo i konstrukcyjnie powieścią Nabokova; krystalizuje się wokół jednego tematu, ma zwartość i siłę mitu, ale nie jest prezentacją tezy ani sugestią wzoru osobowego. Dzieje miłości szalonej, absolutnej i skandalicznej, fascynacja przeszłością prowadzącą do zgubnego marzenia o wydobyciu się spod władzy czasu. W tym ujęciu, lecz chyba tylko w tym, można się zgodzić z rozważaniami Denisa de Rougemonta, szukającego w Lolicie nowych wcieleń mitu Tristana, mitu o magicznych związkach miłości i śmierci. Humbert Humbert goni po Ameryce fantomatyczny przedmiot swoich marzeń, jest ich niewolnikiem. To uwięzienie wyraża się wielorako: pisze swe wyznania w więzieniu, obchodzi się z Lolitą jak z uwięzioną, jest więźniem swojej miłości, więźniem minionych wspomnień. I jest także więźniem słów: „mam tylko słowa, którymi mogę się zabawiać". To jest jedyna nieśmiertelność, jaką może ofiarować Lolicie: utrwalić w słowie, zatrzymać na zawsze, zmusić innych do zobaczenia, do przeżycia choćby jednego z tych momentów, gdy chciałoby się powiedzieć chwili: nadal trwaj. To szalona nadzieja Humberta i kilku innych szalonych artystów fikcji w dziele Nabokova — pragną narzucić rzeczywistości wzory własnej wyobraźni, treść własnych marzeń. „Czasami... Chwileczkę, Humbert, ile dokładnie razy? Czy możesz sobie przypomnieć cztery, pięć takich momentów? A może ludzkie serce nie wytrzymałoby więcej niż dwa, trzy?... Czasami (nie będę odpowiadał na to pytanie), kiedy Lolita..."

Wojciech Karpiński Portret wyobraźni, ze zbioru esejów W Central Parku, Warszawa 1980. Tekst według wydania IV (Wrocław 1998), s. 80-118.

Najlepsze książki według Modern Library



Lista ta została stworzona przez kolegium redakcyjne Modern Library. Moim zdaniem jest ona najbardziej "urozmaicona" i interesująca, jeżeli porównamy np. listę BBC, tygodnika TIME czy też Guardiana.

1. "Ulysses," James Joyce
2. "Wielki Gatsby" F. Scott Fitzgerald
3. "A Portrait of the Artist as a Young Man," James Joyce
4. "Lolita" Vladimir Nabokov
5. "Nowy wspaniały świat" Aldous Huxley
6. "Wściekłość i wrzask" William Faulkner
7. "Paragraf 22" Joseph Heller
8. "Darkness at Noon," Arthur Koestler
9. "Synowie i kochankowie" D. H. Lawrence
10. "Grona gniewu" John Steinbeck

Uchwycony ton

Katherine Mansfield i John M. Murry

Ile razy rozmawiam w sposób mniej lub więcej interesujący o sztuce, pragnę usilnie zniszczyć to, co już napisałam, i zacząć od początku: wszystko wydaje mi się chybione. W muzyce powiedziałabym, że nie mogę uchwycić tonu: czy mnie zrozumiałaś? Może kiedyś, gdy grałaś w zimny ranek, muzyka zadowalała cię, aż nagle poczułaś, jak się rozgrzewasz i zdajesz sobie sprawę, że teraz dopiero naprawdę zaczynasz dobrze grać. Jakże to źle wyraziłam! Jakie to niejasne i nawet niegramatyczne!
Dzień był boski; promienie słoneczne ciepłe i słodkie otulały jej ramiona i piersi jak aksamit; miękkie, srebrzyste chmurki błyszczały na lśniącym błękicie, drzewa w ogrodzie pełne były złocistego światła, a dziwna jasność promieniowała z domów, udekorowanych doniczkami kwiatów, okien o powiewnych firankach, z białych stopni schodów i z ogrodzenia o cienkich, ostrych prętach.

Katherine Mansfield "Dziennik", tłum. Teresa Tatarkiewiczowa, Czytelnik, Warszawa 1985, s. 116-117.

"Portret wyobraźni" (5) - Wojciech Karpiński

Powtarzał stale, że angielszczyzna była jego rodzinnym językiem, powtarzał, że myśli nie słowami, lecz obrazami, powtarzał, że im wybitniejszy artysta, tym mniejsze znaczenie ma ogólna etykieta narodowości, bo w poważnej sztuce liczy się przede wszystkim indywidualność spojrzenia, koloryt spojrzenia, śmiałość metafory. A jednak pisał przecież słowami, odwoływał się do ustalonego bagażu skojarzeń. Posłowie do amerykańskiej edycji Lolity, która oznaczała jego triumfalny ingres do literatury anglosaskiej, zakończył osobistym wyznaniem: „Po publikacji w 1955 roku mojej książki przez paryską Olympia Press jeden z amerykańskich krytyków powiedział, że Lolita jest owocem mego romansu z formą powieściową. Zastąpcie »formę powieściową« »językiem angielskim« i elegancka formuła stanie się prawdziwsza. Ale tutaj, czuję, w moim głosie brzmią akcenty zbyt już rozdzierające. Żaden z amerykańskich przyjaciół nie zna moich rosyjskich powieści, wszelka ocena opierająca się tylko na angielskiej części twórczości będzie mglista i niekompletna. To moja osobista tragedia, która nie może i nie powinna nikogo obchodzić, że musiałem zamienić ojczysty język, słownictwo rosyjskie tak bogate, tak swobodne, tak mi cudownie posłuszne, na angielszczyznę drugiego sortu..."

Mógł tak pisać, bo wiedział już, że jego angielszczyzna jest niezrównana, że właśnie nad słowem osiągnął triumf całkowity, że wymyślił już swoją Amerykę. Kiedy jednak w pierwszym amerykańskim wierszu żegnał „najdelikatniejszy z języków" i zapowiadał kontynuację artystycznych wysiłków za pomocą niezdarnych kamiennych narzędzi, przyszłe triumfy były jeszcze daleko:

But now thou too must go: just here we part,
softest of tongues, my true one, all my own...
And I am left to grope for heart and art
and start anew with clumsy tools of stone.

Przybył do Stanów w maju 1940 roku. Rozpoczął karierę uniwersytecką. Przemierzył drogę od skromnego wykładowcy do profesora zwyczajnego nie napisawszy ani jednego naukowego artykułu. Wykładał w Wellesley College i w Cornell University literaturę rosyjską, angielską oraz porównawczą. Do najwspanialszych okresów życia zaliczał lata 1941-1948, gdy był równolegle pracownikiem naukowym Museum of Camparative Zoology Uniwersytetu Harvardzkiego. Spędzał codziennie wiele godzin przy mikroskopie prowadząc badania nad organami owadów. W czasie wakacji jeździł po całej Ameryce w poszukiwaniu łowisk motyli (te podróże zostaną wspaniale wykorzystane w Lolicie do opisu całkiem innych łowów). „W Stanach znalazłem więcej przyjaciół niż kiedykolwiek dotąd — podkreślał w wywiadach — znalazłem najlepszych czytelników, kilku bystrych studentów, czuję się Amerykaninem". Szybko zaczął publikować w pismach o takim prestiżu, jak „New Yorker" i „Atlantic Review". Do wydania Lolity jego książki nie budziły jednak większego echa.

Dwie pierwsze angielskie powieści dotyczyły może tematów zbyt autorowi bliskich, a tak się zawsze odżegnywał od pisarstwa problemowego. Nie były powieściami z tezą, ale brakowało dystansującego spojrzenia, dzięki któremu gry wyobraźni i pamięci poddane by zostały destylacji, przemienieniu, wzmocnieniu. Artysta pisał o problemach artysty, wróg wszelkiej tyranii ukazywał koszmar tyranii. Prawdziwe życie Sebastiana Knighta jest skromniejszą kontynuacją pewnych wątków Daru. Biografia powieściopisarza, Sebastiana Knighta, podjęta przez jego przyrodniego brata, jego sobowtóra, może przez niego samego? Postać tytułowa zlewa się z narratorem, nawet z autorem, choć do końca pozostaje nieuchwytna. Bękarci znak (Bend Sinister), pierwsza powieść napisana już w Ameryce, to znów, jak Zaproszenie na ścięcie, koszmarna groteska, mniej niż poprzednia fantastyczna, bo opisy potwornych lekarskich eksperymentów musiały powstać pod wrażeniem nazistowskiego bestialstwa. Panująca w kraju Paduka teoria ekwilizmu też nie jest czystą inwencją. Tytuł, jak wyjaśnia Nabokov, oznacza w heraldyce linię przecinającą tarczę herbową od lewej strony, co wedle powszechnego, lecz nieuzasadnionego mniemania oznacza bękarcie pochodzenie. Tytuł sugeruje fałszywy kierunek obrany przez życie, bękarci świat.

Może jako przygotowanie do dzieła, które miało być ostatecznym podbojem amerykańskiego języka i literatury, pisał kolejne rozdziały wspomnień, pisał angielszczyzną bogatą, wypracowaną, ozdobną. Ukazały się jako Rozstrzygający dowód — „miał to być rozstrzygający dowód, że istniałem". Początek dała im napisana dla Jeana Paulhana nowela Mademoiselle O. Dzisiaj ten tytuł, w dodatku zestawiony z nazwiskiem Paulhana, może wywołać uśmiech, ale należy zapewnić, że po proustowsku nostalgiczna opowieść o zagubionej w obcym kraju starzejącej się nauczycielce nie ma nic wspólnego z nakreślonymi w Histoire d'O przygodami pewnej zbyt pilnej uczennicy. Wspomnienia Nabokova miały zresztą dalsze znamienne perypetie. Rozstrzygający dowód był już niepotrzebny. Lolita Haze złożyła wkrótce świadectwa bardziej przekonujące (ale żaden dowód nie będzie uznany nigdy za rozstrzygający, wszystkie są tylko przybliżeniami, tylko odblaskiem wcale nie bladego światła w wielu zwierciadłach). W 1954 wyszła rozszerzona rosyjska wersja tych wspomnień Inne brzegi. Wreszcie objawiło się ich najpełniejsze, angielskie wcielenie Mów, pamięci. „To zangielszczenie rosyjskiej przeróbki tego, co było angielską ewokacją rosyjskich przede wszystkim wspomnień, okazało się diabelskim zadaniem, ale czerpałem pociechę z myśli, że tego rodzaju przemian, dobrze znanych motylom, nie próbował dotąd nikt z ludzi." On jeden potrafił tak porazić trójką języków.

Wojciech Karpiński Portret wyobraźni, ze zbioru esejów W Central Parku, Warszawa 1980. Tekst według wydania IV (Wrocław 1998), s. 80-118.