czwartek, 4 października 2012

Kronika ptaka nakręcacza - Haruki Murakami

Haruki Murakami i jego kot Kafka
Sroka złodziejka

czerwiec i lipiec 1984 roku

1. O wtorkowym ptaku nakręcaczu, sześciu palcach i czterech piersiach

Telefon zadzwonił, gdy gotowałem w kuchni makaron. Pogwizdywałem uwerturę do Sroki złodziejki Rossiniego, wtórując stacji radiowej FM. Była to idealna muzyka do gotowania makaronu. Usłyszałem dzwonek telefonu i najpierw pomyślałem, że go zignoruję. Makaron dochodził, a Claudio Abado właśnie w tej chwili doprowadzał Londyńską Orkiestrę Symfoniczną do muzycznej doskonałości. W końcu jednak zmniejszyłem płomień, poszedłem do pokoju i podniosłem słuchawkę. Może postanowiłem odebrać, myśląc, że któryś ze znajomychdzwoni w sprawie nowej pracy.
- Proszę o dziesięć minut - powiedział nieoczekiwanie kobiecy głos.
Mam dość dobrą pamięć do głosów, lecz tego głosu nie znałem.
- Przepraszam, pod jaki numer pani dzwoni? - zapytałem uprzejmie.
- Dzwonię do pana. Potrzebne mi tylko dziesięć minut. To wystarczy, żebyśmy się dobrze zrozumieli - powiedziała kobieta. Jej głos był niski,miękki, mało charakterystyczny.
- Żebyśmy się zrozumieli?
- Tak. Zrozumieli, co czujemy.
Wychyliłem się w stronę drzwi i zajrzałem do kuchni. Nad garnkiem z makaronem unosiła się para, a Abado dalej dyrygował Sroką złodziejką.
- Przepraszam panią, ale teraz gotuję makaron. Czy mogłaby pani zadzwonić
później?
- Makaron? - zapytała zrezygnowana. - Gotuje pan makaron o pół do
jedenastej rano?
- A co to panią obchodzi? Mogę sobie jeść, co chcę i kiedy chcę - powiedziałem
trochę urażony.
- To prawda - odrzekła kobieta suchym, pozbawionym wyrazu tonem.
Jej głos zupełnie się zmieniał pod wpływem najmniejszego wahania nastroju.
- Wszystko jedno. Zadzwonię później.
- Chwileczkę - powiedziałem pospiesznie. - Jeśli próbuje pani coś sprzedać, nic z tego nie będzie, choćby nie wiem, ile razy pani dzwoniła. Jestem teraz bezrobotny i nie stać mnie na żadne zakupy.
- Wiem, niech się pan nie martwi.
- Co pani wie?
- Ze jest pan bezrobotny. Wiem o tym. Więc mech pan lepiej szybko dogotuje ten swój drogocenny makaron.
- A pani właściwie… - zacząłem, ale kobieta się rozłączyła, nagle i bez uprzedzenia.
Stałem tak, patrząc na słuchawkę, pełen uczuć, którym nie mogłem dać upustu. Wkrótce jednak przypomniałem sobie o makaronie i poszedłem do kuchni. Wyłączyłem gaz i odlałem makaron na sitko. Z powodu telefonu zrobił się trochę za miękki jak na al dente, ale można go było jeszcze uratować. Żebyśmy się zrozumieli?, myślałem, jedząc makaron. Abyśmy w dziesięć minut dobrze zrozumieli, co czujemy? Nie mogłem pojąć, co ta kobieta próbowała mi powiedzieć. Może to był po prostu żart. Albo jakaś nowa metoda sprzedaży? Nieważne. Nic mnie to nie obchodzi. Usiadłem znów na kanapie i próbowałem zabrać się do czytania pożyczonej z biblioteki powieści, lecz spoglądałem co pewien czas na telefon. Męczyła mnie myśl o tym, o co mogło chodzić tej kobiecie, gdy mówiła o zrozumieniu się w dziesięć minut. Właściwie jak można się zrozumieć w dziesięć minut? Na samym początku wyraźnie powiedziała, że chodzi o dziesięć minut, i wydawała się dosyć pewna tego czasowego ograniczenia, które sama sobie wyznaczyła. Być może dziewięć minut to za mało, a jedenaście okazałoby się za wiele. Tak samo jak w przypadku gotowania makaronu al dente. Gdy tak rozmyślałem, odechciało mi się czytania. Postanowiłem zabrać się do prasowania koszul. Od dawna, kiedy mam w głowie zamęt, zawsze prasuję koszule. Proces prasowania dzielę na dwanaście etapów. Zaczynam od wierzchu kołnierzyka (1), a kończę na mankiecie lewego rękawa (12). Prasuję po kolei, odliczając etapy jeden po drugim. Jeśli tak tego nie robię, nic z prasowania nie wychodzi. Uprasowałem trzy koszule, upewniłem się, że na ostatniej nie ma zmarszczek, i powiesiłem je na wieszaku. Wyłączyłem żelazko, schowałem je razem z deską do szafy i wtedy uświadomiłem sobie, że nieco rozjaśniło mi się w głowie. Postanowiłem napić się wody i ruszyłem w stronę kuchni, gdy znów zadzwonił telefon. Trochę się zawahałem, ale w końcu postanowiłem odebrać. Jeśli to znów ta kobieta, powiem jej, że właśnie prasuję, i się rozłączę. Okazało się, że dzwoni Kumiko. Zegar wskazywał pół do dwunastej.
- Jak się masz? - zapytała.
- Dobrze - odpowiedziałem.
- Co robisz?
- Prasowałem.
- Coś się stało? - w jej głosie był leciutki ton napięcia. Dobrze wie, że kiedy jestem skołowany, prasuję.
- Nie, po prostu prasowałem. Nic szczególnego się nie stało. - Usiadłem
na krześle i przełożyłem słuchawkę z lewej ręki do prawej. - A dlaczego dzwonisz?
- Umiesz pisać wiersze?
- Wiersze? - zapytałem zdziwiony. Wiersze? Co to właściwie są „wiersze"?
- Znajoma redakcja wydaje między innymi magazyn literacki dla dziewcząt i szukają kogoś, kto mógłby wybierać spośród nadesłanych przez czytelniczki wierszy te nadające się do druku i redagować je. Chcą też co miesiąc wiersz na okładkę. Jak na taką lekką pracę nieźle płacą. Oczywiście to tylko praca na zlecenie, ale jeżeli byliby zadowoleni, być może daliby ci też jakieś prace edytorskie i…
- Lekka praca? - powiedziałem. - Poczekaj chwileczkę. Ja szukam pracy związanej z prawem. Skąd ci się nagle wzięło redagowanie wierszy?
- Przecież mówiłeś, że coś pisałeś w liceum.
- W gazetce. W gazetce szkolnej. Która klasa wygrała turniej piłki nożnej albo że nauczyciel fizyki przewrócił się na schodach i poszedł do szpitala. Tylko takie głupawe artykuliki. Nie wiersze. Nie umiem pisać wierszy.
- Ale to mają być wiersze dla licealistek. Nie mówię ci wcale, żebyś pisał wspaniałe wiersze, które przejdą do historii literatury. Wystarczy, że coś tam byle jak napiszesz. Wiesz, o co mi chodzi, prawda?
- Wcale nie umiem pisać wierszy ani byle jakich, ani żadnych innych.
Nigdy nie pisałem i nie mam zamiaru pisać - uciąłem. Przecież nie umiałbym takich rzeczy pisać.
- No tak - powiedziała z żalem moja żona. - Ale przecież trudno jest znaleźć pracę związaną z prawem, prawda?
- Rozmawiałem z wieloma ludźmi. Niedługo ktoś powinien się ze mną skontaktować, a jeśli nic z tego nie wyjdzie, wtedy dopiero się zastanowię.
- Tak? No dobrze, niech będzie. A właśnie, co dziś jest?
- Wtorek - powiedziałem, zastanowiwszy się przez chwilę.
- To czy mógłbyś iść do banku i zapłacić za gaz i telefon?
- Zaraz idę kupić coś na kolację, więc po drodze wstąpię do banku.
- A co będzie na kolację?
- Jeszcze się nie zdecydowałem. Pójdę po zakupy i pomyślę.
- Słuchaj - powiedziała żona, zmieniając ton - pomyślałam sobie, że nie musisz się chyba specjalnie spieszyć z szukaniem pracy.
- Dlaczego? - zapytałem, znowu zdziwiony. Zdawało się, że wszystkie kobiety na świecie postanowiły mnie dziś przez telefon zadziwić. - Niedługo kończy mi się zasiłek dla bezrobotnych i nie mogę przecież w nieskończoność tak nic nie robić.
- Ale ja więcej teraz zarabiam, ta dodatkowa praca też dobrze idzie, mamy oszczędności, jeżeli nie będziemy rozrzutni, na jedzenie nam wystarczy. Nie lubisz zajmować się domem, tak jak teraz? Znudziłoby cię takie życie?
- Nie wiem - odparłem szczerze. Nie wiedziałem.
- Zastanów się nad tym spokojnie - powiedziała żona. - A kot nie wrócił?
Gdy zapytała, zdałem sobie sprawę, że od rana ani razu nie pomyślałem o kocie.
- Nie, jeszcze nie wrócił.
- Mógłbyś go trochę poszukać w sąsiedztwie? Nie ma go już od tygodnia. 
Mruknąłem coś w odpowiedzi i przełożyłem słuchawkę do lewej ręki.
- Myślę, że pewnie jest w ogrodzie tego pustego domu na końcu uliczki.
W tym ogrodzie z kamienną rzeźbą ptaka. Wiele razy go tam przedtem widziałam.
- Na końcu uliczki? - powtórzyłem. - A po co ty tam chodziłaś? Do tej pory nigdy o tym nie wspominałaś…
- Słuchaj, przepraszam, ale muszę się rozłączyć. Muszę wracać do pracy. Proszę, poszukaj kota. - Rozłączyła się. Popatrzyłem przez chwilęna słuchawkę, a potem ją odłożyłem. Zastanawiałem się, po co Kumiko chodziła po uliczce. Aby się tam dostać, trzeba przejść przez ogrodzenie z betonowych płyt stanowiące ścianę naszego ogrodu, a nie było tam przecież nic wartego takiego wysiłku. Poszedłem do kuchni, napiłem się wody, wyszedłem na werandę i zajrzałem do kociej miski. Kupka suszonych sardynek, którą tam wczoraj wieczorem włożyłem, była nienaruszona. Więc kot jednak nie wrócił. Stałem na werandzie i patrzyłem na nasz mały ogródek oświetlany promieniami wczesnoletniego słońca. Patrzyłem, choć nie był to ogród, którego widok wypełniał serce radością. Słońce dochodzi tu jedynie przez krótki czas, więc ziemia jest zawsze czarna i wilgotna, w rogu rosną tylko dwa czy trzy nędzne krzaki hortensji, za którymi nie przepadam. Z pobliskiego zagajnika dobiegał głos ptaka, monotonny i przenikliwy, jak zgrzyt śruby służącej do nakręcania czegoś. Nazywaliśmy go ptakiem nakręcaczem. Kumiko tak go nazwała. Nie wiedzieliśmy, jak się naprawdę nazywał. Nie wiedzieliśmy też, jak wygląda, choć przylatywał co dzień to tego zagajnika i nakręcał sprężynę naszego spokojnego świata. O rany, no to teraz na poszukiwanie kota, pomyślałem. Od dawna lubię koty. Lubiłem tego kota, choć mają swój własny tryb życia. Nie są wcale głupimi zwierzętami. Jeżeli kot zniknął, to znaczy, że zachciało mu się gdzieś pójść. Wróci, kiedy będzie głodny i zmęczony. Ale pójdę go poszukać, bo Kumiko mnie prosiła. I tak nie mam nic innego do roboty.
[...]
Telefon zadzwonił, gdy po powrocie z zakupów wkładałem jedzenie do lodówki. Wydawało mi się, że w dzwonku brzmiała straszna irytacja. Położyłem na stole do połowy odpakowane z plastiku tofu, wszedłem do pokoju i podniosłem słuchawkę.
- Już pan skończył z makaronem? - usłyszałem tamtą kobietę.
- Skończyłem - odparłem. - Ale teraz muszę iść szukać kota.
- Szukanie kota może chyba poczekać dziesięć minut? To co innego niż gotowanie makaronu.
Jakoś nie potrafiłem się rozłączyć i nie wiedziałem dlaczego. Coś w głosie tej kobiety przyciągało moją uwagę.
- No tak. Jeśli to tylko dziesięć minut - powiedziałem.
- A więc się zrozumiemy? - zapytała cicho.
Miałem wrażenie, że usiadła na krześle i skrzyżowała nogi.
- No nie wiem - odrzekłem. - To w końcu tylko dziesięć minut.
- Być może dziesięć minut to dłużej, niż pan sobie wyobraża.
- Czy pani naprawdę mnie zna? - zapytałem.
- Oczywiście. Spotkaliśmy się wiele razy.
- Kiedy? Gdzie?
- Kiedyś, gdzieś - odparła. - Jeśli zacznę panu po kolei takie rzeczy tłumaczyć, dziesięć minut nie wystarczy. Ważne jest teraz. Prawda?
- Ale czy nie mogłaby pani jakoś tego dowieść? Dowieść, że mnie pani
zna.
- Na przykład jak?
- Ile mam lat?
- Trzydzieści - odpowiedziała natychmiast. - Trzydzieści lat i dwa miesiące. Czy to wystarczy?
Milczałem. Chyba naprawdę mnie zna, ale jej głos z nikim mi się nie kojarzył, choć próbowałem go sobie przypomnieć.
- To teraz proszę mnie sobie wyobrazić - zachęciła kobieta. - Proszę zacząć od głosu. Jaka jestem, ile mam lat, jak jestem ubrana, tego typu rzeczy.
- Nie wiem - powiedziałem.
- Proszę spróbować.
Spojrzałem na zegar. Minęła dopiero minuta i pięć sekund.
- Nie wiem - powtórzyłem.
- To ja panu powiem - rzekła. - Leżę teraz w łóżku. Wzięłam przed chwilą prysznic i nic na sobie nie mam.
O, rany!, pomyślałem. Zupełnie jak płatny seks przez telefon.
- Czy mam nałożyć bieliznę? A może lepiej pończochy? Tak będzie dla pana lepiej?
- Wszystko mi jedno. Niech pani nakłada, co pani chce. Jeśli pani chce coś nałożyć, niech pani nałoży. A jak woli pani być naga, to też dobrze. Ale przepraszam panią, mnie nie interesują tego typu rozmowy telefoniczne. Jestem zajęty…
- Tylko dziesięć minut. Chyba poświęcenie mi dziesięciu minut nie będzie niepowetowaną stratą w pańskim życiu, prawda? W każdym razie proszę mi odpowiedzieć. Czy woli pan, żebym była naga, czy mam coś nałożyć? Mam różne rzeczy. Na przykład czarną koronkową bieliznę.
- Może pani zostać tak, jak pani jest - powiedziałem.
- Czyli woli pan, żebym była naga, tak?
- Tak, wolę, żeby pani była naga - odparłem. Już cztery minuty.
- Włosy łonowe mam jeszcze mokre - powiedziała. - Niezbyt dokładnie wytarłam ręcznikiem. Dlatego są jeszcze mokre. Ciepłe i zupełnie mokre. Bardzo miękkie. Bardzo czarne i miękkie. Niech pan pogłaszcze.
- Przepraszam, ale…
- Pod nimi też jest ciepło. Jak ciepły budyń. Bardzo ciepło. Naprawdę. Jak pan myśli, co ja teraz robię? Zgięłam prawą nogę w kolanie, a lewą odgięłam. Jakby wskazówki zegara ustawione na pięć po dziesiątej.
Po tonie jej głosu poznałem, że nie kłamie. Naprawdę ustawiła nogi w pozycji pięć po dziesiątej, a jej włosy łonowe są ciepłe i wilgotne.
- Niech pan pogłaszcze wargi. Powoli. A teraz niech pan rozchyli. Też powoli. Niech pan głaszcze powoli opuszkiem palca. Tak, bardzo powoli. A drugą ręką niech pan ściśnie moją lewą pierś. Proszę głaskać delikatnie od dołu i lekko drażnić sutek. Niech pan to zrobi wiele razy, aż prawie doprowadzi mnie pan do orgazmu. 
Odłożyłem słuchawkę, nic nie mówiąc. Potem położyłem się na kanapie i wpatrując się w zegar, głęboko westchnąłem. Rozmawiałem z tą kobietą przez pięć albo sześć minut. Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy telefon znowu zadzwonił, ale tym razem nie podniosłem słuchawki. Zadzwonił piętnaście razy i umilkł, a wtedy pokój wypełniła głęboka zimna cisza.

Haruki Murakami "Kronika ptaka nakręcacza".

4 komentarze:

  1. Masz ci los. Teraz z kolei chciałabym przypomnieć sobie Ptaka Nakręcacza. Aż się boję zajrzeć jutro :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)) Wygląda mi powoli na to, że jesteś bratnią duszą i kolejną po Emmie idealną czytelniczką Zacisza:) Rozglądnij się po półkach, znajdziesz tam być może więcej ciekawych książek, możesz nawet przy okazji, jeżeli chcesz, poodkurzać je trochę, strasznie się ostatnio rozdokazywały kurzątka:)

      Usuń
    2. Dla mnie najważniejsze, że jest tu obecna ta NAJ NAJ NAJ, ta co to na Patriarszych Prudach...

      Usuń
  2. idealna czytelniczka macha skrzydłem ptaka nakręcacza :))

    OdpowiedzUsuń