środa, 19 września 2012

Gryząca rozkosz aktu twórczego


Poprawiam właśnie opowia­danie, które chciałbym uprościć tak, aby było możliwie jak najmniej literackie. Jest to przedsięwzięcie od samego początku rozpaczliwe. Przy powtórnej lekturze od razu wyskakują niedopuszczalne zda­nia. Ktoś znajduje się na piętrze: „Raymond zaczął schodze­nie”. Przekreślam i piszę: „Raymond zaczął schodzić”. Po­rzucam czytanie, aby po raz nie wiem który zastanowić się nad moją niechęcią do „literackiego” języka. „Przystępowa­nie do schodzenia” nie ma samo w sobie nic złego, poza napuszonością. Przecież „zacząć schodzić” oznacza zupełnie to samo, tyle że surowiej, bardziej prozaicznie (ograniczając się do samej informacji), podczas gdy tamta forma usiłuje połączyć przyjemne z pożytecznym. Właściwie w tym pierw­szym sformułowaniu drażni mnie dekoracyjne połączenie czasownika z rzeczownikiem; czyli że razi mnie literacki język (oczywiście dotyczy to tylko moich utworów). Dlaczego?

Jeżeli wytrwam w tym postanowieniu, które zresztą stra­szliwie zubaża wszystko, co piszę w ostatnich czasach, nieza­długo poczuję się niezdolny do sformułowania najprostszej myśli, do stworzenia najprymitywniejszego opisu. Gdybym robił to wszystko z tych samych przyczyn co lord Chandos u Hofmannsthala, nie byłoby powodu do skarg, jeżeli jednak niechęć do retoryki (bo w gruncie rzeczy o to idzie) spowo­dowana jest jakimś słownym wyjałowieniem idącym w parze z wysuszeniem organicznym, wtedy z pewnością należałoby raz na zawsze skończyć z pisaniem. Odczytywanie tego, co ostatnio napisałem, nudzi mnie. Równocześnie jednak za tym ' dobrowolnym ubóstwem, za tym „zaczęciem schodzenia”, które zastępuje „przystąpienie do schodzenia”, miga coś, co mi dodaje odwagi. Piszę bardzo źle, ale coś przez to prze­świeca. Dawny mój „styl” był lusterkiem dla czytelnika­-skowronka. Patrzył w nie, bawił się nim, jak publiczność, która czeka i poznaje repliki Salacrou albo Anouilha i bawi się nimi. O ileż łatwiej jest tak pisać, niż pisać (prawie nie-pisać) tak, jak chciałbym teraz, bez dialogu ze zwykłym czytelnikiem i bez spotkania, a tylko z nadzieją na pewien dialog z pewnym określonym i odległym czytelnikiem. Rzecz oczywista, że jest to problem natury moralnej.

Być może, że skleroza i wiek mój potęgują tę tendencję (obawiam się, że może trochę zalatują mizantropią) do przesadnego wychwalania etosu i do odkrywania (w moim przypadku trochę późno), że dla niepokojów metafizycznych konwencje estetyczne są raczej lustrem aniżeli wyjściem. 

Czuję to samo pragnienie absolutu, które czułem mając lat dwadzieścia, ale lekki skurcz, kwaskowata i gryząca rozkosz aktu twórczego lub po prostu podziwiania piękna już nie wydają mi się nagrodą ani osiągnięciem rzeczywistości ab­solutnej i zadowalającej. Tylko jedna piękność może jeszcze dać mi to uczucie dojścia do mety: ta, która jest celem, nie środkiem, a która jest nim dlatego, że twórca jej w samym sobie zidentyfikował poczucie kondycji człowieka z poczu­ciem kondycji artysty. Natomiast płaszczyzna wyłącznie es­tetyczna zawiera się w tym jednym słowie: „wyłącznie”. Nie jestem w stanie lepiej się wytłumaczyć.

Julio Cortazar "Morelliana" [w]: tegoż "Gra w klasy".

5 komentarzy:

  1. wszystko o czym pisze Cortazar jest dla mnie bardzo aktualne i żywo to odczuwam.
    chwilami mam wielką ochotę skasować wszystkie swoje wiersze, a w najlepszym razie napisać je na nowo. powstrzymuje mnie jedynie sentyment, jaki się ma do szczeniackich listów pisanych podczas przerw szkolnych, zasuszonych kwiatków i maskotek z czasów dzieciństwa.

    być może taka jest prawidłowość tfffurczgo rozwoju, że najpierw się trzeba wspiąć na estetyczne pagórki, aby później ,,zacząć schodzić"?? nie wiem...

    co ciekawsze mnie samej Julio bardziej odpowiada taki rozestetyzowany!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wiesz nie mam doświadczeń z tfu-tfu-rczością własną, ale co widać na tym blogu w zebranych fragmentach, niezmiernie mnie te rzeczy interesują. Co uwielbiam u Cortazara, to umiejętność napisania, wypowiedzenia tego co ja tylko gdzieś tam ledwo przeczuwałem. Często sobie myślę: jakie to dobre, i że on czuje pewne rzeczy podobnie. Ale to może megalomania tak mówić, to ja trochę naśladuję Julia w sposobie myślenia :)

      Usuń
    2. Zbyszekspirze,
      cały czas czekam na Twój debiut literacki! :)
      wiem, że fakt przeczytania tylu dobrych książek może mocno zablokować i tak właśnie było ze mną. w końcu z wiekiem nabrałam dystansu do siebie i uznałam, że od jednego słabego tekstu świat się nie zawali ;-) Szymborską i tak nie będę, ale koro pisanie sprawia mi przyjemność, to w imię czego mam sobie tego odmawiać? :)

      Usuń
  2. Jestem pełna podziwu dla Zofii Chądzyńskiej - nawet ten krótki fragment świadczy o tym, że przekład "Gry w klasy" to było nie lada wyzwanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie ze wszystkim co przełożyła Cortazara. Dzięki niej w latach 70-tych był bardzo popularny i wręcz mieliśmy w Polsce boom na literaturę iberoamerykańską, porównywalny myślę z histerią na punkcie Harry'ego Pottera. Bez niej nie było by to możliwe, to jedna z moich ulubionych tłumaczek, lubię też czytać jej posłowia.

      Usuń