Nadal
pędzę samotny żywot. Dziś, przeglądając numer świeżo zaabonowanego
kwartalnika „Będzieje Ojczyste”, natrafiłem z osłupieniem na dobrze mi
znane nazwisko profesora Trottelreinera. Zaraz też znów opadły mnie
najgorsze wątpliwości, czy wszystko, czego doznaję, nie jest jednym
pasmem zwidów i majaczeń? W zasadzie to możliwe. Czy „Psychomatics” nie
zachwala ostatnio pigułek warstwowych, stratylek, które dają wizje
wielopoziomowe? Ktoś na przykład chce być Napoleonem pod Marengo, a gdy
się bitwa kończy, żal mu wracać do jawy, więc od razu tam, na
pobojowisku, marszałek Ney lub ktoś ze starej gwardii podaje mu na
srebrnej tacy nową pigułkę, wprawdzie tylko halucynowaną, ale nic to —
po przyjęciu otwiera ją się wrota następnej halucynacji, i tak ad
libitum. Ponieważ mam zwyczaj rozcinania węzłów gordyjskich, spożyłem
spisankę telefoniczną i zadzwoniłem, dowiedziawszy się numeru, do
profesora. To on! Mamy się spotkać na kolacji.
3 X 2039.
Trzecia
godzina w nocy. Piszę śmiertelnie znużony, z duszą osiwiałą. Profesor
spóźnił się trochę, tak że chwilę czekałem nań w restauracji. Przyszedł
pieszo. Poznałem go z daleka, choć jest teraz dużo młodszy niż w
ubiegłym stuleciu, nie nosi też parasola ani okularów. Wydawał się
wzruszony moim widokiem.
— Cóż to — spytałem — pan pieszo? Czyżby znarowina (znarowienie się samochodu, to się zdarza)?
— Nie — odparł — wolę poruszać się per pedes apostolorum...
Ale
się jakoś dziwnie uśmiechnął przy tym. Gdy kelputery odstąpiły nas,
zacząłem go wypytywać, co robi — ale też od razu wypsnęło mi się słówko o
halucynacyjnych podejrzeniach.
—
Dajże pan spokój, Tichy, jaka halucynacja! — obruszył się. — Równie
dobrze ja mógłbym podejrzewać pana o to, że jesteś moją fatamorganą. Pan
się zamroził? Ja też. Odmrożono pana? Mnie również. Mnie ponadto
jeszcze odmłodzono, no, rejuwenal, desenilizyny, panu to niepotrzebne, a
ja, gdyby nie solidna kuracja, nie mógłbym już być będzieistą!
— Futurologiem?
—
Ta nazwa znaczy teraz coś innego. Futurolog stawia profuty (prognozy), a
ja zajmuję się teorią. To rzecz zupełnie nowa, za moich i pana czasów
nie znana. Można by ją nazwać przewidywaniem przyszłości odjęzykowym.
Prognostyka lingwistyczna!
— Nie i słyszałem o tym. Cóż to jest?
Pytałem,
by rzec prawdę, raczej z grzeczności niż z zaciekawienia, lecz tego nie
dostrzegł. Kelputery przyniosły nam przystawki. Do zupy było białe wino
1997 — dobry rocznik chablis, który lubię i dlatego go wybrałem.
— Futurologia odlingwistyczna bada przyszłość podług transformacyjnych możliwości języka — wyjaśnił Trottelreiner.
— Nie rozumiem.
—
Człowiek potrafi owładnąć tym tylko, co może pojąć, a pojąć z kolei
może jedynie to, co się da wysłowić. Niewysłowione jest niepojęte.
Badając dalsze etapy ewolucji języka, dochodzimy tego, jakie odkrycia,
przemiany, rewolucje obyczaju język ten będzie mógł kiedykolwiek
odzwierciedlić.
— Bardzo dziwne. Jakże to w praktyce wygląda?
—
Badania prowadzimy dzięki największym komputerom, bo człowiek nie może
sam wypróbowywać wszystkich wariantów. Chodzi głównie o wariacyjność
języka syntagmatycznoparadygmatyczną, ale skwantowaną...
— Profesorze!
— Przepraszam. Znakomite jest to chablis. Najlepiej wyjaśni panu rzecz kilka przykładów. Proszę podać mi jakieś słowo.
— Ja.
—
Ja, co? Hm. Ja. Dobrze. Rozumie pan, że muszę niejako zastępować
komputer, więc będzie to całkiem proste. A więc — ja. Jaźń. Ty. Tyźń.
My, myźń. Widzi pan?
— Nic nie widzę.
—
Ależ jak to? Chodzi o możliwość zlewania się jaźni z tyźnią, czyli o
zespólnię dwu świadomości, to po pierwsze. Po wtóre — myźń. Bardzo
interesujące. Jest to świadomość zbiorowa. No, na przykład przy silnym
rozszczepieniu osobowości. Proszę o jakieś inne słowo.
— Noga.
—
Dobrze. Co idzie z nogi? Nogant. Nogiel, ewentualnie kogiel-nogiel.
Nogier, noginia, noglić i nożyć się. Roznożenie. Znożony. Nogać tam!
Nogaś! Nogam? Nogista. Proszę, widzi pan, mamy coś płodnego. Nogista.
Nogistyka.
— Co znaczy to wszystko? Przecież te słowa nie mają żadnego sensu?
—
Jeszcze nie mają, ale będą mieć. To znaczy — mogą ewentualnie zdobyć
sens, jeżeli nogistyka i nogizm się przyjmą. Robot — to słowo nic nie
znaczyło w XV wieku, lecz gdyby mieli wtedy futurologię odjęzykową, toby
się mogli domyślić automatów.
— Więc co znaczy nogista?
—
Widzi pan, akurat w tym wypadku mogę to dokładnie wyjawić, ale tylko
dlatego, że nie chodzi o prognozę, lecz o to, co już jest. Nogizm — to
najnowsza koncepcja, nowy kierunek autoewolucji człowieka, tak zwanego
homo sapiens monopedes.
— Jednonogi?
— A tak. Ze względu na zbędność chodu oraz nadciągający brak miejsca.
— Ależ to idiotyzm!
—
Ja też tak sądzę. Niemniej takie sławy jak profesor Hatzelklatzer czy
Foeshbeene są nogistami. Pan o tym nie wiedział, podając mi termin noga,
prawda?
— Nie. A co znaczą te inne urobki?
—
Tego właśnie na razie nie wiadomo. Jeżeli nogizm zwycięży, powstaną
takie obiekty, które będą się nazywały nogiel, noginia i tak dalej. Bo
to nie jest żadne proroctwo, proszę pana, a tylko przegląd możliwości w
stanie czystym. Podajże mi pan inne słowo.
— Interferent.
—
Dobrze. Inter i fero, fero, ferre, tuli, latum. Skoro pochodzi z
łaciny, trzeba w łacinie szukać kontynuacji. Flos, floris.
Interflorentka. Proszę bardzo — to panna, która ma dziecko z
interferentem, bo zabrał jej wianek.
— Skąd pan wziął wianek?
—
Flos, floris — kwiat. Defloracja — odebranie dziewictwa. Zapewne będzie
się mówiło: porodzianka — lub: porodzianka rewizyjna, w skrócie —
porewidentka. Zapewniam pana, że dysponujemy już przebogatym materiałem.
Ot, taka prostytuanta — od konstytuanty — to otwiera całe uniwersum
nowej obyczajowości!
— Widzę, że pan jest entuzjastą tej nowej nauki. Może spróbuje pan z jeszcze jednym słowem? Śmieci.
—
Czemu nie? To nic, że pan sceptyk. Proszę bardzo. A więc... śmieci. Hm.
Śmietnisko. Śmioty. Dużo śmieci — wszechśmioty. Wszechśmiot! Nader
ciekawe. Panie Tichy, pan doskonale podaje słowa! Wszechśmiot — proszę,
no, proszę!
— Co w tym niezwykłego? To słowo nic nie znaczy.
—
Po pierwsze — teraz się mówi: nic nie smaczy. Nie znaczy — to już
anachronizm. Zauważyłem, że pan niechętnie używa nowych słów. Niedobrze.
Pogadamy o tym później. A po wtóre — wszechśmiot teraz jeszcze nic nie
znaczy, ale można już się domyślić przyszłego sensu! Chodzi, nieprawdaż,
o nową teorię psychozoiczną. Nie byle co! Głosiłaby ona, że gwiazdy są
sztucznego pochodzenia!
— A to pan skąd znowu wziął?
—
Ze słowa wszechśmiot. Oznacza ono, to jest sugeruje, taki obraz: w toku
eonów Kosmos zapełnił się śmieciem, czyli odpadami pocywilizacyjnymi, z
którymi nie było co robić, które przeszkadzały w badaniu astronomicznym
i w kosmicznych podróżach, więc zbudowano olbrzymie paleniska o bardzo
wysokiej ciepłocie, żeby, nieprawdaż, palić te śmieci. Muszą mieć wielką
masę, dzięki czemu same przyciągają śmieci, próżnia z wolna się
oczyszcza i oto ma pan gwiazdy — te ognie właśnie, i mgławice ciemne —
śmieci jeszcze nie uprzątnięte.
— I jakże — pan na serio tak? Pan sądzi, że to możliwe? Kosmos jako całopalenieśmieci? Profesorze!
—
Toż to nie jest kwestia mojej wiary lub niewiary, Tichy. Po prostu
dzięki odlingwistycznej futurologii utworzyliśmy nowy wariant kosmogonii
jako czystą możliwość dla przyszłych pokoleń! Nie wiadomo, czy ktoś
weźmie to serio, ale faktem jest, że taką hipotezę można wyartykułować!
Proszę zważyć, że gdyby w dwudziestych latach istniała ekstrapolacja
lingwistyczna, już wówczas można by było przewidzieć bemby — pamięta pan
je chyba! — dzięki urobieniu ich od bomb. Sam język, proszę pana, tai w
sobie olbrzymie, lecz przecie nie bezgraniczne możliwości. Utopić się —
gdy pan pojmie, że to może iść od „utopia”, zrozumie pan lepiej
czarnowidztwo wielu futurologów!
C.D.N.
Stanisław Lem "Kongres futurologiczny", Wydawnictwo Literackie, 1983.
C.D.N.
Stanisław Lem "Kongres futurologiczny", Wydawnictwo Literackie, 1983.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz