Każdy, kto kiedykolwiek próbował pisać
powieści, wie, jakie to ciężkie zajęcie, to niewątpliwie jeden z
najgorszych sposobów samozatrudnienia. Trzeba cały czas pozostawać w
sobie, w jednoosobowej celi, w całkowitej samotności. To kontrolowana
psychoza, paranoja z obsesją zaprzęgnięte do pracy, dlatego pozbawione
piór, tiurniur i weneckich masek, z których je znamy, a przebrane raczej
w rzeźnicze fartuchy i gumiaki, z nożem do patroszenia w ręku. Widzi
się z tej pisarskiej piwnicy zaledwie nogi przechodniów, słyszy stuk
obcasów. Czasami ktoś przystanie, żeby schylić się i rzucić do wnętrza
okiem, można wtedy ujrzeć ludzką twarz i zamienić nawet kilka słów. W
istocie jednak umysł zajęty jest swoją grą, którą toczy sam ze sobą w
naszkicowanym pospiesznie panoptikum, rozstawiając figurki na
prowizorycznej scenie – autor i bohater, narratorka i czytelniczka, ten
który opisuje, i ta opisana: stopy, buty, obcasy i twarze prędzej czy
później staną się częścią tej gry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz