wtorek, 17 lipca 2012

Ernest i Scott

Hemingway i Fitzgerald
"Kiedy po raz pierwszy spotkałem Scotta Fitgeralda, stała się rzecz bardzo dziwna. Wiele dziwnych rzeczy działo się ze Scottem, ale tej nigdy nie mogłem zapomnieć. Wszedł do baru "Dingo" na rue Delambre, gdzie siedziałem z jakimiś kompletnie bezwartościowymi typami, przedstawił się i przedstawił wysokiego, sympatycznego mężczyznę, który z nim był, jako Dunca Chaplina, słynnego baseballistę. [...] Scott był wtedy mężczyzną, który wyglądał na chłopca, o twarzy pośredniej między przystojną a ładną. Miał bardzo jasne, pofalowane włosy, wysokie czoło, ożywione i życzliwe oczy i delikatne, długowargie, irlandzkie usta, które u dziewczyny byłyby ustami piękności. Jego broda była dobrze zarysowana, miał dobre uszy i kształtny, nieomal piękny, niewydatny nos. To nie powinno by dawać w sumie ładnej twarzy, ale składał się na nią koloryt, te bardzo jasne włosy i usta. Usta budziły niepokój, dopóki go się nie poznało, a wtedy niepokoiły jeszcze bardziej.

Byłem bardzo ciekaw go zobaczyć, a pracowałem usilnie przez cały dzień i wydawało mi się zupełnie wspaniałe, że oto jest tu Scott Fitzgerald i wielki Dunc Chaplin, o którym nigdy nie słyszałem, ale który był teraz moim przyjacielem. Scott nie przestawał mówić, a ponieważ krępowało mnie to, co mówił - wszystko było o moim pisarstwie i o tym, jakie jest wspaniałe - przypatrywałem mu się uważnie i robiłem spostrzeżenia, zamiast słuchać. Wtedy jeszcze wyznawaliśmy pogląd, że chwalenie kogoś w oczy jest jawną hańbą".[s.110-111]

"Entuzjazmowałem się tą podróżą. Miałbym towarzystwo starego i wziętego pisarza, a w ciągu tego czasu, który mielibyśmy na rozmowę w wagonie, nauczyłbym się z pewnością wielu rzeczy, które warto było wiedzieć. Dzisiaj dziwnie jest wspominać, że się myślało o Scotcie jako o starym pisarzu, ale w owym czasie, ponieważ nie przeczytałem jeszcze "wielkiego Gatsby'ego", myślałem o nim jako o pisarzu dużo starszym. Uważałem, że przed trzema laty pisywał do "Saturday Evening Post" udane opowiadania, ale nigdy nie miałem go za poważnego pisarza. W "Closerie des Lilas" mówił mi, że pisywał dla "Post" opowiadania, które jego zdaniem były dobre i które rzeczywiście były dobre, a potem zamienił je na uległość, wiedząc dokładnie, jak ma stosować te chwyty, które czyniły z nich pokupne opowiadania tygodnikowe. Byłem tym oburzony i powiedziałem, że uważam to za kurwienie się. Odrzekł, że to jest kurwienie, ale że musi tak robić, bo z czasopism czerpie pieniądze, które musi mieć na zapas, żeby pisać porządne książki. Powiedziałem, że nie wierzę, aby ktokolwiek mógł pisać inaczej, niż najlepiej jak umie, nie niszcząc swojego talentu. Odparł, że ponieważ najprzód napisał prawdziwe opowiadanie, psucie go i zmienianie, które robił na końcu, nie wyrządzało mu szkody. Nie mogłem w to uwierzyć i chciałem mu to wyperswadować, ale potrzebowałem powieści, ażeby wesprzeć moją wiarę, wykazać mu i przekonać, a takiej powieści jeszcze nie napisałem. Odkąd zacząłem roztrząsać całe moje pisarstwo, wyzbywać się wszelkiej łatwizny i starać się ukazać, zamiast opisywać, pisanie było cudownym zajęciem. Ale było też bardzo trudne i nie miałem pojęcia, jak kiedykolwiek zdołam napisać coś tak długiego jak powieść. Często trzeba mi było całego rana pracy, żeby napisać jeden akapit.[s.116-117]

"W parę dni po podróży Scott przyniósł mi swoją książkę. [...] Kiedy skończyłem książkę, wiedziałem, że cokolwiek Scott zrobi czy jak się zachowa, muszę pamiętać, że to jest coś w rodzaju choroby, pomagać mu jak potrafię i starać się być dobrym przyjacielem. Miał wielu dobrych, bardzo dobrych przyjaciół, więcej niż ktokolwiek, kogo znałem. Ale zaciągnąłem się jako jeszcze jeden, czy mogłem mu się na coś przydać, czy nie. Byłem pewny, że jeśli potrafi napisać tak świetną książkę, jak "Wielki Gatsby", to potrafi napisać nawet lepszą. Nie znałem jeszcze Zeldy, więc nie wiedziałem, jakie straszne siły są przeciw niemu. Ale o tym mieliśmy się wkrótce dowiedzieć".[s.135-136]

"Scott był bardzo wymowny i opowiadał dobrze. Nie musiał wtedy wypisywać słów ani wysilać się na przestankowanie i nie miało się tego wrażenia, że czyta się analfabetę, które sprawiały jego listy przed poprawieniem. Znałem go dwa lata, zanim nauczył się pisać moje nazwisko; ale też było to długie nazwisko do wypisania i może stawało się coraz trudniejsze w pisaniu, i mam dla niego duże uznanie, że w końcu je pisał poprawnie. Uczył się pisać rzeczy ważniejsze i starał się myśleć jasno o wielu innych".[s.132]

"Scott Fitzgerald zaprosił nas na obiad z jego żoną i małą córeczką w umeblowanym mieszkaniu, które wynajmowali na rue Tilsitt 14. Niewiele zapamiętałem z tego mieszkania, poza tym, że było ponure i duszne i że nie było w nim niczego, co zdawałoby się należeć do nich, z wyjątkiem pierwszych książek Scotta, oprawionych w jasnoniebieską skórę ze złotymi napisami. Scott pokazał nam też dużą księgę ze spisem wszystkich opowiadań, jakie publikował rok po roku, i sumami, które za nią otrzymał, a także tymi, które dostał za prawa filmowe i ze sprzedaży, i honorariów za książki. Wszystko było ponotowane starannie, jak w dzienniku okrętowym, i Scott pokazywał to nam obojgu z jakąś nie osobistą dumą, jak gdyby był kustoszem muzeum. Scott był nerwowy, gościnny i pokazywał nam zestawienia swoich zarobków tak, jakby były jakimś widokiem. Widoku stamtąd nie było".[s.137]

"Starałem się go nakłonić, żeby pisał swoje opowiadania najlepiej jak potrafi i nie wprowadzał do nich żadnych sztuczek, aby się dostosować do jakiejś formułki, tak jak wyjaśniał, że to robi.
- Napisałeś świetną powieść - mówiłem mu. - I nie powinieneś pisać szmiry.
- Ta powieść nie idzie - powiedział. - Muszę pisać opowiadania i to takie, które będą pokupne.
- Napisz najlepsze opowiadanie, jakie potrafisz, i napisz je tak prosto, jak tylko możesz.
- Zrobię to - powiedział.
Ale w tym stanie rzeczy miał szczęście, że w ogóle pracował.[...] Przez całą tę późną wiosnę i wczesne lato Scott walczył o to, żeby pracować, ale mógł pracować tylko dorywczo. Kiedy go widywałem, był zawsze wesoły, czasem rozpaczliwie wesoły, mówił dobre dowcipy i był dobrym kompanem. Kiedy miał bardzo złe momenty, słuchałem, jak o nich opowiadał, i usiłowałem mu wytłumaczyć, że jeżeli zdoła utrzymać się w ryzach, będzie pisał tak, jak jest stworzony do pisania, i że tylko śmierć jest nieodwracalna. Wtedy pokpiwał z siebie, a póki mógł to robić, uważałem, że jest bezpieczny. Przez cały ten czas napisał jedno dobre opowiadanie, "Bogaty chłopak", i byłem pewny, że potrafi pisać lepiej, tak jak to robił później".[s.140-141]

Ernest Hemingway "Ruchome święto", tłum. Bronisław Zieliński, Czytelnik, Warszawa 1966, s.162.

1 komentarz:

  1. Czy tylko mnie staje przed oczami jedna ze scen "O północy w Paryżu" Allena? No i, oczywiście, tragikomiczna wizja Jasona: http://images.gildia.pl/_n_/komiks/komiksy/gang-hemingwaya/1/okladka-200.jpg

    A tak swoją drogą, to nigdy nie potrafiłam tak po prostu nie lubić Zeldy. Mam niejasne przeczucie, że z jakiegoś powodu dorobiono jej czarną legendę.

    OdpowiedzUsuń