czwartek, 12 lipca 2012

Jestem poniekąd w konflikcie z moim bohaterem

Henning Mankell
Henning Mankell w "Gazecie Wyborczej": http://wyborcza.pl/1,75475,2789194.html. Z Henningiem Mankellem rozmawia Jacek Szczerba.

Komisarz Kurt Wallander to człowiek wiecznie zmęczony, przepracowany, za dużo pije, ma nadwagę, rozszedł się z żoną. Przypomina trochę Johna Rebusa z książek Szkota Iana Rankina, więc może taka charakterystyka to także pochodna klimatu, w jakim obaj żyją? Bohaterowie kryminałów pisanych przez południowców - Montalbana czy Camilleriego - są pogodniejsi. To smakosze życia.

Wydaje mi się, że Wallander jest typowym Szwedem, a równocześnie jest bardzo europejski. To człowiek pełen pasji, miotany silnymi emocjami. Jest trochę hiszpański - nadal kocha swą żonę, choć od ich rozwodu minęły lata. Rzeczywiście dużo pracuje - to taki luterański etos pracy - jest melancholijny, trochę ponury. Sądzę, że jedną z tajemnic jego sukcesu jest właśnie to, iż jest wyrazisty. Może przypominać bohatera Rankina, ale najbardziej przypomina samego siebie.

Mówi Pan w wywiadach, że nie lubi Wallandera, że gdyby usiadł obok, nie zostalibyście przyjaciółmi.

Lepiej jest pisać o osobie, której się nie lubi. To trudne pisać ciekawie o kimś, kogo kochasz. Nie porównuję się do Szekspira, ale myślę, że był bardziej twórczy, przedstawiając Jagona niż Otella. Mam z Wallanderem trzy wspólne cechy: ten sam wiek, obaj lubimy włoską operę, i obaj jesteśmy bardzo energiczni. Mam nadzieję, że traktuję kobiety dużo lepiej niż on. Jestem poniekąd w konflikcie z moim bohaterem. Na pewno byśmy się nie zaprzyjaźnili.

Jeśli więc Wallander nie jest podobny do Pana, to kim jest? Wytworem pańskiej wyobraźni? Efektem obserwacji innych ludzi?

Jedną ze szczególnych cech Wallandera jest to, że stale się zmienia. W ten sposób różni się od wielu tzw. bohaterów, którzy są identyczni na pierwszej i na tysięcznej stronie książki. Ja takich książek nie lubię. Interesują mnie osoby, które się zmieniają. Nikt z nas nie będzie jutro taki sam. Gdyby Pan mógł przeczytać całą serię o Wallanderze, zobaczyłby Pan, że poglądy polityczne, jakie ma w książce pierwszej i w ostatniej, są diametralnie różne - robi się dużo radykalniejszy. Jest też niestety dużo grubszy. Zmienia się wewnętrznie i zewnętrznie. Włożyłem w ten jego rozwój dużo pracy. Może dlatego te książki istnieją w 100 państwach, w 35 językach - ludzie identyfikują się z samą zmianą bohatera.

W książkach o Wallanderze są opisy ciągłych zebrań w komisariacie. Skąd u Pana znajomość realiów policyjnych?

Wiem, że wielu policjantów w Szwecji czyta moje książki, uważa je za wiarygodne. Odbieram to jako pochwałę. Mój ojciec był sędzią, wyrosłem na kolanach policjantów. Co do dziedzin, na których się nie znam, to robię research, jednak niezbyt dogłębny. Nic z tego, co opisuję, nie jest wyssane z palca, również te policyjne zebrania. Ale procedury pracy mało mnie obchodzą. Mnie interesuje myślenie. Wyzwaniem jest dla mnie wprowadzenie Wallandera do pustego pokoju i sprawienie, by przez kilka stron tylko myślał. A później odkrycie, że to jest ciekawe dla czytelnika.

Mówi Pan w wywiadach, że gdy przestanie Pan opowiadać historie, umrze Pan. Że gdy miał Pan sześć lat, babka nauczyła Pana czytać i już wtedy wiedział Pan, że zostanie pisarzem.

Nigdy nie składałem sobie takiej obietnicy. To była oczywistość, nie było żadnej alternatywy. Nigdy nie odczułem innej przyjemności, którą można by porównać z przyjemnością opowiadania.

Jak to się u Pana przejawia? Ciągnie Pana do kartki czy komputera? Ma Pan codziennie stałe godziny pisania?

Zawsze marzyłem, żeby pisać w taki sposób, w jaki Charlie Parker grał na saksofonie solówki. Wiem jednak z różnych źródeł, że Parker starannie planował, by później móc improwizować. Jeśli nie planuje się przed improwizacją, to później jest tylko chaos. Planuję szczegółowo. Tu [Mankell bierze pisak i odmierza na krawędzi stołu poszczególne etapy - j.sz.] mam pierwszą myśl o pisaniu, tu się zastanawiam, tu się decyduję, tu zaczynam planować, tu robię research, tu szkicuję, tu zaczynam pisać, a tu książka jest gotowa. Cały proces trwa od trzech miesięcy do pięciu lat. Czasem najpierw piszę zakończenie.


Wyjechał Pan ze Szwecji do Mozambiku. Dlaczego? Z powodu zimna?

Wyjechałem nie ze względu na zimno. Ale ponieważ tyle marzłem w życiu, jestem odporniejszy na upał. Moja skóra przyzwyczajona do ekstremalnego zimna łatwo się przestawia na ekstremalne ciepło. Wyjechałem, bo jako młody pisarz chciałem mieć perspektywę na świat, która wykraczałaby poza nasz europejski egocentryzm. To mnie sprowadziło do Afryki. Afryka zrobiła ze mnie lepszego Europejczyka. Nabrałem dystansu do naszej części światu. To jest trochę tak jak z malarzem, który stoi bardzo blisko płótna i musi zrobić krok do tyłu, żeby coś lepiej zobaczyć. A potem znów się przybliża. Nie wyjechałem z powodów romantycznych.

Czy w Afryce śnią się Panu szwedzkie krajobrazy?

Tak samo jak afrykańskie w Szwecji. Najciekawsze dla mnie nie jest - albo jedno, albo drugie, lecz - i jedno, i drugie. Mogę stać w Szwecji, na dalekiej północy, przy świecącym księżycu. Jest mnóstwo śniegu i minus 25 stopni. Ale ten krajobraz przypomina mi pustynię Kalahari. Wygląda identycznie. Po 30 latach mogę stwierdzić, że udałem się do Afryki w poszukiwaniu różnic, a znalazłem tylko podobieństwa. Jestem fanem reportaży Ryszarda Kapuścińskiego. Jego sposób odnajdywania siebie w Afryce jest mi wyjątkowo bliski.

Prowadzi Pan teatr w Maputo w Mozambiku. Jaki teatr można tam robić?

Można robić identyczny jak Narodowy w Warszawie. Moglibyśmy grać Hamleta, ale z wyboru nie gramy. Inne rzeczy są teraz ważniejsze. W Mozambiku 70 proc. ludności to analfabeci. Musimy wystawiać sztuki dotyczące bezpośrednio ich codzienności. Owszem, moglibyśmy zrobić Hamleta jako opowieść o afrykańskim dworze i na pewno to kiedyś zrobię. Jan Kott byłby zachwycony. Jeśli idzie o możliwości techniczne, umiejętności aktorów, możemy grać wszystko, choćby Gombrowicza czy Mrożka.

Kto pisuje te sztuki o współczesnym Mozambiku?

Czasem bierzemy teksty klasyczne - wystawiliśmy "Lizystratę" Arystofanesa, a ja wyrzuciłem z niej greckość i wtłoczyłem w nią rzeczywistość afrykańską. W Mozambiku nie ma wielu spisanych dramatów, wciąż dominuje przekaz ustny. Czasem formę dramatyczną nadajemy tamtejszej poezji. Zbieramy mity, lokalne historie, wiele z nich sam spisuję. Staram się jednak zachęcać młodych Mozambijczyków, by notowali własne doświadczenia. Gdyby mnie dziś, odpukać, przejechał samochód, to teatr w Maputo nie przestanie istnieć z dnia na dzień. To mój największy sukces. Pięć lat temu nie mógłbym tego powiedzieć.

Znamy Pana w Polsce tylko jako autora kryminałów. A gdyby sam miał się nam Pan przedstawić, co by Pan powiedział?

Mam ambicję, by, gdy kiedyś przyjdzie mi umrzeć, wiedzieć, czemu żyłem. Cała moja twórczość jest związana z pytaniem - co to znaczy być dzisiaj człowiekiem? W tym, co piszę, jest bardzo dużo złości, bo wiem tak jak Pan, że żyjemy w świecie, w którym jest pełno okrucieństwa. I co najgorsze, że spora część tego piekła jest zupełnie niepotrzebna. Prosty przykład: miliony dzieci nie mają możliwości nauczenia się czytać i pisać. Moglibyśmy ten problem rozwiązać, ale wybieramy jego nierozwiązywanie. Przekazujemy za to miliardy na wojnę w Iraku. Jestem autorem moralizującym. Chciałbym, żeby każdy mógł sobie postawić pytanie: czemu żyję? Słyszę siebie - wiem, że to brzmi strasznie poważnie. Ale ja bardzo poważnie traktuję życie. Co nie znaczy, że nie widzę w nim zabawy. Nie jestem ostatnią osobą, która przychodzi na myśl, gdy się zaprasza ludzi na imprezę.

Wróćmy do Wallandera. Nakręcono o nim filmy. Miał Pan na nie większy wpływ?

Gdy wiele lat temu zaczęto o tym mówić, postawiłem kilka warunków. Chciałem wybrać odtwórcę głównej roli, reżysera i autora scenariusza. Rozmawiając z producentami, wziąłem kawałek papieru, napisałem na nim nazwisko mojego aktorskiego faworyta i zgniotłem papier w kulkę. Powiedziałem: "To jest mój typ na Wallandera, a teraz porozmawiajmy o waszych propozycjach". Wybuchła gorąca dyskusja. Producenci bali się, że nie odgadną, jakiego chcę aktora. W końcu powiedzieli: "Myślimy o Rolfie Lassgardzie". Więc ja na to: "Rozwińcie moją kartkę". Patrzą, a na niej też jest Rolf Lassgard. Gdy Rolf się zgodził, powiedziałem, że w ekranizacjach moich książek nie może być innego Wallandera. Jeśli Rolf zrezygnuje albo umrze, koniec z filmami. Tak zrobiliśmy. Zekranizowano wszystkie dziewięć książek o Wallanderze, w wersji dla kin i dla telewizji. Potem napisałem 10 szkiców scenariuszy niemających nic wspólnego z książkami. Wtedy też wspólnie z Rolfem wybraliśmy nowego Wallandera. Jest nim Krister Henriksson. Kristerowi również powiedziałem: "Albo robisz wszystko, albo nic". Byłem bardzo wymagający - odsyłałem dużo scenariuszy, odrzucałem niektórych reżyserów.

Czy mam rozumieć, że z Wallanderem skończył Pan już definitywnie?

Tak, będą jeszcze dwie książki o jego córce Lindzie, też pracującej w policji, ale nie mam pojęcia, kiedy je napiszę. Teraz mam ze sobą korektę powieści "Kennedy's Brain", która za miesiąc ukaże się w Szwecji. Jej bohaterką jest pani archeolog. To znów książka pełna złości.

2 komentarze:

  1. Fantastyczny wywiad:)Jeden z moich ulubionych pisarzy i bohaterów, ja tam Wallandera lubię:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, świetnie się czytało.

    OdpowiedzUsuń