piątek, 20 lipca 2012

Luźne uwagi na temat powieści kryminalnej (spisane w 1949 roku) - Raymond Chandler

Raymond Chandler
(1) Powieść kryminalna musi mieć wiarogodnie umo­tywowaną ekspozycję, jak i rozwiązanie. Musi składać się z wiarogodnych działań wiarogodnych ludzi w wiarogodnych okolicznościach pamiętając, że wiarogodność w znacznej mierze jest sprawą stylu. To wyłącza wię­kszość trickowych zakończeń i tak zwanych wątków „zamkniętego koła”, w których najmniej prawdopodob­na postać jest na siłę zrobiona przestępcą, nikogo nie przekonywując. Wyłącza się również takie wydumane sytuacje, jak u Agathy Christie w Murder in the Calais Coach1, gdzie samo założenie wymaga tak pomyślnego zbiegu okoliczności, że nikt by nie uwierzył nigdy w jego realność. Oczywiście, w tym wypadku, jak i w każdym innym, wiarogodność jest sprawą efektu, nie faktu, i gdy jeden pisarz poradzi sobie z takim mo­delem doskonale, w rękach innego, słabszego artysty może on się wydać idiotyczny.

(2) Powieść kryminalna musi być logiczna, gdy cho­dzi o metody zabójstwa i metody wykrywania. Nie do przyjęcia są jakieś superegzotyczne trucizny albo zmyś­lone efekty, takie jak na przykład otrucie niewłaściwą dawką leku itp. Odpadają też rewolwery z tłumikami (nie działają, bo lufa i komora nie są połączone), węże wpełzające po sznurze od dzwonka. Jeżeli detektyw jest wyszkolonym policjantem, musi zachowywać się jak policjant i posiadać wszelkie fizyczne i umysłowe ce­chy charakterystyczne dla tego zawodu. Jeżeli jest de­tektywem prywatnym albo amatorem, musi przynaj­mniej znać procedurę policyjną w dostatecznym stop­niu, żeby się nie ośmieszać. Powieść kryminalna musi brać pod uwagę aktualny poziom kulturalny czytelni­ków— to, co akceptowano u Sherlocka Holmesa, jest nie do przyjęcia u Sayers, Christie czy Cartera Dicksona.

(3) Powieść kryminalna musi być realistyczna, gdy chodzi o postacie, miejsce akcji i nastrój, musi dotyczyć autentycznych ludzi w autentycznym świecie. Oczywiś­cie jest w niej element fantazji. Łamie ona zasady prawdopodobieństwa, ograniczając czas i przestrzeń. Dlatego im bardziej nieprawdopodobne jest założenie, tym dosłowniejsze i dokładniejsze muszą być dalsze wydarzenia, które z niego wynikają. Bardzo niewielu pisarzy ma zdolność tworzenia żywych postaci, ale nie znaczy to, że zdolność ta jest niepotrzebna. Ci, co twier­dzą, że zagadka jest w powieści czynnikiem najważ­niejszym, usiłują po prostu ukryć w ten sposób swoją nieumiejętność tworzenia postaci i atmosfery. Postaci można tworzyć w różny sposób: metoda subiektywna polega na wnikaniu w myśli i uczucia bohatera, meto­da obiektywna czy też dramatyczna, stosowana w te­atrze, opiera się na wyglądzie, zachowaniu, wypowie­dziach i uczynkach bohatera, istnieje również metoda kronikarskiego opisu wydarzeń, znana obecnie jako styl dokumentalny. Ta ostatnia daje się zastosować szcze­gólnie do tego rodzaju powieści kryminalnej, która usi­łuje poprzestawać na beznamiętnym rejestrowaniu fak­tów, przypominającym oficjalne sprawozdanie. Ale bez względu na to, jaką autor stosuje metodę, musi stwo­rzyć postaci, jeżeli powieść ma osiągnąć poziom powy­żej przeciętności.

(4) Powieść kryminalna prócz elementu zagadki mu­si również zawierać wartości fabularne. Jest to pewne­go rodzaju nowość dla pisarzy-klasyków, bardzo nie­chętnie widziana przez pisarzy miernych. Niemniej zasada jest słuszna. Wszystkie rzeczywiście dobre po­wieści kryminalne czyta się po raz drugi, niektóre wie­le nawet razy. Oczywiście, nie mogłoby tak być, gdyby czytelnika interesowało tylko rozwiązanie zagadki. Po­wieści kryminalne, znane i czytane od wielu lat, zawsze mają zalety dobrej beletrystyki. Powieść kryminalna musi być żywa, barwna i błyskotliwa. Potrzeba wiel­kiej zręczności warsztatowej, żeby zaćmić nudny i cięż­ki styl, chociaż ta sztuczka udawała się niekiedy, zwłaszcza w Anglii.

(5) Wątek powieści kryminalnej musi być zakamuf­lowany w prosty sposób, żeby wyjaśnienie, które nas­tępuje we właściwym czasie, też nie było zbyt zawiłe. Idealnym-rozwiązaniem jest całkowite wyjaśnienie za­gadki w jednym błysku akcji. Ale tak dobre pomysły spotyka się rzadko i pisarzowi, któremu się to choć raz uda, należy pogratulować. Wyjaśnienie niekoniecznie ma być krótkie (chyba, że na filmie) i często nawet krótkie być nie może. Chodzi przede wszystkim o to, że­by samo przez się było interesujące, żeby czytelnik pragnął za wszelką cenę je poznać, żeby nie stanowiło na nowo opowiedzianej treści z nowymi czy też zmie­nionymi nie do poznania postaciami, które wprowadza się, aby przysłonić wątłą fabułę. Nie może to być jedy­nie rozwlekłe gromadzenie drobniutkich zdarzeń, któ­rych czytelnik po prostu nie może spamiętać. Wyjaś­nienie jest niezwykle trudną sprawą. Jeżeli wyjaśnie­niem zaspokajamy głupiego czytelnika, to zarazem do­prowadzamy do szału czytelnika inteligentnego, ale ukazuje to tylko jeden z podstawowych dylematów pi­sarza powieści kryminalnych, ten mianowicie, że po­wieść kryminalna musi przemawiać do przekroju całej rzeszy czytelników, a nie może przemawiać do wszyst­kich w ten sam sposób. Od wczesnych dni wielkiej po­wieści obyczajowej żaden gatunek literacki nie był czytany przez tylu ludzi najróżniejszego rodzaju. Pół­inteligenci nie czytają Flauberta, a intelektualiści z re­guły „nie zaglądają do opasłych cegieł lipnej historii udających powieści historyczne. Ale od czasu do czasu wszyscy — albo prawie wszyscy — czytają kryminały, a zdumiewająco dużo ludzi nie czyta nic poza tym. Ob­myślanie wyjaśnień dla czytelników, którzy tak bardzo się różnią wykształceniem, to problem prawie nie do rozwiązania. Wyjąwszy najbardziej oddanego temu ga­tunkowi miłośnika, który zniesie i zaakceptuje wszyst­ko, najlepsza może jest zasada filmów hollywoodzkich: „Wyjaśnienie ma się podawać tylko w szczytowych chwilach akcji i należy je zaraz przerywać”. (To zna­czy, że wyjaśnieniu musi zawsze towarzyszyć jakaś akcja i że powinno być podawane w małych dawkach, a nie od razu w całości.

(6) Powieść musi zwieść średnio inteligentnego czy­telnika. Ta sprawa i problem uczciwości to dwa naj­bardziej kłopotliwe elementy pisania powieści krymi­nalnych. Niektóre z najlepszych powieści nie zwodzą inteligentnego czytelnika aż do końca (na przykład po­wieści Austina Freemana). Ale co innego domyślać się, kto jest przestępcą, a co innego umotywować domysł rozumowaniem. Ponieważ czytelnicy różnią się między sobą inteligencją, niektórzy odgadną sprytnie ukryte rozwiązanie, innych zaś oszuka najgrubszymi nićmi szyty wątek. (Czy jakikolwiek współczesny czytelnik da się nabrać Red-Headed League? 2). Czy nowoczesna procedura policyjna może przegapić „Skradziony list”? 3 Ale całkowite wyprowadzenie w pole prawdziwego mi­łośnika powieści kryminalnych nie jest wcale koniecz­ne ani nawet pożądane. Zagadka na pół rozwiązana cie­kawsza jest od zagadki, której rozwiązania czytelnik nie może się ani rusz domyślić. Jeżeli zgłębił część ta­jemnicy, daje mu to poczucie własnej wartości. Musi jednak pozostać pewna mgiełka niejasności, którą autor pod koniec sam rozwiewa.

(7) Ujawnione rozwiązanie musi wydawać się rozwią­zaniem jedynym i bezapelacyjnym. Przynajmniej po­łowa wydanych drukiem powieści kryminalnych łamie tę regułę.. Ich rozwiązania nie są bynajmniej jedyne i nieodwołalne, są natomiast bezwstydnie wyssane z palca, autor bowiem zorientował się, że osobnik, któ­rego pierwotnie wyznaczył na zabójcę, stał się zbyt łat­wy do rozszyfrowania.


(8) Powieść kryminalna nie może silić się na ogarnięcie wszystkiego naraz. Jeżeli jest to powieść-zagadka roz­grywająca się w chłodnym klimacie intelektualnym, nie może równocześnie być opowieścią o burzliwych przy­godach lub o namiętnej miłości. Atmosfera grozy niwe­czy zdolność logicznego myślenia. Jeżeli treścią są za­wiłe stresy psychiczne, które popychają ludzi do zbrod­ni, wówczas nie ma w powieści miejsca na zimną ana­lizę dokonywaną przez wprawnego detektywa. Detektyw może być bohaterem, a zarazem postrachem, przes­tępca nie może być udręczoną ofiarą okoliczności i rów­nocześnie ostatnim łajdakiem.

(9) W powieści kryminalnej przestępca musi być tak czy owak ukarany, niekoniecznie wyrokiem sądu. Wbrew ogólnemu przekonaniu nie ma to nic wspólnego z moralnością. Wymaga tego logika danego gatunku literackiego. Brak takiego zakończenia upodabnia opo­wieść do sfałszowanego akordu muzycznego. Pozosta­wia uczucie irytacji.

(10) Powieść kryminalna musi być w sposób rzetelny uczciwa wobec czytelnika. Tak się zawsze mówi, ale rzadko rozumie się w pełni, co to stwierdzenie znaczy. Co oznacza w tym wypadku uczciwość? Nie wystarczy podać tylko fakty. Fakty muszą być podane sumiennie, a równocześnie muszą to być takie fakty, z których można wyciągać wnioski. Nie wolno ukrywać przed czy­telnikiem istotnych czy nawet mniej istotnych poszlak, nie wolno ich też wypaczać przez fałszywe rozłożenie akcentów. Nieistotnych faktów nie należy podawać w taki sposób, żeby wydawały się istotne. Wyciąganie wniosków to sprawa detektywa, który jednak powinien odsłaniać co nieco ze swego rozumowania, żeby czytel­nik mógł rozumować razem z nim. Zgodnie z podstawo­wą teorią wszelkiej literatury kryminalnej czytelnik, będąc dostatecznie bystry, może na pewnym etapie wy­darzeń zamknąć książkę i podać bezbłędne rozwiązanie. Ale potrzeba do tego czegoś więcej niż znajomości samych tylko faktów — chodzi o to, aby można się było z całą uczciwością spodziewać, że przeciętny czytelnik, laik, wyciągnie z tych faktów właściwe wnioski. Od czy­telnika nie można wymagać wiedzy specjalistycznej lub znajomości dziedzin rzadko uprawianych, nie można wymagać niezwykłej pamięci, jeśli chodzi o nieistotne szczegóły. Gdyby taki bagaż był niezbędny, czytelnik w gruncie rzeczy nie miałby materiału potrzebnego do rozwiązania zagadki, miałby jedynie nierozpieczętowane paczki, w których by ten materiał dostał. Ukrycie istotnej poszlaki w galimatiasie słów o ni­czym jest trickiem dopuszczalnym, jeżeli rozwijający się wątek stworzył dostateczne napięcie, aby czytelnik miał się na baczności. Jeżeli czytelnik po to, żeby roz­wiązać zagadkę, musi mieć taką samą wiedzę, jak do­ktor Thorndyke, to oczywiście rozwiązać jej nie może. Jeżeli założenie powieści „Ostatnia sprawa Trenta”4 jest prawdopodobne, wówczas logika i realizm tracą wszelki sens. Jeżeli rzeczywisty czas popełnienia za­bójstwa jest uzależniony od hemofilii ofiary, wówczas nie można wymagać od czytelnika, żeby rozwiązał za­gadkę, chyba że wie, co to jest hemofilia. Jeżeli zaś wie (powieść, o której mówię, to Have His Carcase Dorothy Sayers), zagadka znika, ponieważ osoby działające nie mają już alibi, gdy chodzi o krytyczną godzinę. Oczywiście jest to już coś więcej niż trick (do przy­jęcia lub nie do przyjęcia), jeżeli przestępcą okazuje się detektyw, z samej bowiem tradycji i definicji wynika, że detektyw ma być poszukiwaczem prawdy. Czytelnik liczy zawsze na niepisaną gwarancję autora, że detektyw jest uczciwy, i ta sama reguła powinna, rzecz jasna, obejmować narratora w pierwszej osobie czy inną postać, z której punktu widzenia historia jest opowiedziana. Jeżeli narrator lub autor zataja fakty, udając zarazem, że ukazuje je tak, jak widzi te fakty dana postać, popełnia haniebne oszustwo. (Z dwóch po­wodów nie budziło we mnie nigdy najmniejszego obu­rzenia pogwałcenie tej zasady w powieści „Zabójstwo Rogera Ackroyda” 5. (1) Oszustwo jest bardzo zręcznie wyjaśnione i (2) cały tok powieści i jej osoby działa­jące dowodzą niezbicie, że jedynym możliwym morder­cą jest narrator, wyzwaniem zatem dla czytelnika nie jest problem „Kto zabił?” ale: „Obserwuj mnie uwa­żnie i złap mnie, jeżeli zdołasz”). Rzecz jasna cały problem nieuczciwości to sprawa intencji i rozłożenia akcentów. Czytelnik spodziewa się, że da się nabrać, ale nie za pomocą jakiegoś drobiazgu. Spodziewa się, że mylnie zinterpretuje którąś poszlakę, ale powodem nie może być brak gruntownej wiedzy z zakresu, chemii, geologii, biologii, patologii, metalurgii czy piętnastu innych nauk równocześnie. Spodziewa się, że wyleci mu z pamięci jakiś szczegół, który później okaże się istotny, ale nie może pamiętać tysiąca dro­bnostek pozbawionych wszelkiego znaczenia. Ą jeżeli do zdobycia niezbitego dowodu potrzeba autentycznej wie­dzy, jak w niektórych powieściach Austina Freemana, czytelnik wymaga, żeby przestępcę mógł wykryć prze­ciętny sprawny umysł, choćby nawet do ostatecznego udowodnienia winy potrzebny był specjalista. Są oczywiście drobne oszustwa nieodłączne od samego gatunku literackiego. Jak zauważyła kiedyś bodajże Mary Roberts Rinehart, cały smak powieści kryminalnej tkwi w tym, że są to dwie powieści w jednej — powieść o tym, co się, zdarzyło, i powieść o tym, co się na pozór zdarzyło. Ponieważ rozumie się samo przez się, że pra­wda ma być ukryta, trzeba znaleźć jakieś sposoby, żeby ją ukryć zręcznie. Wszystko zależy od sposobu. Niektó­re tricki rażą jak zgrzyt, bo są szyte grubymi nićmi, a gdy się je wreszcie ujawni, nic już więcej nie pozo­staje. Inne znów sprawiają sporo przyjemności, bo są chytre i subtelne, jak pochwycone spojrzenie, którego znaczenia nie sposób odczytać, ale podejrzewa się, że nie jest pochlebne. Wszelkiej narracji w pierwszej osobie można by na przykład zarzucić pewną nieuczciwość, po­nieważ sprawia wrażenie szczerości i może ukrywać tok rozumowania detektywa, równocześnie referując dokła­dnie jego słowa, uczynki i reakcje emocjonalne. Musi na­stąpić chwila, w której detektyw zna już prawdę, ale nie informuje o tym czytelnika, chwila (stary wyga bez trudu ją poznaje), w której detektyw, że tak powiem, przestaje głośno myśleć i najłagodniej w świecie zamy­ka czytelnikowi przed nosem drzwi swojego mózgu. W czasach, kiedy czytelnicy byli jeszcze naiwni i kiedy trzeba było dać im po łbie, żeby się zorientowali, że coś jest podejrzane, detektyw czynił to, mówiąc na przykład: „Oto fakty. Jeżeli zbadają je państwo uważnie, z pe­wnością nasunie się państwu ewentualne wyjaśnienie tych dziwnych wydarzeń”. Dzisiaj robi się to z mniej­szą pompą, ale efekt z zamknięciem drzwi jest wciąż tak samo nieomylny. Żeby skończyć z tym tematem, trzeba dodać, że spra­wa uczciwości, jako problem ściśle zawodowy i artysty­czny, nie ma żadnego znaczenia moralnego. Chodzi tylko o to, czy wyprowadzono w pole czytelnika zgodnie z regułami gry, czy też zadano mu cios poniżej pasa. O doskonałości nie może być mowy. Całkowita szczerość przekreśliłaby zagadkę. Im lepszy pisarz, tym dalej po­sunie się w szczerości, tym chytrzej ukryje to, czego nie można wyjawić. Ta gra zręczności nie tylko nie ma reguł moralnych, ale ustawicznie zmienia nawet te reguły, według których działa. Musi je zmieniać, czytel­nik wciąż staje się coraz mądrzejszy. Za czasów Sherlocka Holmesa, jeżeli lokaj czaił się za oknem biblioteki w szaliku na głowie, stawał się tym samym podejrzany. Dzisiaj takie zachowanie oczyściłoby go natychmiast z wszelkich podejrzeń. Współczesny czytelnik nie tylko nie śledzi błędnych ogników przez się zrozumiałych, ale przez cały czas obserwuje bacznie wysiłek pisarza zmie­rzający do zwrócenia jego uwagi na sprawy nieważne, odwrócenia zaś jej od spraw istotnych. Wszystko po­traktowane lekko staje się podejrzane, każda postać niewymieniona jako osoba podejrzana jest tym samym podejrzana, a wszystko, co sprawia, że detektyw gryzie końce wąsów i przybiera poważną minę, bystry czytel­nik natychmiast odrzuca jako rzecz bez znaczenia. Piszą­cy te słowa ma częstokroć wrażenie, że jedyną pozostałą, a przy tym względnie uczciwą i skuteczną metodą oszukania czytelnika jest zmusić go do głowienia się nad fałszywym problemem, zmusić go, że tak powiem, do rozwiązania zagadki (bo z pewnością coś przecież powi­nien rozwiązać), która zaprowadzi go na boczną ścieżkę, styczną jedynie z problemem zasadniczym. Ale to rów­nież wymagatu i ówdzie odrobiny krętactwa.

1       Angielski tytuł: „Morderstwo w Orient Expresie” (Murder in the Orient Express).

2       Autor: Sir A. Conan Doyle.

3       Autor: Edgar Allan Poe.

4       Autor: E. C. Bentley.

5       Autor: Agatha Christie.


Uzupełnienia

(1) Napisanie idealnej powieści kryminalnej jest nie­podobieństwem. Zawsze trzeba z czegoś zrezygnować. Może istnieć jedno tylko naczelne zagadnienie. I to jest mój zarzut wobec powieści dedukcyjnej. Jej naczelne zagadnienie to coś, co nie istnieje: problem, który oprze się analizie stosowanej przez dobrego prawnika do pro­blemu prawniczego. Powieści te są bez wątpienia zaj­mujące, nie mogą jednak zrekompensować swoich sła­bych punktów.

(2) Mówi się nieraz, że „trup nikogo nie obchodzi”. To bzdura, odrzucenie cennego elementu. To tak, jak­byśmy powiedzieli, że śmierć naszej ciotki z ręki mor­dercy znaczy dla nas tyle, co podobna śmierć nieznane­go człowieka w mieście, w którym nigdy nie byliśmy.

(3) Powieść kryminalna drukowana w odcinkach rzadko staje się w wydaniu książkowym dobrą powie­ścią. Efekt każdego odcinka polega na tym, że czytel­nik nie ma przed sobą następnego rozdziału. Ale kiedy rozdziały są połączone, momenty fałszywego napięcia tylko czytelnika irytują.

(4) Wątek miłosny prawie zawsze osłabia zagadkę, wprowadza bowiem inny rodzaj napięcia, przeciwstawny wysiłkom detektywa dążącego do rozwiązania problemu. Układa z góry karty i w dziewięciu wypadkach na dzie­sięć eliminuje co najmniej dwoje użytecznych podejrza­nych. Wątek miłosny tylko wówczas, ma rację bytu, jeżeli tworzy osobiste zagrożenie dla detektywa, a równocześ­nie — czujemy to instynktownie — jest jedynie mało ważnym epizodem. Prawdziwie dobry detektyw nigdy się nie żeni.

(5) Paradoksem powieści kryminalnej jest to, że cho­ciaż jej konstrukcja rzadko, jeżeli w ogóle, oprze się wnikliwemu zbadaniu przez umysł analityczny, to jed­nak największym powodzeniem cieszy się u tego wła­śnie typu umysłowości. Istnieje oczywiście typ czytelnika żądnego krwi, podobnie jak typ przejmujący się losem osób działających czy typ poszukiwacza wtór­nych doznań seksualnych. Ale wszystkie te typy razem wzięte tworzyłyby znikomą mniejszość w porównaniu z ludźmi bystrymi, którzy uwielbiają powieść krymi­nalną właśnie z powodu jej niedoskonałości. Jest to, innymi słowy, forma, która nigdy nie zaznała autentycznej porażki, i ci, co przepowiadali jej schyłek i upadek, nie mieli racji właśnie z tego powodu. Ponie­waż forma nie osiągnęła nigdy doskonałości, nie jest więc skostniała. Członkowie akademii literatury nigdy nie położyli na niej swojej lodowatej dłoni. Jest wciąż płynna, wciąż zbyt różnorodna dla uproszczonej klasy­fikacji, wciąż wypuszcza pędy we wszystkich kierun­kach. Nikt nie wie dokładnie, na czym polega sekret jej powodzenia, a jakąkolwiek cechę jej przypiszemy, okaże się, że w tej czy owej najbardziej poczytnej po­wieści kryminalnej właśnie tej cechy brak. Stworzyła więcej złej literatury niż jakikolwiek inny rodzaj bele­trystyki z wyjątkiem romansów i prawdopodobnie wię­cej dobrej literatury niż jakikolwiek inny rodzaj po­wszechnie akceptowany i podziwiany.

(6) Pokażcie mi kogoś (bez względu na płeć), kto nie znosi kryminałów, a powiem wam, że to dureń, może nawet niepozbawiony jakiejś tam inteligencji, ale du­reń ponad wszelką wątpliwość.

Raymond Chandler "Mówi Chandler" (Raymond Chandler Speaking), przekład Ewa Budrewicz, wstęp Krzysztof Mętrak, Czytelnik, Warszawa 1983.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz