sobota, 7 lipca 2012

Pisarze o pisaniu - Sandor Marai

"Każda linijka, którą zapisuję - czy piszę artykuł, czy studium, fragment powieści czy nawet te notatki - budzi we mnie niewypowiedziane napięcie i niepokój. To uczucie nie przemija z latami, z doświadczeniem, z rutyną zdobytą w rzemiośle - cóż to za rzemiosło! - lecz przeciwnie, wzrasta. W porze dnia, którą poświęcam pracy, wszystko mnie denerwuje i przeszkadza, rozmowa telefoniczna wytrąca mnie z równowagi, a wiadomość, że ktoś ma mnie odwiedzić, że muszę się wywiązać z codziennego zadania „na czas", unicestwia mnie dosłownie, jest jak strach przed atakiem bólu fizycznego. Gdyby ci, którzy u ważająmnie za człowieka „zadufanego" i „pełnego swady", wiedzieli, jaką cenę trzeba zapłacić za owo „zadufanie" i „swadę"!... Żyję już tylko pomiędzy linijkami moich prac - a jakież one niedoskonałe, biedne, jak przygnębiająco nędzne są te linijki! - wszystko inne to tylko przygotowanie, zbieranie sił do tych kilku zdań. Czytanie, jedzenie, spanie, całe zachwycające misterium życia stanowi tylko rekwizyt i przygotowanie do pracy, i w coraz większym stopniu już tylko to. I jak tu nie umierać? Dostojewski tak mnie męczy, jakbym się zamknął w jednym pokoju z szaleńcem, ale takim szaleńcem, który może kiedyś zostanie ogłoszony świętym. Nie mogę się pogodzić z tym, że perspektywą człowieka jest ta organiczna bezkresność, jestem Europejczykiem, ufam raczej miarom i danym kartograficznym. Opór, jaki czuję wobec jego stylu, topnieje w płomieniu temperatury dzieła niczym ołów w żarze kotła. Dostojewski zmiata wszelki opór: to jest coś więcej niż „literatura", z tym nie sposób dyskutować. Albo trzeba się do niego przyłączyć, albo uciec. I właśnie nad tym zastanawia się teraz świat, oceniając rzeczywistość, która z dzieł Dostojewskiego powstała do życia; ale to już ostatnia rzecz, jaką człowiek Zachodu może w tej chwili jeszcze przeciwstawić rosyjskiemu mesjani-zmowi.

Skończyłem czterdzieści trzy lata, jestem schorowany, sfatygowany; skąd więc to uczucie, że pomiędzy młodością a starością jest jeszcze jedna epoka, w której odczucie życia jest gorętsze niż w młodości? I co może jeszcze przynieść starość, kiedy nadejdzie? Ile mądrej radości, niemej, ukrytej intymności? Życie jest pełne i doskonałe, to rzecz pewna. A z czasem przyjdzie śmierć, jakże znajoma, niestraszna - z każdym rokiem bardziej znajoma i swojska. [...] Odcedzić z pospiesznego i niepohamowanego przegadania wszystko to, co w Braciach Karamazow jest fatum i treścią, i wyczytać z nich ewangeliczne posłanie, to dla czytelnika męczące zadanie. W końcu jednak dyskutuje się z szaleńcem; ale siła tego szaleńca poruszyła i spustoszyła świat. I jeszcze ciągle pustoszy. Po przeczytaniu dwudziestu pięciu-trzydziestu stron jestem wykończony, zdenerowanie, jakie wywołuje we mnie jego ton i gadatliwość dygresji, trwa jeszcze długo po odłożeniu książki. I nie sposób się od niego uwolnić! Wydaje mi się najzupełniej możliwe - co może któregoś dnia udokumentuje policja - że Dostojewski zabił człowieka".

"Przyjaciele ostrzegają mnie, że „to niekorzystnie dla pisarza, gdy jego nazwisko przestaje się pojawiać..." - ależ mówimy o dwóch zupełnie różnych rzeczach! Uważam, że nic tak nie szkodzi pisarzowi, niż gdy jego nazwisko „pojawia się" nazbyt często. Postanowiłem porzucić dziennikarstwo - a dlaczego? Bo pisarz w pewnym wieku, w pewnym stadium swego rozwoju nie może już bezkarnie pisać do gazet. Taka jest prawda, a wszystko inne stanowi tylko pretekst. To bełkotliwe, bezbarwne komentowanie wydarzeń i zjawisk, ten upadek druku publicznego dziś, gdy nie ma wolnej prasy, stanowi dla pisarza głębokie upokorzenie i źródło zakażenia. Co innego pisać w czasie pokoju, gdy istnieje wolność prasy, pisać bez ograniczeń, z własnej chęci, o podróżach, o rozmaitych wydarzeniach... Może kiedyś. Ale teraz muszę zamilknąć, schronić się w tym dzienniku, w powieściach, w pismach, które dyktuje mi los, sumienie, godność słowa pisanego. Nie mogę inaczej. Ta ofiara wywróci może do góry nogami cały mój „uporządkowany tryb życia" - ale bez złożenia ofiary nie wypełni się zadania. Urodziłem się, by być pisarzem, i to wszystko: któregoś dnia, jak widać, trzeba przyjąć tę rolę bez reszty.

Praca pisarska... Ile nieporozumień narosło wokół tego pojęcia! Z ciekawskich spojrzeń prowincjonalnej publiczności wynika, że nie odpowiadam wyobrażeniom o pisarzu - człowieku pracy i istocie towarzyskiej - jakie ukształtowały wyznania lichych wierszokletów i reportaże z tygodników kulturalnych. Nie żyję „jak w powieści", nie mam opadających loków i sumiennie płacę rachunki. Gdyby wiedzieli, że ta przygoda, której podejrzany odblask zdają się dostrzegać na czołach artystów, jest czymś zupełnie innym! To po prostu odmiana pracy przymusowej. Plan dnia. Ścisły rozkład zajęć. Podporządkowanie życia towarzyskiego, posiłków, owszem, nawet życia płciowego służbie pisania. Od rana do wieczora przygotowania do tej półtorej, najwyżej dwóch godzin, podczas których jestem w stanie pracować. Jem owoce, żeby móc pracować - choć nie lubię owoców; nie piję wina, żeby móc pracować - choć lubię wino. Oszczędne gospodarowanie mijającym czasem przy zadaniu, które nie ma końca - tego nie zrozumie nikt, kto nie zna owego przymusu. Czeka na mnie kobieta? Niech czeka. Czeka świat? Niech czeka. To koszmar. Ale nikt o tym nie wie". 

"Piszę wiersze. Po dwudziestoletniej przerwie. Czy pisać tak, jakby się pisało przed egzekucją, prawem ostatniego słowa? Nie, to przesada. Pisać można tylko w warunkach sprzyjających pisaniu i tylko dopóty, dopóki te warunki istnieją. A więc nie pisać ze świadomością „przełomu epok". Pisać tylko ze znajomością s/.tuki pisania, wyrażania, z wiedzą o człowieku; a więc po prostu, ale i z pewną dozą sztuczności, jakby ta chwila miała być ostatnia, lecz jednocześnie jakbyś miał jeszcze bardzo dużo czasu: musisz mieć wystarczająco wiele czasu, jeśli chcesz się wypowiedzieć zgodnie z regułą pisania. W przeciwnym razie pisz tylko ulotki". 

"Klub Pickwicka Dickensa. Powieść, której następnych odcinków wyczekiwano tak bardzo, że umierający nie chcieli umierać, a prenumeratorzy skłonni byli wędrować całe mile do przystanku dyliżansu, który przywoził kolejny zeszyt... Jeden z największych sukcesów w historii literatury. Nic nie starzeje się tak szybko jak światowy sukces. Minęło zaledwie sto lat od wydania Klubu Pickwicka, a ja, który ostatnio także jestem w pewien sposób umierający - obecnie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej - jestem skłonny umrzeć, nie zapoznawszy się do końca z treścią trzeciego rozdziału".

"Odczuwam głęboką tęsknotę za pracą. I za powrotem do książek, które nie tylko uczą i zachwycają, lecz dają także głębsze przeżycie bytu. Ale do tego trzeba innych ram i innego trybu życia. To kręcenie się, wegetowanie, wędrowanie nie jest życiem, tylko smutnym marnotrawieniem czasu".

"Z rogu ulicy dostrzegam resztki tego, co pozostało z naszego domu i mieszkania. Przez otwór po oknie widzę książki i żyrandol. Ale dom jest całkowicie zrujnowany, do wyburzenia. Schody, które prowadziły na pierwsze piętro do naszego mieszkania - zerwane; po gruzach udaje mi się wspiąć na piętro. W pokoju pośród skorup kafli pieca odnajduję fotografię przedstawiającą Gorkiego i Tołstoja w ogrodzie w Jasnej Polanie. Na spacerze, podczas którego została wykonana ta fotografia, Tołstoj powiedział Gorkiemu: „Mam już osiemdziesiąt lat i płakać mi się chce, kiedy pomyślę o tym, że na próżno napisałem to wszystko, ludzie niczego się nie nauczyli i nie stali się lepsi". Fotografię chowam do kieszeni. Moje książki rozsypane po podłodze. W pokoju pozbawionym okna i dachu deszcz obraca w papierową papkę sześć tysięcy tomów".

Sandor Marai "Dziennik", Czytelnik, Kwiecień 2009, s.638.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz