...Inspiracje? Wszystkie moje powieści brały swój początek z jakichś znanych lub nikomu nieznanych zdarzeń. Większość moich utworów miała źródło w znanych mi lub zasłyszanych historiach, których nie podawano do wiadomości publicznej. Dalej już zaczynała działać wyobraźnia.
Jak pracuję? Nie mam stałych godzin pracy. Nie potrafię ich przestrzegać. Zaczynam rano i piszę, dopóki mogę. Pracuję bardzo szybko, ale głównie do kosza. Nigdy nie poprawiam zdania po zdaniu i linijki po linijce. Fragment, który mi się nie podoba, piszę na nowo. Powieści piszę sam na maszynie, w wytwórni natomiast dyktuję. Zdarza mi się na jednym posiedzeniu napisać pięć tysięcy słów i zawsze przepisuję ostateczną wersję. Im prędzej piszę, tym większą mam wydajność. Jeżeli piszę wolno, znaczy to, że mam kłopoty. Znaczy to, że popycham oporne słowa zamiast tego, żeby one mnie za sobą pociągały. Należę do rzadko spotykanych pisarzy, którzy nigdy nie mówią, że mają wspaniały pomysł na opowiadanie. Nie miewam pomysłów. Czasem wpada mi do głowy sytuacja, którą machinalnie rozwijam.
Układanie fabuły przychodzi mi z trudem, najgorzej zaś jest z
konstrukcją. Nigdy nie zapisuję fabuły, ale obmyślam ją, może nie całkowicie,
lecz w każdym razie zanim ujmę ją w słowa pisane. Najlepiej mi idzie, kiedy
znam zakończenie, zresztą staram się zawsze je znać, choć nieczęsto wiem,
jakie będą prowadziły do niego stopnie. Marlowe wyrósł z popularnych magazynów
brukowych. Nie był od początku jedną i tą samą postacią.
Do Hamisha Hamiltona
19 września 1951 r.
...Pisarz, który nie cierpi procesu pisania, jest czymś tak samo nieprawdopodobnym, jak prawnik, który nie cierpi prawa albo lekarz, który nie cierpi medycyny. Układanie akcji może być piekielną nudą, jeżeli nawet ma się do tego zdolności. Ale jest to przynajmniej coś, co trzeba zrobić, żeby móc przystąpić do właściwej roboty. Jednakże pisarz, który nie cierpi procesu pisania, którego nie cieszy wyczarowana przez siebie magia słów, po prostu nie jest dla mnie w ogóle pisarzem.
Żyje się to po, żeby pisać. Przez całą resztę trzeba przebrnąć, żeby
dotrzeć do rzeczy najważniejszej. Jak można nie cierpieć procesu pisania? Co w
tym zniechęcającego? Równie dobrze można by powiedzieć, że ktoś lubi rąbać
drzewo, sprzątać mieszkanie, ale nie znosi słońca, nocnego podmuchu wiatru,
kołysania się kwiatów, rosy na trawie czy śpiewu ptaków. Jak można nie
cierpieć magii, która tworzy akapit, zdanie, linijkę dialogu albo opis czegoś
w sposób nowy i dotychczas niespotykany?
Do H. R. Harwooda 1
2 lipca 1951 r.
Nie mógłbym nikomu radzić, czy ma zostać pisarzem, czy też nie. Wbrew powszechnemu przekonaniu jest to zawód niewdzięczny, wymagający ciężkiej pracy i tylko drobnej części tych, co go próbują, udaje się zdobyć choćby niewielki stały dochód. Zmierzch tanich czasopism sensacyjnych sprawił, że debiut dla początkujących pisarzy stał się jeszcze trudniejszy niż dawniej, a łatwy nie był nigdy. Wnoszę jednak, że szczególna sytuacja osobista pozwala Panu na uprawianie tego zawodu w sensie fizycznym i mam nadzieję, że długo jeszcze nie będzie Pan musiał zarabiać na życie pisaniem, bo szanse na to są bardzo, bardzo nikłe.
Pisze Pan, że planuje „niezwłocznie rozpocząć naukę
podstawowych zasad techniki narracji, które powinien znać każdy początkujący
pisarz”. Z własnego doświadczenia mogę Pana ostrzec, że pisarza, który nie potrafi
sam się uczyć, nie nauczy nikt inny, i wyjąwszy kursy specjalne przy dobrych
uniwersytetach, mam bardzo pesymistyczny pogląd na naukę pisania w ogóle, a
przede wszystkim na taką naukę, jaką polecają tak zwane pisma dla pisarzy. Nie
nauczą Pana niczego, do czego nie dojdzie Pan sam, studiując i analizując
książki innych pisarzy. Analizować i wzorować się, innej nauki nie trzeba.
Przyznaję, że ocena osób postronnych jest przydatna, czasem nawet niezbędna,
ale kiedy ma się za nią płacić, budzi zazwyczaj podejrzenia.
Jeśli chodzi o metody układania i robienia planu akcji,
niestety, nic tu nie mogę pomóc, bo nigdy sam żadnych planów nie piszę.
Obmyślam akcję w trakcie pisania, zwykle robię to źle i muszę zaczynać wszystko
od początku. Wiem, że niektórzy pisarze sporządzają z wielką dokładnością plan
swoich wątków, nim zaczną je pisać, ale ja do nich nie należę. Nie układam
akcji, narasta u mnie sama. Jeżeli nie narasta, ciskam wszystko do kosza i
zaczynam na nowo. Może lepszych rad udzieli Panu ktoś, kto pracuje w oparciu o
konspekt. Tego Panu życzę.
1 List pisany w
O’Reilly Veterans’ Hospital w Springfield, Missouri.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz