"Czym dla Baudelaire'a był haszysz,
dla Coleridge'a opium, dla Roberta Louisa Stevensona kokaina, dla
Roberta Southeya podtlenek azotu, dla Aldousa Huxleya meskalina, a
benzedryna dla Jacka Kerouaca, tym dla Balzaka była kofeina. Niczym
sztubak, który wplątał się w kosztowy romans, Balzak zaciągnął
niepokojąco wysokie długi u konsjerża, za drobną opłatę przemycającego
kawową kontrabandę do szkoły z internatem, gdzie przyszły pisarz
pobierał nauki. W wieku dojrzałym, harując po osiemnaście godzin na dobę
nad powieściami, przy wtórze dobijających się do drzwi właścicieli,
Balzak trzymał się klasycznego reżimu uzależnienia, podnosząc sobie
dawki kofeiny, w miarę jak wzrastała tolerancja jego organizmu. Zaczął
od jednej filiżanki dziennie, potem pił ich kilka, potem wiele, a potem
czterdzieści. W końcu, stopniowo ograniczając ilość wody, wzmagał
stopień koncentracji naparu, aż do momentu, kiedy jadł już suche fusy:
«potworna, bardzo okrutna metoda – pisał – którą polecić mogę jedynie
ludziom o nieprzeciętnym wigorze, gęstych, czarnych włosach i skórze
pokrytej plamami wątrobowymi, ludziom o wielkich kwadratowych dłoniach i
nogach w kształcie kręgli». Metoda ta wprawdzie była piekielna dla
żołądka, ale za to z nadzwyczajną skutecznością dostarczała kofeinę do
mózgu.
Od tego momentu
wszystko wpada w poruszenie. Myśli, niczym bataliony wielkiej armii,
marszobiegiem przemieszczają się po gorzejących polach sławnych bitew.
Szarżują wspomnienia z jasnymi proporcami na wysokich drzewcach;
kawaleria metafor rozciąga się we wspaniałym galopie; artyleria logiki
rusza naprzód z klangorem wozów bojowych i dział; na rozkaz wyobraźni
strzelcy składają się i palą do celu; pojawiają się formy i kształty
postaci; papier pokrywa się atramentem.
Czy taki opis powstałby pod wpływem kawy bezkofeinowej?"
Anne Fadiman, Kawa, [w:] W ogóle i w szczególe. Eseje poufałe, przeł, Magda Heydel, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010, s. 194-195.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz