wtorek, 30 października 2012

Virginia Woolf o Katherine Mansfield (2)


Sobota, 5 czerwca 1920

Musiałam wrócić do zimowych ubrań; wieje lodowaty wiatr, a słońce, zamiast grzać, tylko błyska i mruga. Grzało natomiast w czasie derby — tego dnia, kiedy jadłam lunch z Katherine i odbyłam z nią bezcenną, dwugodzinną rozmowę — bezcenną w tym sensie, że nie ma drugiej osoby, z którą mogłabym rozmawiać o pisaniu w sposób tak bezcielesny, nie odwracając myśli od tematu bardziej, niż odwracam ją, pisząc te słowa. (Wyłączywszy Leonarda). Rozmawiałyśmy o książkach, o twórczości oczywiście — o mojej. Powiedziałam jej: „Zmieniła się pani. Przeszła przez coś". Rzeczywiście jest w niej pewien rodzaj opanowania, jakby osiągnąwszy je, nie uważała już za konieczne uciekać się do gry pozorów. Opowiedziała mi o koszmarnych doświadczeniach poprzedniej zimy — głównie o doświadczeniu samotności; sama w kamiennym domu [w Ospedaletti], pod którym znajdowały się groty zalewane przez morze; opowiadała, jak to leżała przez cały dzień w łóżku z pistoletem na podorędziu, ludzie walili w drzwi. Murry przysłał jej rozliczenie księgowe swojego konta; przyjechał na Boże Narodzenie, przywiózł pudding śliwkowy i twaróg; „Teraz, gdy już jestem tutaj, wszystko będzie dobrze". Chciała, żeby dał jej ukojenie, ale go nie uzyskała. I już nigdy nie będzie się o nie starała. Mniej więcej rozumiem, o co jej chodzi. Jest zdenerwowana. Bo ma się ukazać jej książka; boi się, że może nie dosyć zrobiła. Tak czy inaczej cieszę się z tego spotkania; taka fragmentaryczna, pospieszna rozmowa ma dla mnie o wiele większe znaczenie niż niejedna spośród dużo stateczniejszych. [...]

Poniedziałek, 2 sierpnia 1920

Święto bankowe. Jestem w trakcie pieczenia ciasta i szukam w tej stroniczce ucieczki, żeby zapełnić chwile pieczenia i wkładania chleba do pieca. Sezon zakończył się nam niespodziewanie; opadła kurtyna, choć niebo jeszcze ciągle jasno oświecone. Gdybym nie wstydziła się swojego egotyzmu, nadałabym dosłowne znaczenie tej metaforze — biorąc pod uwagę, że jestem zmuszona wyjść z wielkiego przyjęcia Nessy o jedenastej, żeby dotrzeć do domu, nie przeszkadzać L. i przygotować się do pakowania i wyjazdu następnego ranka. Biedny L., przez ostatni miesiąc dosłownie zajeżdżony, w końcu przyznał się do zmęczenia i autentycznie znalazł się na skraju wyczerpania. Hogarth Press jako hobby rozwijało się naprawdę zbyt żwawo i bujnie, żeby dało się je nadal prowadzić wyłącznie na zasadzie pracy własnej. Poza tym, z powodu braku kompetencji z mojej strony, nie jesteśmy w stanie dzielić się sprawami prowadzenia przedsiębiorstwa. Trzeba się zatem zastanowić nad przyszłością. Z tej przyczyny wyjechaliśmy o tydzień wcześniej, niż planowaliśmy. W poniedziałek wybrałam się powiedzieć „do widzenia" Katherine Mansfield, potem dałam się namówić na nocleg na [Gordon Square] 46, więc mogłabym napisać wiele stron przemyśleń na temat ponownego spania w Londynie. Swoboda i tempo życia w Londynie robią na mnie duże wrażenie — wszystko pod ręką, wszystko można zmieścić między lunchem a herbatą, bez wybierania się w podróż i uważania tego za punkt planu dnia. Katherine poprosiła mnie o zrecenzowanie swojej książki; wykręcałam się, mówiąc, że recenzowanie niszczy przyjemność czytania. Katherine i Murry przyjeżdżają do Eastbourne, więc pożegnanie zostało przesunięte.

Środa, 25 sierpnia 1920

Już po raz trzeci tego lata wybrałam się w poniedziałek do Londynu, zapłaciłam pięć szylingów za talerz szynki i pożegnałam się z Katherine. Przy rozstaniu posłużyłam się swoim eufemizmem: że przyjdę do niej jeszcze, zanim wyjedzie; ale nie ma sensu przedłużać tych pożegnalnych wizyt; a poza tym żadna wizyta nie zmienia faktu, że Katherine wyjeżdża na dwa lata, że jest chora i jeden Pan Bóg wie, kiedy się znowu zobaczymy. Przy takich rozstaniach człowiek sam się szczypie, żeby się upewnić, że coś odczuwa. Czy odczuwam to tak bardzo, jak powinnam? Czy jestem bez serca? A później, po uświadomieniu sobie własnej nieczułości, nagle przychodzi pustka braku rozmów z nią. Z mojej strony zatem to uczucie jest szczere. Ona chce mieszkać we włoskim miasteczku i pić herbatę z doktorem. Ale przyrzekamy sobie pisać do siebie — ona przyśle mi swój dziennik. Czy będziemy pisać? Czy przyśle? Jeśli ja bym została sama, tobym przysłała, będąc z nas dwóch tą prostszą, tą bezpośredniejszą. Dziwne, jak mało wiemy o swoich przyjaciołach. [...]

Wtorek, 16 stycznia 1923

Katherine nie żyje od tygodnia, aja —jak gorliwie stosuję się do jej słów. „Nie zapomnij o Katherine", które czytam w jednym z listów od niej. Dziwnie jest śledzić rozwój własnych uczuć. W piątek przy śniadaniu Nelly oświadczyła tym swoim sensacyjnym tonem: „Pani Murry nie żyje! Tak piszą w gazecie!". W takiej chwili czuje się — co? szok ulgi? — o jedną rywalkę mniej? Zmieszanie, że czuje się tak mało — a potem, stopniowo, pustka i zawód; a potem depresja, z której nie byłam w stanie wydobyć się przez cały dzień. Kiedy zaczynałam pisać, wydawało mi się, że pisanie nie ma sensu. Katherine już tego nie przeczyta. Katherine już nie jest moją rywalką. A potem, jak to zwykle u mnie, zaczęły się pojawiać wspomnienia obrazów — Katherine wkładająca biały wianek i odchodząca od nas, odwoływana gdzieś, nagle jakoś dystyngowana, wybrana. Miała tylko trzydzieści trzy lata. A widziałam ją przed sobą tak dokładnie, i ten pokój przy Portland Villas. Wstaję. Ona wstaje wolno, bardzo wolno, od biurka. Stały tam szklanka mleka i flakon z lekarstwem. Wszystko takie uporządkowane, czyste, jakby w domku dla lalek. Katherine (było lato) na wpół leżąca na sofie pod oknem. Wyglądała tak jak zawsze: japońska lalka, z grzywką przyczesaną prościutko na czoło. Czasami patrzyłyśmy na siebie przeciągle, jakbyśmy poprzez wzrok osiągnęły rodzaj trwałego porozumienia. Miała piękne oczy — trochę jakby psie, brązowe, bardzo szeroko rozstawione, o spokojnym, powolnym, jakby wiernym i smutnym spojrzeniu. Nos ostry, odrobinę wulgarny. Usta cienkie i zaciśnięte. Wyglądała na bardzo chorą — pokurczona, poruszała się ospale, wlokła się przez pokój jak cierpiące zwierzę. Sądzę, że zapisałam część z naszych rozmów. No a Katherine była nieprzenikniona. Czyjej na mnie zależało? Czasami tak mówiła — całowała mnie — patrzyła na mnie, jakby (czy to brzmi sentymentalnie?) jej oczy chciały pozostać wierne na zawsze. Obiecała, że nigdy mnie nie zapomni. To właśnie powiedziałyśmy sobie na koniec naszej ostatniej rozmowy. Obiecała, że przyśle mi do przeczytania swój dziennik I że zawsze będzie do mnie pisać. Bo jak sobie mówiłyśmy, nasza przyjaźń była prawdziwa. Będzie trwała dalej, bez względu na to, co się wydarzy. A wydarzyło się, tak myślę, szukanie win i być może plotki. Otoczenie — Murry i tak dalej — i małe kłamstwa, i oszustwa, nieustanna gra i wzajemne złośliwości zniszczyły, jak sądzę, dużo z tej przyjaźni. Niemniej ja z pewnością oczekiwałam, że spotkamy się przyszłego lata i zaczniemy Wszystko od nowa. No i byłam zazdrosna o jej twórczość — to jedyna twórczość, o jaką kiedykolwiek byłam zazdrosna. Przez dwa dni miałam poczucie, że weszłam w wiek średni i że straciłam bodziec do pisania. To wrażenie mija. Przestałam już ją widywać w tym wianku. Już się stale nad nią nie użalam. Mam jednak świadomość, że przez całe życie będę o niej od czasu do czasu myślała. Miałyśmy chyba coś wspólnego, coś, czego już nigdy nie znajdę u nikogo innego. Sądzę, że nie doceniałam jej fizycznego cierpienia i tego, w jakim stopniu ono właśnie wpływało na jej zgorzknienie. Znów leżałam w łóżku, znów sto jeden stopni Fahrenheita.

Virginia Woolf "Chwile wolności. Dziennik 1915-1941".

2 komentarze:

  1. otóż to: Virginia nie zdawała sobie sprawy z tego, jak Katherine bardzo cierpi, jak bardzo jest chora. gdyby wiedziała, na pewno podeszłaby do jej różnych zachowań z większym zrozumieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak często dzieje się to w życiu, w naszych relacjach z innymi ludźmi. Z drugiej strony nie można powiedzieć, że Virginia nic nie wiedziała o jej chorobie, wiedziała całkiem sporo, tak wynika z jej Dziennika, a gdyby jeszcze przeczytała Dziennik K.M. co nie doszło do skutku, to może zmieniła by o niej zdanie. I tak z Dziennika Virginii widać zmianę jej stosunku, na bardziej pozytywny, w trakcie ich znajomości.

      Usuń