„Z upodobaniem lubi wstawać późno, ale z konieczności musi czasem wstawać bardzo
wcześnie. To samo zresztą dałoby się powiedzieć
o każdym z nas”. Raymond Chandler o Philipie Marlowe w liście do D. J.
Ibbersona
Philip Marlowe jest jedną z kluczowych postaci
współczesnej kultury. Używa smith&wessona kaliber.38 z czterocalową lufą i
amunicji z pociskiem w miękkim pancerzu. Jego główną cechą jest zmęczenie, ale
nigdy nie dowiadujemy się o tym od niego samego, bo jeśli pozwala sobie na
autokomentarz, to mówi z ironią. Nie skarży się. Lecz brak snu, alkohol,
rzadkie i pospieszne posiłki muszą robić swoje. Wychodzi bez pożegnania,
chociaż wie, że może nie wrócić. Ze spokojną rezygnacją przemierza speluny i
salony, albowiem posiada wiedzę o tym, że świat pozbawiony jest wyraźnych
granic i form. Myślę, że jego umysł skłania się raczej w stronę
fizyki niż etyki. Znaczy to tyle, że bardziej interesuje go równowaga świata
niż jego sprawiedliwość. W końcu dość swobodnie porusza się na granicy prawa i
bezprawia, i często się ześlizguje to na jedną, to na drugą stronę, nie robiąc
zresztą zbędnych ceregieli. Czego jak czego, ale przeprosin i usprawiedliwień
nie usłyszymy z jego ust. W sposób całkiem naturalny traktuje rzeczywistość
jako swoją własność, do której posiada takie same prawa jak inni ludzie. Różni
go tylko nieco większe poczucie odpowiedzialności za to, co zastał. Zanim Camus
do spółki z Sartre’em wymyślili na siedząco egzystencjalizm, Marlowe już go
praktykował. Po prostu wstawał, brał prysznic, szedł do biura, czekał na
klientów, a potem wychodził do miasta i próbował coś zrobić, by życie było
trochę bardziej możliwe niż zwykle. Przypuszczam, że bez specjalnej nadziei i
bez specjalnego powodu. A przynajmniej bez powodu, który domagałby się słów
pisanych dużą literą. Moje słowiańskie serce kocha go wierną i beznadziejną
miłością. Jest dla mnie najlepszą częścią Ameryki. Poza nim Ameryka ma tylko
Faulknera,
The Ramones i braci Marx. Ucieleśnia wszystkie te cechy,
których Europa nigdy nie umiała wykształcić w zadowalającym stopniu: przede
wszystkim brak złudzeń, małomówność i całkowitą odporność na psychoanalizę. Z
faktu bycia człowiekiem potrafił wyciągnąć bardzo ludzkie wnioski, które
sprowadzają się do stwierdzenia, że jako bezpośredni i jedyni sprawcy dobra i
zła jesteśmy odpowiedzialni za to, by jedno i drugie utrzymać w jakiej takiej
równowadze. Nic więcej. Ilekroć czytam Dostojewskiego, dla harmonii sięgam
zaraz potem po
Długie pożegnanie, tak samo jak po łyku alkoholu sięga
się po papierosa. Jest to jeden z tych zwyczajnych odruchów, dzięki którym
świat się nie rozpada, a osobowość nie ulega dezintegracji. Zamykam oczy i
widzę go, jak wychodzi w kalifornijską noc, by z duszą na ramieniu nadstawić
karku dla pieniędzy, których często zresztą nie dostaje. I nawet gdy do kogoś
strzela, w jego spojrzeniu nie znajdziemy cienia przyjemności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz