czwartek, 25 października 2012

Godzina duchów

Zosia nie mogła usnąć. Promień księżyca wciskał się skosem przez szparę między firankami i padał wprost na poduszkę. Wszystkie inne dzieci w pokoju spały już od wielu godzin. Zosia leżała bez ruchu, z zamkniętymi oczami. Bardzo chciała przynajmniej się zdrzemnąć. Nic z tego: promień księżyca jak srebrne ostrze przecinał pokój i sięgał jej twarzy. W domu panowała kompletna cisza. Na parterze nie było słychać żadnych głosów, na piętrze – niczyich kroków. Zza otwartego okna, zasłoniętego firanką, też nie dobiegały żadne dźwięki. Nikt nie szedł po chodniku, ulicą nie jeździły auta. Znikąd nie dochodził najlżejszy szmer. Zosia nie znała dotąd takiej ciszy. „Może to właśnie jest godzina duchów?”– pomyślała. Ktoś szepnął jej kiedyś, że godzina duchów to taka szczególna pora w środku nocy, gdy wszystkie dzieci i wszyscy dorośli twardo śpią, a wszelakie stwory spod ciemnej gwiazdy wyłażą z kryjówek i robią, co im się żywnie podoba, bo w godzinie duchów cały świat do nich należy. Promień księżyca padający na poduszkę Zosi zalśnił jeszcze jaśniej. Dziewczynka postanowiła wstać i zasunąć firanki. Każde dziecko przyłapane na tym, że po zgaszeniu światła nie leży w łóżku, czekała kara. Choćby winowajca twierdził, że musiał iść do toalety, nie uznawano tej wymówki i tak czy owak wymierzano mu karę. Lecz o tej porze na pewno nikt już nie chodził po domu. Zosia sięgnęła po okulary, leżące na krześle przy łóżku. Miały stalową oprawkę i bardzo grube szkła. Bez nich prawie nic nie widziała. Włożyła je, wyśliznęła się z łóżka i na paluszkach podeszła do okna. 

***

Kiedy przy nim stanęła, zawahała się. Okropnie ją korciło, żeby dać nurka pod firanki, wychylić się i zobaczyć, jak wygląda świat tuż przed godziną duchów. Znów zaczęła nasłuchiwać. Wszędzie panowała głucha cisza. Zosia miała wielką ochotę wyjrzeć na dwór. Wprost nie mogła się oprzeć pokusie. Szybko wsunęła głowę pod firanki i przechyliła się przez parapet. W srebrzystym świetle księżyca uliczka, którą znała na pamięć, wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle. Domy były trochę krzywe, przechylone, podobne do domków z bajki. Wszystko zrobiło się blade, niesamowite, białe niczym mleko. Naprzeciwko mieścił się sklep pani Rance. Kupowało się w nim guziki, wełnę i gumki do podwiązek. On też był jakiś niewyraźny, zamglony. Dziewczynka sunęła spojrzeniem od domu do domu. Wtem zamarła. 

Coś szło chodnikiem po drugiej stronie ulicy.
Podchodziło coraz bliżej.
Było czarne…
Wysokie i czarne…
Bardzo wysokie, bardzo czarne i bardzo chude.

Roald Dahl "Wielkomilud", przełożył Michał Kłobukowski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz