sobota, 28 lipca 2012

Żyje się po to, żeby pisać

Raymond Chandler

Z wywiadu udzielonego Irvingowi Wallace’owi w Los Angeles


24 sierpnia 1945 r.


...Inspiracje? Wszystkie moje powieści brały swój po­czątek z jakichś znanych lub nikomu nieznanych zda­rzeń. Większość moich utworów miała źródło w znanych mi lub zasłyszanych historiach, których nie podawano do wiadomości publicznej. Dalej już zaczynała działać wyobraźnia.
Jak pracuję? Nie mam stałych godzin pracy. Nie po­trafię ich przestrzegać. Zaczynam rano i piszę, dopóki mogę. Pracuję bardzo szybko, ale głównie do kosza. Nigdy nie poprawiam zdania po zdaniu i linijki po linij­ce. Fragment, który mi się nie podoba, piszę na nowo. Powieści piszę sam na maszynie, w wytwórni natomiast dyktuję. Zdarza mi się na jednym posiedzeniu napisać pięć tysięcy słów i zawsze przepisuję ostateczną wersję. Im prędzej piszę, tym większą mam wydajność. Jeżeli piszę wolno, znaczy to, że mam kłopoty. Znaczy to, że popycham oporne słowa zamiast tego, żeby one mnie za sobą pociągały. Należę do rzadko spotykanych pisa­rzy, którzy nigdy nie mówią, że mają wspaniały pomysł na opowiadanie. Nie miewam pomysłów. Czasem wpada mi do głowy sytuacja, którą machinalnie rozwijam. 
Układanie fabuły przychodzi mi z trudem, najgorzej zaś jest z konstrukcją. Nigdy nie zapisuję fabuły, ale obmy­ślam ją, może nie całkowicie, lecz w każdym razie zanim ujmę ją w słowa pisane. Najlepiej mi idzie, kiedy znam zakończenie, zresztą staram się zawsze je znać, choć nie­często wiem, jakie będą prowadziły do niego stopnie. Marlowe wyrósł z popularnych magazynów bruko­wych. Nie był od początku jedną i tą samą postacią.

Do Hamisha Hamiltona

19 września 1951 r.

...Pisarz, który nie cierpi procesu pisania, jest czymś tak samo nieprawdopodobnym, jak prawnik, który nie cierpi prawa albo lekarz, który nie cierpi medycyny. Układanie akcji może być piekielną nudą, jeżeli nawet ma się do tego zdolności. Ale jest to przynajmniej coś, co trzeba zrobić, żeby móc przystąpić do właściwej ro­boty. Jednakże pisarz, który nie cierpi procesu pisania, którego nie cieszy wyczarowana przez siebie magia słów, po prostu nie jest dla mnie w ogóle pisarzem.
Żyje się to po, żeby pisać. Przez całą resztę trzeba przebrnąć, żeby dotrzeć do rzeczy najważniejszej. Jak można nie cierpieć procesu pisania? Co w tym zniechę­cającego? Równie dobrze można by powiedzieć, że ktoś lubi rąbać drzewo, sprzątać mieszkanie, ale nie znosi słońca, nocnego podmuchu wiatru, kołysania się kwia­tów, rosy na trawie czy śpiewu ptaków. Jak można nie cierpieć magii, która tworzy akapit, zdanie, linijkę dia­logu albo opis czegoś w sposób nowy i dotychczas niespotykany?


Do H. R. Harwooda 1

2 lipca 1951 r.

Nie mógłbym nikomu radzić, czy ma zostać pisarzem, czy też nie. Wbrew powszechnemu przekonaniu jest to zawód niewdzięczny, wymagający ciężkiej pracy i tylko drobnej części tych, co go próbują, udaje się zdobyć choćby niewielki stały dochód. Zmierzch tanich czaso­pism sensacyjnych sprawił, że debiut dla początkują­cych pisarzy stał się jeszcze trudniejszy niż dawniej, a łatwy nie był nigdy. Wnoszę jednak, że szczególna sytuacja osobista pozwala Panu na uprawianie tego za­wodu w sensie fizycznym i mam nadzieję, że długo jesz­cze nie będzie Pan musiał zarabiać na życie pisaniem, bo szanse na to są bardzo, bardzo nikłe.
Pisze Pan, że planuje „niezwłocznie rozpocząć naukę podstawowych zasad techniki narracji, które powinien znać każdy początkujący pisarz”. Z własnego doświad­czenia mogę Pana ostrzec, że pisarza, który nie potrafi sam się uczyć, nie nauczy nikt inny, i wyjąwszy kursy specjalne przy dobrych uniwersytetach, mam bardzo pesymistyczny pogląd na naukę pisania w ogóle, a prze­de wszystkim na taką naukę, jaką polecają tak zwane pisma dla pisarzy. Nie nauczą Pana niczego, do czego nie dojdzie Pan sam, studiując i analizując książki in­nych pisarzy. Analizować i wzorować się, innej nauki nie trzeba. Przyznaję, że ocena osób postronnych jest przydatna, czasem nawet niezbędna, ale kiedy ma się za nią płacić, budzi zazwyczaj podejrzenia.
Jeśli chodzi o metody układania i robienia planu ak­cji, niestety, nic tu nie mogę pomóc, bo nigdy sam żad­nych planów nie piszę. Obmyślam akcję w trakcie pi­sania, zwykle robię to źle i muszę zaczynać wszystko od początku. Wiem, że niektórzy pisarze sporządzają z wielką dokładnością plan swoich wątków, nim zaczną je pisać, ale ja do nich nie należę. Nie układam akcji, narasta u mnie sama. Jeżeli nie narasta, ciskam wszyst­ko do kosza i zaczynam na nowo. Może lepszych rad udzieli Panu ktoś, kto pracuje w oparciu o konspekt. Tego Panu życzę.

1 List pisany w O’Reilly Veterans’ Hospital w Springfield, Missouri.


Raymond Chandler "Mówi Chandler" (Chandlar Speaking), przeklad Ewa Budrewicz, wstęp Krzysztof Mętrak, Czytelnik, Wydanie I, Warszawa 1983, s.344. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz