czwartek, 18 października 2012

O czytelnikach i ich czytaniu

Czytelniku, pora już, aby twój kapryśny żeglarski statek zawinął wreszcie do przystani. Jaki port może dać ci pewniejsze schronienie niż obszerna biblioteka? Z pewnością taka biblioteka znajdzie się w mieście, z którego wyruszyłeś i dokąd powróciłeś po odbyciu podróży dokoła świata, w pogoni od jednej książki do drugiej. Pozostaje ci jeszcze nadzieja, że dziesięć powieści, które ulotniły ci się z rąk, zaledwie rozpocząłeś ich lekturę, odnajdzie się w tej bibliotece.
Nareszcie zapowiada się wolny i spokojny dzień. Idziesz do biblioteki, zaglądasz do katalogu i z trudem powstrzymujesz okrzyk radości, a raczej dziesięć okrzyków radości: otóż wszyscy autorzy i wszystkie tytuły, których poszukujesz, znajdują się w katalogu, starannie zapisani. Wypełniasz rewers i oddajesz go. Informują cię, że do katalogu musiał wkraść się błąd i książki nie sposób odnaleźć, niemniej jednak będą jej szukać. Prosisz o następną — okazuje się, że jest w czytaniu, lecz nie wiadomo, kto ją zamówił ani kiedy. Trzecia, o którą prosisz, jest w introligatorni, wróci za miesiąc. Czwarta znajduje się w skrzydle biblioteki zamkniętym z powodu remontu. Wypełniasz następne rewersy, ale z takiego czy innego powodu żadna z poszukiwanych przez ciebie książek nie jest dostępna.
W czasie kiedy personel prowadzi poszukiwania, ty cierpliwie czekasz przy stole w towarzystwie innych czytelników, którzy mieli więcej szczęścia i teraz siedzą pogrążeni w lekturze swoich tomów. Wyciągasz szyję, patrzysz raz w prawo, raz w lewo, aby zerknąć w cudze książki. Kto wie, czy któryś z nich nie czyta jednej z zamówionych przez ciebie książek. Spojrzenie czytelnika z naprzeciwka, zamiast spoczywać na otwartej książce, błądzi dokoła. Nie są to jednak rozbiegane oczy, w ruchu niebieskich tęczówek maluje się wyraźne skupienie. Co pewien czas wasze spojrzenia się spotykają. W pewnej chwili on zwraca się do ciebie, czy też raczej mówi jakby w próżnię, chociaż z pewnością zwraca się do ciebie:
— Proszę się nie dziwić, że tak nieustannie błądzę wzrokiem. W istocie taki mam sposób czytania i tylko taka lektura wydaje mi się owocna. Jeśli jakaś książka naprawdę mnie zainteresuje, potrafię prześledzić zaledwie parę linijek, a skoro tylko wyłowię jakąś myśl poddaną przez tekst, jakieś wrażenie, pytanie czy obraz, już wpadam na boczny tor, biegnę wzdłuż linii stycznej, przeskakuję od jednej myśli do drugiej, od obrazu do obrazu, podążam meandrycznym tokiem własnego rozumowania i fantazji, aż do całkowitego ich wyczerpania, a przy tym oddalam się od książki tak bardzo, że tracę ją z oczu. Niezbędny jest mi do tego bodziec lektury, i to mądrej lektury, nawet jeśli udaje mi się przeczytać zaledwie parę stron. Ale już te parę stronic zawiera dla mnie taką mnogość światów, że nie potrafią ich zgłębić.
— Dobrze pana rozumiem — zabiera głos inny czytelnik, unosząc znad kartek swojego tomu woskową twarz o zaczerwienionych oczach — lektura jest procesem nieciągłym i fragmentarycznym. Albo lepiej: przedmiotem lektury jest materia złożona z punktów i z mgławicy pyłu. W rozległej przestrzeni utworu literackiego uważny czytelnik rozróżnia najdrobniejsze człony, zestawienia wyrazów, przenośnie, związki składniowe, kroki logiczne, osobliwości leksykalne, które odznaczają się wyjątkowo stężonym ładunkiem myśli. Są to jakby cząstki elementarne tworzące jądro dzieła, wokół którego obraca się cała reszta. Lub też jest to jakby próżnia wytworzona przez wir, który wsysa i wchłania prądy. Przez te właśnie szczeliny, w zaledwie dostrzegalnych przebłyskach, ujawnia się prawda, którą być może książka zawiera, ujawnia się to, co stanowi w niej istotę rzeczy. Mity i tajemnice utworzone są z ziarenek równie nieuchwytnych jak pyłek na łapkach motyli: tylko ten, kto to pojął, może oczekiwać i objawienia i olśnienia. Dlatego też nie mogę, przeciwnie niż pan, oderwać uwagi od zapisanych linijek nawet na chwilę. Nie mogę się rozpraszać, jeśli nie chcę przeoczyć jakiejś cennej wskazówki. Za każdym razem, kiedy natrafiam na jeden z takich znaczących okruchów, muszę nieustępliwie drążyć dokoła, aby przekonać się. czy znaleziona bryłka nie okaże się zapowiedzią żyły. Dlatego też moja lektura nigdy nie dobiega końca: czytam i wciąż odczytuję ponownie, szukając potwierdzenia każdego nowego odkrycia pomiędzy wierszami.
— Ja również odczuwam potrzebę ponownego przeczytania książek, które już czytałem — mówi trzeci czytelnik — lecz za każdym razem wydaje mi się, że czytam zupełnie nową książkę. Czy to ja podlegam nieustannej przemianie i widzę rzeczy, których przedtem nie dostrzegałem? Czy też lektura jest konstrukcją, której kształt ostateczny zależy od zestawienia wielkiej liczby zmiennych elementów i nie może powtórzyć się dwukrotnie według tego samego schematu? Za każdym razem, kiedy próbuję raz jeszcze odtworzyć emocje poprzedniej lektury, wydobywam wrażenia odmienne i nieoczekiwane, nie odnajduję zaś wrażeń wcześniejszych. Chwilami wydaje mi się, że w kolejnych lekturach dostrzec można pewien postęp, w tym sensie, że w większym stopniu udaje się zgłębić istotę tekstu czy też zwiększyć krytyczny dystans. Innym razem odnoszę wrażenie, że zachowane w pamięci lektury tej samej książki nie przystają do siebie, są entuzjastyczne lub obojętne czy nawet wrogie, rozrzucone w czasie, pozbawione wspólnej perspektywy, pozbawione spajającej więzi. Doszedłem właśnie do wniosku, że lektura jest procesem bezprzedmiotowym albo że prawdziwym jej przedmiotem jest ona sama. Książka jest zaledwie wspierającym filarem czy też jest zwykłym pretekstem.
Odzywa się czwarty czytelnik: — Jeśli chcecie się upierać przy lekturze subiektywnej, mogę się z wami zgodzić, ale rzecz ujmując inaczej, nie na zasadzie działania siły odśrodkowej, jak to jej przypisujecie. Każda nowa książka, jaką czytam, staje się częścią tej pełnej i scalonej księgi, którą tworzy suma moich lektur. Nie przychodzi mi to bez trudu: aby ułożyć tę podstawową księgę, każda z cząstkowych książek musi ulec przetworzeniu, musi wejść w związek z książkami, które przeczytałem wcześniej, stać się ich uzupełnieniem lub rozwinięciem, zaprzeczeniem lub glossą czy punktem odniesienia. Od lat korzystam z tej biblioteki, studiuję tom za tomem, przeglądam półkę za półką, lecz mógłbym wam wykazać, że przez cały czas kontynuowałem lekturę jednej, jedynej księgi. 
 — Także i mnie wszystkie książki, które czytam, prowadzą do jedynej księgi — mówi piąty czytelnik, wychylając się zza stosu oprawionych tomów — lecz ta księga należy do minionego czasu i zaledwie majaczy w moich wspomnieniach. Dla mnie ta opowieść poprzedza wszystkie inne opowieści, toteż wszystkie opowieści, które czytam, wydają mi się jej dalekim echem, natychmiast ginącym. W moich lekturach nieustannie poszukuję tej księgi przeczytanej w dzieciństwie, lecz pamiętam ją zbyt słabo, aby móc ją odnaleźć.

Szósty czytelnik, który na stojąco przeglądał półki z książkami, z głową zadartą do góry, podchodzi teraz do stołu.
 — Dla mnie najbardziej liczy się chwila poprzedzająca lekturę. Czasami sam tytuł wystarcza, abym rozpalił w sobie pragnienie przeczytania książki, która być może nie istnieje. Czasami wystarcza mi początek książki, pierwsze zdanie... Jednym słowem, jeśli wam potrzeba niewiele do uruchomienia wyobraźni, to mnie potrzeba jeszcze mniej, wystarcza mi sama obietnica lektury.
— Dla mnie natomiast liczy się zakończenie — mówi siódmy — lecz to prawdziwe, jedynie istotne, ukryte w mroku, ów punkt docelowy, do którego książka zamierza cię doprowadzić. Ja także poszukuję szczelin — mówi, zwracając się do mężczyzny o zaczerwienionych oczach — lecz mój wzrok drąży miejsca pomiędzy słowami, starając się dostrzec to, co wyłania się z oddali, z przestrzeni, która rozciąga się ponad słowem „koniec”.
Nadeszła chwila, abyś także i ty wypowiedział swoje zdanie. 
— Panowie, muszę zacząć od tego, że lubię czytać w książkach tylko to, co jest w nich napisane, lubię dopatrywać się związku szczegółów z całością i niektóre lektury uważam za ostatecznie zakończone. Lubię też czytać książki niezależne jedna od drugiej, każdą za to, co ją odróżnia od pozostałych, i za to, co sama wnosi nowego; a przede wszystkim lubię czytać książki od początku do końca. Ale od pewnego czasu nic mi się nie udaje, mam wrażenie, że na świecie istnieją tylko książki, które trwają w zawieszeniu i gubią się po drodze.
Odpowiada ci piąty czytelnik: 
— Ja też dobrze pamiętam początek tej opowieści, o której wam wspomniałem, ale zupełnie nie pamiętam jej dalszego ciągu. Powinno to być opowiadanie z Księgi tysiąca i jednej nocy. Porównuję różne wydania, tłumaczenia we wszystkich językach. Istnieje wiele podobnych opowieści, wiele różnych wersji, ale żadna z nich nie jest tą właściwą. A może ją sobie tylko wyśniłem? Mimo to wiem, że nie odzyskam spokoju, dopóki jej nie odnajdę i nie poznam zakończenia.
— Kalif Harun ar-Raszid — tak zaczyna się ta historia, bo czytelnik, widząc twoją ciekawość, zgadza się ją opowiedzieć — pewnej nocy, cierpiąc na bezsenność, przebiera się za kupca i wychodzi na ulice Bagdadu. Prąd rzeki Tygrys unosi jego łódkę aż do bramy jakiegoś ogrodu. Na krawędzi sadzawki siedzi kobieta piękna jak księżyc i śpiewa, przygrywając sobie na lutni. Harun wprowadza do pałacu niewolnica i ubiera go w płaszcz koloru szafranu. Kobieta, która śpiewała w ogrodzie, spoczywa w srebrnym fotelu. Na poduszkach dokoła niej siedzi siedmiu mężczyzn owiniętych w płaszcze koloru szafranu. „Brakowało tylko ciebie — mówi kobieta — spóźniłeś się”, i prosi, abyś usiadł na poduszce u jej boku. „Szlachetni panowie, złożyliście mi przysięgę ślepego posłuszeństwa, a teraz nadeszła chwila poddania was próbie”, i kobieta zdejmuje z szyi sznur pereł. „Ten naszyjnik ma siedem białych pereł i jedną czarną. Teraz rozerwę ten sznur i wysypię perły do kielicha z onyksu. Ten, kto wyciągnie czarną perłę, zabije kalifa Haruna ar-Raszida i przyniesie mi jego głowę. W nagrodę oddam mu siebie. Lecz jeśli odmówi zabicia kalifa, zostanie zabity przez pozostałych siedmiu, którzy ponownie będą losować czarną perłę.” Przejęty dreszczem, Harun ar-Raszid otwiera dłoń, widzi czarną perlę, zwraca się do kobiety: „Usłucham twoich rozkazów i głosu przeznaczenia, jeśli powiesz mi, jaka to zniewaga kalifa wywołała w tobie taką nienawiść”, pyta, ciekawy dalszego ciągu opowieści.
Także to echo dziecięcej lektury powinno widnieć w twoim wykazie przerwanych książek. Lecz jaki jest tytuł tej opowieści?
— Nawet jeśli miała jakiś tytuł, to też go nie pamiętam. Niech pan sam coś wymyśli. 
Słowa, na których opowieść się urywa, wydają ci się dobrze oddawać ducha Księgi tysiąca i jednej nocy Wpisujesz zatem Pyta, ciekawy dalszego ciągu opowieści na listę tytułów, które daremnie zamówiłeś w bibliotece.
— Czy może mi pan to pokazać? — pyta szósty czytelnik, bierze do ręki wykaz tytułów, zdejmuje okulary krótkowidza, wkłada je do futerału, otwiera inny futerał, zakłada okulary dalekowidza i czyta na głos:
„Jeśli zimową nocą podróżny, poza osadą Malbork, wychylając się nad brzegiem urwiska, nie lękając się wichury ani zawrotu głowy, patrząc w dół, gdzie zagęszczają się cienie, w sieci zbiegających się linii, w sieci przecinających się linii, na dywan z liści w poświacie księżyca, wokół pustego grobu... — jakaż historia tam w tle czeka na zakończenie? — pyta, ciekawy dalszego ciągu opowieści.”
Przesuwa okulary na czoło. 
— Tak, powieść, która tak się zaczyna — mówi — mógłbym przysiąc, że już ją czytałem... Pan ma tylko początek i chciałby pan znaleźć dalszy ciąg, nieprawda? Kłopot w tym, że kiedyś wszystkie opowieści zaczynały się tak samo. Ktoś przechodził pustą drogą i dostrzegał coś, co przykuwało jego uwagę, co zdawało się skrywać jakąś tajemnicę lub zawierać przestrogę. Wówczas on pytał o wyjaśnienie i opowiadano mu długą historię...
— Ależ, proszę pana, to nieporozumienie — starasz mu się wyjaśnić — to nie jest tekst opowieści... to są tylko tytuły... Podróżny...
— Och, podróżny pojawił się tylko na pierwszych stronach, a potem nie było już o nim mowy, jego rola była skończona... Powieść nie przytaczała jego historii...
— Ależ nie chodzi mi o zakończenie tej historii...
Przerywa ci siódmy czytelnik: — A pan sądzi, że każda powieść powinna mieć początek i zakończenie? Dawniej istniały tylko dwa warianty zakończenia: po przejściu wszystkich prób bohater i bohaterka pobierali się lub umierali. Ostateczne przesłanie wszystkich tych opowieści jest dwojakie: z jednej strony trwanie życia, z drugiej nieuchronność śmierci. Przez chwilę rozmyślasz nad tymi słowami. Potem bez wahania postanawiasz ożenić się z Ludmiłą.

***
 
Jesteście oto mężem i żoną, Czytelniku i Czytelniczko. Wielkie małżeńskie łoże przygarnia wasze równoległe lektury. Ludmiła zamyka swoją książkę, gasi lampkę, opuszcza głowę na poduszkę, mówi: 
— Zgaś także. Czy nie zmęczyło cię jeszcze czytanie?
Na co ty: 
— Jeszcze chwileczkę. Właśnie kończę Jeśli zimową nocą podróżny Italo Calvina.

Italo Calvino "Jeśli zimową nocą podróżny", Państwowy Instytut Wydawniczy,  Wydanie drugie, Warszawa 1998, s. 278-286.

1 komentarz:

  1. jestem skrzyżowaniem trzeciego i czwartego czytlenika.
    bardzo lubię wracać do książek, a robię to po to, żeby zobaczyć, dokąd zaszłam od czasu ostatniej lektury.

    OdpowiedzUsuń