czwartek, 26 lipca 2012

Zawsze miewałem lekkie halucynacje

Vladimir Nabokov
"Odkąd sobie przypominam siebie (z ciekawością, rozbawieniem, rzadko z podziwem lub odrazą), zawsze miewałem lekkie halucynacje. Jedne są słuchowe, drugie wzrokowe, ale z żadnych nie wynoszę większych korzyści. Prorocze głosy, które pętały Sokratesa lub podżegały Joannę Darc, degenerują się we mnie do poziomu czegoś, co wpada człowiekowi w ucho między podniesieniem a rzuceniem słuchawki, w której rozbrzmiewa jazgot paplaniny z telefonu towarzyskiego. Tuż przed zaśnięciem często zdaję sobie sprawę z jednostronnej poniekąd rozmowy prowadzonej w sąsiednim przedziale mojej głowy, całkiem niezależnie od rzeczywistego toku myśli. Jest to neutralny, oddalony, anonimowy głos, ja zaś wyławiam słowa bez najmniejszego dla mnie znaczenia - pada jakieś zdanie po angielsku lub po rosyjsku, nawet nie adresowane do mnie, a tak błahe, że nie śmiem tu podać przykładów, aby jego płytkości, którą pragnę oddać, nie naruszyło przypadkiem głębsze kretowisko sensu. To idiotyczne zjawisko najwyraźniej jest słuchowym odpowiednikiem pewnych przedsennych wizji, również świetnie mi znanych. Nie chodzi mi tu bowiem o wyrazisty obraz psychiczny (taki jak na przykład twarz któregoś z ukochanych, dawno już nie żyjących rodziców) wyczarowany muśnięciem skrzydła woli; ten bowiem należy do najodważniejszych ruchów, na jakie stać ludzkiego ducha. Nie mówię też bynajmniej o tak zwanych muscae voliantes - cieniach rzucanych na pręciki siatkówki przez pyłki w cieczy szklistej, które postrzegamy jako przeźroczyste nitki dryfujące po polu widzenia. Chyba bliższa tym hipnogogicznym mirażom, które mam na myśli, jest kolorowa plamka, dźgnięcie powidoku, jakim zgaszona przed chwilą lampa godzi w powiekową noc. Ale taki wstrząs nie musi doprawdy być punktem startowym dla powolnego, miarowego rozwoju wizji, które przesuwają mi się przed zamkniętymi oczami. Przepływają i odpływają, bez udziału odurzonego obserwatora, z gruntu jednak inne od sennych obrazów, gdyż jest on wciąż panem swoich zmysłów. Często bywają groteskowe. Nawiedzają mnie profile łajdaków, chociażby karzeł o rumianej, prostackiej twarzy ze spuchniętym nozdrzem lub uchem. Czasem jednak moje fotyzmy przybierają dość kojącą, nieostrą formę, i wtedy widzę - rzutowane niejako na moją powiekę od środka - szare postaci spacerujące miedzy ulami, czarne papużki znikające z wolna w górskich śniegach albo liliową dal rozpływającą się za ruchomymi masztami".

Vladimir Nabokov "Pamięci, przemów. Autobiografia raz jeszcze", przełożyła z angielskiego Anna Kołyszko, posłowiem opatrzył Leszek Engelking, Muza, Warszawa 2004,s.29-30.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz