poniedziałek, 30 lipca 2012

Czytanie bywa okrutne


Z prof. Tadeuszem Sławkiem, literaturoznawcą, rozmawia Jarosław Makowski. Wywiad ukazał się w Tygodniku Powszechnym z cyklu Książki w Tygodniku [Nr 12 (2802), 23 marca 2003].

Jarosław Makowski: Podobno najprostsze pytania sprawiają najwięcej trudności specjalistom. Chcę zapytać Pana jako literaturoznawcę: po co człowiek w ogóle czyta książki?

Tadeusz Sławek: – To pytanie szczególnie kłopotliwe. Nas, czyli tzw. specjalistów, postrzega się jako ludzi, którzy stracili umiejętność czytania dla samej przyjemności czytania. Nie potrafiąc odpowiedzieć na proste pytanie: po co człowiek czyta książkę, zaczynamy się tłumaczyć z samego słowa „czytać”. Ryzykując krótką odpowiedź, powiedziałbym, że w zasadzie człowiek powinien czytać dla przyjemności.

Dwuznaczne przyjemności


Przyjemności czego? Jaka jest jej natura?

– Jest to przyjemność dwuznaczna i niebezpieczna: jeśli patrzymy na książkę, czy to zamkniętą, czy otwartą, przeczytaną czy nie przeczytaną, to jest ona na podobieństwo osoby, która śpi i którą bardzo dobrze znamy, a która mimo tego pozostaje dla nas owiana tajemnicą. Wydaje się nam, że wiele o niej wiemy, czasem niemal wszystko, a przecież oddala się ona od nas w świat, którego nie tylko ja nie znam, ale którego i ona sam nie pozna. Sny można studiować, ale już na jawie, w innej, nie „sennej” już rzeczywistości. Podobnie jest z książką. Wydawało mi się, że mniej więcej „znam” Balzaca; przeczytałem ostatnio na nowo kilka powieści, i... olśnienie... niczego nie wiedziałem, byłem jak ślepiec, który przejrzał na oczy. Jeśli dane mi będzie przeczytać Balzaca za 10 lat, pewnie okaże się, że dalej jestem ślepy, a moja wiedza jest żałosna. Dlatego przewrotną i przekorną naturę czytania książki postrzegam jako obcowanie z czymś, co się zna, ale jest to znajomość wciąż tylko pozorna i złudna. Natura rozkoszy czytania polega na oddalaniu się od złudzenia własnej wiedzy. 


Składanie liter nie jest jeszcze czytaniem. Czy istnieje umiejętność dobrego czytania, tak jak istnieje umiejętność pieczenia dobrego makowca?

– Korci mnie, by w tym miejscu uciec od rdzennego czasownika „czytać”. Mówi się przecież o „przeczytaniu”, „naczytaniu”, „doczytaniu”... Intryguje mnie jeszcze inne słowo: „zaczytanie”. Powiada się, że można się „zaczytać”, więcej: „zaczytać się na śmierć”, bądź, jak to się przytrafiło Borgesowi, do „utraty wzroku”. Ale nie o takie zaczytanie idzie. To, co nas profesjonalistów często trapi i co powoduje nieczyste sumienie w stosunku do czasownika „czytać”, to fakt, że doświadczenie „zaczytania” – czyli dobrego czytania – przytrafia nam się bardzo rzadko. Dążymy do niego, czasem nawet „na siłę”, ale nic z tego, ono zdarza się wtedy, kiedy chce, a nie wtedy, gdy sobie tego życzymy. To Rilke powiadał, że człowiek, który się zaczyta, jest na podobieństwo kogoś, dla kogo „tutaj” i „tam” traci ostre granice. Innymi słowy: umiejętność czytania to nie tylko szczególny sposób przeżywania tekstu, ale także specyficzny sposób przeżywania czasu. Dobrze czytać oznacza „zaczytać się”. A zaczytać się znaczy, ni mniej, ni więcej, jak inaczej przeżyć swoją czasowość. Z jednej strony „zagubić się” w czasie, z drugiej właśnie „odnaleźć się” w nim, poza pragmatyczną chronologią spotkań, kalendarzy, dat...

Ucieczka Jonasza

Czy w ten sposób czytanie nie przeradza się w ucieczkę? Czytam, by oddalić od siebie prozę życia, trudności w pracy...

– Może i jest to ucieczka, ale na szczęście bardzo przekorna. Doskonale to odsłania historia biblijnego Jonasza. On jest prorokiem niepokornym: nie chce słuchać, niejako lęka się swego przeznaczenia, ucieka, ale – koniec końców – trafia dokładnie tam, gdzie miał trafić. Podobnie jest z naszym zaczytaniem się: uciekając, wracamy w to samo miejsce. Z tą jednak różnicą, że jesteśmy znacznie bogatsi w rozmaite doświadczenia, ale także – jak sądzę – w praktyczne rozwiązania. Im bardziej chcemy uciec, tym bardziej okazuje się, że tkwimy w tym samym miejscu. W „Alicji po drugiej stronie lustra” jest scena, kiedy Alicja spotyka królową i zaczynają biec tak szybko, jak tylko potrafią, do granic wytrzymałości. Rychło się jednak orientują, że wciąż znajdują się w tym samym miejscu. Alicja mówi, że to dziwny kraj, a królowa odpowiada: jakbyś chciała być w innym miejscu, musiałabyś biec dwa razy szybciej; ale przecież nie da się biec szybciej... Otóż jestem przekonany, że zaczytując się nabieram siły, by podjąć problemy dnia codziennego. Po efekcie zaczytania się jakąś lekturą świat widzimy zupełnie inaczej, znajdujemy rozwiązania naszych problemów, kłopotów itd. Ba, moje uwikłanie w te, jak sądziłem, wyjątkowe i nieznośne zgryzoty traci swoją wyjątkowość. Czytając staję się bogatszy, a tym samym przestaję się skupiać na sobie, gdyż zaczynam widzieć siebie w całej konstelacji innych wydarzeń. W tym sensie czytanie bywa okrutne; usuwa nas z miejsca uprzywilejowanego, wyłącza padające na nas reflektory. Może dlatego człowiek dzisiaj „nie czyta”: chce być wyjątkowy i w centrum napięcia, a lektura uczy go pokory. Jeżeli czytanie jest ucieczką, to daj nam Panie Boże więcej takich ucieczek.

Skoro czytanie pomaga żyć, to dlaczego trzy czwarte Polaków nie czyta w ogóle książek?
– Zaczytanie nie jest stanem permanentnym, ale raczej chwilą, rodzajem iluminacji, która przytrafia się czytającemu. Oczywiście szczęśliwy ten, kto znajdzie książkę, w którą się zaczyta i zapadnie. Natomiast odpowiadając wprost na pytanie: czytanie nie popłaca, oczywiście jeżeli przyjmiemy założenie, że czas to pieniądz, że przeciętny obywatel inwestując w swój czas chciałby mieć jakiś zwrot tego czasu i to szybki. Lektura ambitnej książki jest absolutną stratą czasu. Więcej: książkę trzeba jeszcze kupić. Tak więc część ludzi zadaje sobie pytanie: co ja z tego będę miał, że przeczytam „Czarodziejską górę” Tomasza Manna? Oczywiście niemałe grono studentów czyta podręczniki, gdyż w ten sposób przygotowują się do egzaminu. Jednak czas, który na to poświęcili, zazwyczaj się „zwraca” – zdają egzamin. Ale już po inne książki nie sięgają, ponieważ sam „zwrot” inwestycji jest nieobliczalny; nie wiadomo kiedy i czy kiedykolwiek nastąpi. A jeżeli nawet nastąpi, to najczęściej człowiek o tym nie wie; nie kojarzy, że pewne wzbogacające doświadczenia, dobre rozwiązania albo mądre słowa, którymi się podzielił z innymi, miały coś wspólnego z książką przeczytaną kilka lat wcześniej. W społeczeństwie, które coraz bardziej staje się społeczeństwem przemyślanych, interesownych ruchów, lektura polegająca na zaczytaniu się, która musi być lekturą bezpośredniej bliskości, bezinteresowności, jest stratą czasu. A w związku z tym nie jest i pewnie nie będzie popularna. Deficyt lektury wiąże się również z głębszym kryzysem więzi międzyludzkiej. Coraz rzadziej rozmawiamy o książkach, gdyż w odwrocie jest w ogóle sztuka rozmowy. Za sprawą e-mailów i esemesów komunikacja międzyludzka ewoluuje w niebezpiecznym kierunku. Bardzo ubolewam nad tą utratą więzi, którą obserwuję także w środowiskach uniwersyteckich. Urocza, anielsko wyglądająca studentka potrafi w rozmowie powiedzieć, że książka, którą przeczytała, czy film, który obejrzała, jest „zajebisty”. Z chwilą użycia takiego przymiotnika kończy się rozmowa. Bo jeżeli by powiedziała: książka jest „dobra”, albo „zła”, to należałoby wyjaśnić, dlaczego. Przymiotnik „zajebisty” załatwia wszystko! Brutalizacja języka martwi nie tylko dlatego, że jest wulgarna. Można wyobrazić sobie sytuację, kiedy człowiek kulturalny użyje wulgaryzmu, i mnie to nie gorszy. Brutalizacja martwi mnie dlatego, że zastępuje porozumienie, prymitywizuje nasze życie umysłowe i międzyludzkie relacje. Niewątpliwie najczęściej czytamy gazety; czytamy je po to, by poznać fakty. Sęk w tym, że zaczytanie, o które się tu upominamy, nie ma nic wspólnego z faktami. Czytasz nie po to, by więcej wiedzieć, ale by twój ogląd świata nabrał szerszej perspektywy, by wyobraźnia oparła się erozji, abyś się przekonał, że wiesz mniej, ale że ten brak, ta luka jest właśnie miejscem dla wyobraźni. Dostojewski w wannie?

A czy wyobraża sobie Pan Profesor studenta, który czyta „Zbrodnię i karę” Dostojewskiego w wannie?

– Istnieje dość powszechne przekonanie, że są książki, których w pewnych sytuacjach się nie czyta. Nie dlatego, że nie wypada; po prostu ich waga lub rodzaj literatury, do którego należą, sprawiają, że nie jesteśmy skłonni korzystać z tej książki w pewnych sytuacjach – w tym przypadku w wannie. Powiem wprost: kultura polega m.in. na tym banalnym fakcie, że człowiek wie, iż pewnych rzeczy z pewnymi książkami się nie robi. Nie wspomnę już, że książek, na przykład, się nie pali, że wręcz winniśmy czuć się nieswojo, gdy książkę chcemy po prostu wyrzucić. Człowiek żyje w wymiarze symbolicznym, a nie tylko w sferze logiki. Jestem przekonany, że wymiar kultury symbolicznej, choć w sposób niepisany, zasadniczo reguluje nasze życie. Dlatego jedno z przykazań brzmi: nie będziesz czytał Dostojewskiego w wannie. Za tym kardynalnym nakazem idą pewnie bardziej przyziemne: nie będziesz czytał przy jedzeniu, bo potłuścisz kartki... Zgadzam się jednak, że przesadnie nabożne podejście do książek może stać się niebezpieczne. Dzieje się tak wówczas, kiedy książka staje się celem sama w sobie – osobliwym przedmiotem kultu, do którego nikt poza właścicielem nie może się zbliżyć. Namawiałbym do rozwagi, by szacunek do książki nie zabił jej. Bo, o paradoksie, szacunek może przerodzić się w akt „zniszczenia” książki, gdy straci ona czytelników lub los obdarzy ją tylko takimi czytelnikami, którzy wezmą ją do ręki i zdeprymowani odłożą z zabójczym „szacunkiem” na miejsce. A gdzież jest „miejsce” książki, jak nie w rękach czytającego? Można książkę zagłaskać na śmierć, a to jest rzecz straszna. Bo ciało, które chce być dotykane, głaskane, ma nie tylko czytelnik; ciało ma także książka. Jestem przeciwnikiem operacji plastycznych – za wyjątkiem sytuacji dramatycznych czy losowych. Wynika to stąd, że zmarszczki i pęknięcia skóry stanowią świadectwo naszej wierności wobec czasu. I dlatego myślę, że nieskazitelna książka, której właściciel jest purystą-terrorystą i nie pozwala nikomu wziąć jej do ręki, jest poddawana jakby „operacji plastycznej”, która usiłuje skasować, wymazać czas. Lubię twarze Keitha Richardsa i Micka Jaggera za to właśnie, że mają bruzdy i zmarszczki; pokazują szorstką i brutalną prawdę, że człowiek się starzeje i nic na to nie może poradzić. Lubię też książki popisane, zaopatrzone komentarzami. Przywiozłem kiedyś z Ameryki 14 tomów dzienników Thoreau, które pokryte są fascynującymi uwagami poprzedniego właściciela. Co ciekawe, komentarze dotyczą najczęściej pogody w dniu, w którym ten człowiek czytał. Pełno w nich także znaczków pocztowych, które się w danym dniu znajdowały się w obiegu. Oczywiście nie bez znaczenia dla czytania jest układ naszego ciała: istotne są więc warunki, w których czytelnik czyta i gdzie czyta? Czy zapada się w miękki fotel, czy siada na twardej ławce w parku? Każda z tych pozycji ciała ma swoje znaczenie. Wielkim nauczycielem w tej materii był Nietzsche, który mówił wprost, że książki, które nie uczą mnie tańczyć, są nic nie warte. Innymi słowy: ważne jest, by nie sprowadzać przekazu książki tylko do suchego pouczenia natury mózgowej, które jest bardzo ważne, ale ważniejsze jest, żeby przywrócić cielesność; i książce, i czytelnikowi.

Wszystkożercy

Bywają ludzie, którzy zawodowo zajmując się czytaniem, układają swój czas wedle lektur. Rano zasiadają do surowego biurka, by czytać – dajmy na to Emmanuela Levinasa – a wieczorem nalewają szklaneczkę whisky, układają się wygodnie w łóżku i czytają kryminały Agaty Christie. Czy nie jest tak, że lektor po intensywnej i specjalistycznej lekturze potrzebuje czegoś luźniejszego, czegoś, co jest rodzajem odreagowania? 

– Tu nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Mój sposób czytania mogę określić jako wysoce eklektyczny; nie mam podzielonej ani przestrzeni, ani czasu. Nie odczuwam więc takiej potrzeby oczyszczenia się, o jakiej pan mówi, czy zrelaksowania się innym rodzajem lektury. Jestem przekonany, że doświadczenie siły żywiołu zaczytania może się nam przydarzyć zarówno przy lekturze Kanta albo Derridy, jak i popularnego kryminału. Efekt zaczytania ma tyle rozmaitych rozgałęzień, że jeśli tylko nam się przytrafi, doświadczymy przedsmaku raju.

Profesor Stefan Swieżawski powiedział, że jego już nie stać na czytanie dobrych książek, gdyż brakłoby mu czasu na czytanie bardzo dobrych. I chyba jest coś na rzeczy, że dziś – przy swoistej nadprodukcji książek – trzeba czytać tylko wielkie. Kłopot tylko z kryterium, które pozwoliłoby oddzielić ziarno od plew...

– Istnieją czytelnicy wszystkożercy. I nie lekceważyłbym takiego podejścia, gdyż jest ono wyrazem szacunku dla codzienności i przygodności. Podobnie postępował John Cage, który grając na fortepianie otwierał okno, by słyszeć szumy ulicy, tworzące integralny pejzaż jego muzyki. Z tego też względu bliższy jest mi model, który opiera się na zasadzie: czytać wszystko, co wpadnie w ręce, niż model lektury ściśle racjonalnej, wyselekcjonowanej, pozbawionej przypadku. Szanuję zaś obydwa. Osobiście bardzo trapi mnie status zawodowego czytacza. Chciałbym uniknąć jak ognia posądzenia, że jestem człowiekiem oczytanym. Staram się zawsze dramatycznie dementować, kiedy ktoś chce mnie przedstawić jako człowieka oczytanego. Po pierwsze nie czytam znów tak dużo, po drugie, nie wiem, co to znaczy, że ktoś jest oczytany. I mam kolosalne braki w tzw. kanonicznej lekturze. Natomiast postrzegam siebie jako nauczyciela: a jeśli jest się belfrem, warto czytać, co w ręce wpadnie, choć nie bezkrytycznie. Lektura, która sięga do rozmaitych książek, jest w zawodzie nauczycielskim bardzo pomocna: pozwala łączyć czasami bardzo rozbieżne fakty, kojarzyć je i przetrawiać. Podzielam natomiast niepokój, że nadprodukcja książek jest zjawiskiem niebezpiecznym. I że człowiek nie jest w stanie czytać wszystkiego. Właśnie dlatego byłbym skłonny zawierzyć przygodności istnienia, choć proszę nie myśleć, że nie posiadam listy książek, które bardzo chciałbym przeczytać. Opowiadam się jednak za przygodnością, choć trochę sterowaną.

Jedzie Pan Profesor na bezludną wyspę i może zabrać tylko jedną książkę. Jak byłaby to książka? 

– Wciąż chyba zabrałbym Williama Blake’a. To jeden z tych autorów, którego dobrze znam, a który wciąż potrafi zaskakiwać. Czytając Blake’a doświadczam zaczytania, które przypomina źródło wody żywej.

Tadeusz Sławek jest literaturoznawcą, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Śląskiego.

7 komentarzy:

  1. ...Jestem przekonany, że doświadczenie siły żywiołu zaczytania może się nam przydarzyć zarówno przy lekturze Kanta albo Derridy, jak i popularnego kryminału. Efekt zaczytania ma tyle rozmaitych rozgałęzień, że jeśli tylko nam się przytrafi, doświadczymy przedsmaku raju...

    ...Źródło wody żywej...

    ładne

    OdpowiedzUsuń
  2. Wywiad, który mnie urzekł. Rzadkością są słowa na temat czytania, które tak urzekają. Chciałabym tyle wiedzieć na temat literatury. Czy mogę ten wywiad przekopiować do siebie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiśćie, że możesz przekopiować. Wszystko co nie jest mojego autorstwa można kopiowac do woli, tro0che po to umieszczam różne fragmenty, w celach edukacyjnych i propagandowych.:) Ja także nie mam obiekcji, jeżeli chodzi o fragmenty książek. Ktoś kto je tylko umieścił na blogu chyba nie rości sobie do nich praw autorskich, chociaż spotkałem się z jedną taką osobą, niestety, "wlaścicielką" wiersza Emily Dickinson i jego tłumaczeń, żenująca sytuacja...

      Usuń
  3. PS Ależ podoba mi się cytat Bohumila Hrabala :-))) Niesamowicie trafne określenie dobrej książki. Sprać po pysku... niezłe. Czy ten cytat pochodzi z ksiązki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem pewien, ale chyba pochodzi z jego tekstu, tytuł mi wypadł w tej chwili, bo dlugi i trudny:), gdzie pisał o swojej pracy, literaturze, pisaniu i czytaniu.

      Usuń
  4. Czytanie przerodzone w ucieczkę - jak najbardziej, teraz trochę mniej bo "wyrosłem" już dawno z sesji :-), czytanie przy jedzeniu - w domu prawie zawsze ale nie przy każdej książce choć akurat Dostojewski jest tu dopuszczony, podobnie jak do czytania w wannie :-), nadprodukcja książek - wystarczy rozejrzeć się po internecie, choć niekoniecznie dobrych, że o bardzo dobrych nie wspomnę :-).

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawy wywiad - daje do myślenia w kontekście własnego czytania. Czy jestem wszystkożercą? Czytaczem? Zaczytaną? Ostatnio też zauważam u siebie niechęć do czytania "byle czego", po prostu szkoda mi czasu na lektury nijakie, czytadła, które nic nie wnoszą do mojego życia, nie pomagają ustosunkować się do codzienności...

    OdpowiedzUsuń