niedziela, 15 lipca 2012

Nic nie mogę pominąć

Raymond Chandler

Do Alexa Barrisa


18 marca 1949 r.

[...] "Jak spędzam dnie? Piszę, kiedy mogę, nie piszę, kiedy nie mogę; zawsze piszę rano albo w pierwszej połowie dnia. Wieczorem ma się bardzo zabawne pomysły, ale potem nie zdają one egzaminu. Dawno się już o tym prze­konałem. Musiał się Pan chyba zorientować, że sam piszę na maszynie. Kiedy tutaj zamieszkałem, kupiłem dyk­tafon i dyktowałem do niego teksty, ale nigdy nie uży­wam dyktafonu do pisania powieści. Prawie wszyscy pisarze, którzy dyktują, cierpią na biegunkę słowną. Kiedy trzeba dołożyć wysiłku, żeby te słowa napisać, człowiek bardziej jest skłonny do oszczędności.

Czytam wciąż wypowiedzi pisarzy, którzy twierdzą, że nie czekają nigdy na natchnienie, po prostu siadają co dzień o ósmej rano przy swoich biureczkach — deszcz czy słońce, kac, złamana ręka, nieważne — oni wystu­kują na maszynie zaprogramowany kawałek. Niech tam pustka w głowie, niech myśli ciężkie jak kamienie młyńskie — natchnienie to bzdura, oni go nie uznają. Składam im wyrazy szczerego podziwu i starannie uni­kam czytania ich książek.

Co do mnie, czekam na natchnienie, chociaż nieko­niecznie tak to nazywam. Moim zdaniem, wielkie pisar­stwo tchnące życiem powstaje za sprawą splotu sło­necznego. To ciężka praca w tym sensie, że człowiek bywa potem zmęczony, a nawet wyczerpany. W sensie świadomego „wysiłku" nie jest to w ogóle praca. Rzecz najważniejsza, żeby był pewien okres czasu, powiedz­my co najmniej cztery godziny dziennie, kiedy zawo­dowy pisarz nie robi nic innego, tylko pisze. Może zresz­tą wcale nie pisać, jeżeli nie ma ochoty, nie powinien nawet próbować. Może wyglądać przez okno, stać na głowie, turlać się po podłodze, ale nie powinien robić nic określonego, nie powinien czytać, pisać listów, oglądać pism czy wypisywać czeków. Ma pisać albo nie ro­bić nic. Na tej samej zasadzie utrzymuje się ład w szko­le. Jeżeli się zmusza uczniów, żeby siedzieli spokojnie, nauczą się czegoś, po prostu, żeby nie usnąć z nudów. Przekonałem się, że zasada jest skuteczna. Oto dwie bardzo proste reguły: a) Nie ma się obowiązku pisać, b) Nie wolno robić nic innego. Reszta przychodzi sama. Musiałem nauczyć się amerykańskiego, jak obcego języka. Żeby się nauczyć, musiałem go studiować i ana­lizować. Dlatego, kiedy używam slangu, wyrażeń po­tocznych, specyficznych wyzwisk czy jakiegokolwiek innego, rzadko spotykanego żargonu, robię to świado­mie. Używanie gwary w literaturze jest samo w sobie sztuką. Myślę, że tylko dwa rodzaje wyrażeń gwaro­wych nadają się do użytku: takie, które zdobyły prawo obywatelstwa w języku, i takie, które pisarz sam tworzy. Wszelkie inne dezaktualizują się, zanim jeszcze trafią do druku". [...]   



Do pani Robert J. Hogan

7 marca 1947 r.

[...] "Jednym z moich dziwactw i kłopotów jako pisarza jest to, że nic nie mogę pominąć. Nie mogę zapomnieć, że jakiś powód, jakieś uczucie pobudziło mnie do pisa­nia, i diabli mnie biorą, dopóki się z nim nie uporam.Inne moje dziwactwo (i w to wierzę bez zastrzeżeń) polega na tym, że nigdy nie wiem dokładnie, jak wy­padnie książka, dopóki nie napiszę pierwszego szkicu. Uważam więc pierwszy brulion za surowiec. To, co wy­daje się żywe, wchodzi do treści. Dobrej fabuły nie można wymyślić, trzeba ją przedestylować. Na dłuższą jednak metę, choćby się o tym nie mówiło, a nawet nie myślało, najtrwalszą wartością w pisarstwie jest styl, styl jest najcenniejszym walorem, w jaki autor może zainwestować swój czas. Ta inwestycja zwraca się po­woli, agent będzie z niej szydził, wydawca nie będzie w ogóle rozumiał, o co chodzi, i dopiero ludzie, o któ­rych istnieniu nikt nic nie wie, przekonają ich wolno i stopniowo, że pisarza, którego twórczość cechuje jego własny, indywidualny sposób pisania, zawsze się w koń­cu opłaca wydawać. Cechy tej nie osiągnie się za cenę największych nawet wysiłków, ponieważ ten rodzaj stylu, jaki mam na myśli, jest wyrazem indywidual­ności, przede wszystkim więc trzeba mieć indywidual­ność, żeby móc dać jej wyraz. Ale zakładając, że się ma taką indywidualność, można ją przelać na papier tylko wówczas, gdy myśl jest pochłonięta czym innym. Nie brak w tym ironii. Dlatego chyba twierdzę na­dal, że w pokoleniu pisarzy „kształconych” niepodobna stworzyć pisarza. Zaabsorbowanie stylem nie prowadzi do jego wyrobienia. Choćby się nie wiedzieć ile reda­gowało i wygładzało tekst, nie wpłynie to w najmniej­szym stopniu na aromat i smak tego, jak człowiek pi­sze. Styl jest owocem jakości jego doznań i przeżyć, a dopiero zdolność przeniesienia tych doznań i przeżyć na papier czyni go pisarzem". [...]
Do Erle’a Stanleya Gardnera


5 maja 1939 r.

[...] "Kiedy rozmawialiśmy o starym magazynie „Action Detective”, zapomniałem Ci powiedzieć, że uczyłem się pisać krótkie powieści na jednej z Twoich, tej o sobo­wtórze Eda Jenkinsa, niejakim Rexie Kane, co to wplątał się mimo woli w awanturę z wygadaną osóbką, która mieszkała w Hollywood, w domu na wzgórzu, i była szefem organizacji do walki z szantażystami. Sam już chyba nie pamiętasz. Jest pewno w Twoim archi­wum, w teczce numer 54276-84...

Zrobiłem bardzo szczegółowe streszczenie tej historii, opierając się na streszczeniu napisałem ją na nowo, porównałem rezultat z Twoją opowieścią, wróciłem do początku, napisałem wszystko jeszcze raz i tak dalej. W końcu byłem nawet trochę zły, bo przecież nie wolno mi było jej opublikować. Ale wyszła wcale nie najgorsza. Notabene wykryłem, że głównym i najtrudniejszym do naśladowania chwytem Twojej techniki pisarskiej jest umiejętność stwarzania sytuacji na pograniczu niepra­wdopodobieństwa, które jednak przy czytaniu wydają się najzupełniej realne. Rozumiesz chyba, mam nadzie­ję, że traktuję to jako komplement. Dla mnie jest to umiejętność wręcz nieosiągalna. Dumas miał ją w bar­dzo wysokim stopniu, Dickens również. Jest to pewnie zasadniczy warunek szybkiego pisania, bo oczywiście szybkie pisanie zawiera w sobie pokaźny element impro­wizacji, żeby zaś zaimprowizowana scena wydawała się konieczna i naturalna, potrzeba nie lada sztuki. Takie jest przynajmniej moje zdanie.

Oto więc siedzę o pół do trzeciej rano i piszę o spra­wach techniki mimo głębokiego przeświadczenia, że z chwilą, kiedy człowiek zaczyna gadać o technice pi­sarskiej, oznacza to niezbicie, że wyczerpały się wszelkie pomysły".

Raymond Chandler "Mówi Chandler" (Raymond Chandler Speaking), przekład Ewa Budrewicz, wstęp Krzysztof Mętrak, Czytelnik, Warszawa 1983.

1 komentarz: