Wyobrażałem sobie, że będzie to jakiś luksusowy przybytek, miejsce ostatecznego wyuzdania, a tymczasem zeszliśmy do zatęchłej, brudnej piwnicy. Podobno stworzenie tak wiernej imitacji minionych czasów kosztowało majątek. Pod niskim stropem, w zaduchu, u okienka zamkniętego na cztery spusty, stał cierpliwie długi ogonek.
— Widzi pan? To jest prawdziwy ogonek! — Z dumą podkreślił Symington junior.
— No dobrze — rzekłem
po jakiejś godzinie cierpliwego wystawania — ale kiedyż wreszcie
otworzą?
— Niby co? — zdziwił
się.
— No, jakże... to okienko...
— Nigdy! — z
satysfakcją odezwał się chór głosów.
Osłupiałem.
Niełatwo przyszło mi pojąć, że uczestniczyłem w atrakcji, która była taką samą
odwrotnością życiowych norm, jak ongiś czarna msza — względem białej. Ale też — czy to nie
logiczne? — obecnie wystawanie w ogonku może być
już tylko zboczeniem. W innym pomieszczeniu
klubowym znajduje się postawiony na kołkach zwyczajny wóz tramwajowy, w którym panuje nieludzki ścisk, z obrywaniem guzików, darciem odzieży, pończoch, trzeszczeniem
żeber, deptaniem — w tak naturalistyczny sposób ewokują ci miłośnicy starożytności
warunki niedostępnego im bytowania. Towarzystwo, potargane, pomięte, lecz zachwycone,
z błyszczącymi oczami, poszło potem pokrzepić się, ja zaś wróciłem do domu, podtrzymując
spodnie i kulejąc od skopania, lecz z uśmiechem, zamyślony nad tą naiwną młodością,
poszukującą uroków i dreszczu zawsze w tym, co
najtrudniej osiągalne. Zresztą historii
uczy się teraz mało kto — zastąpił
ją w szkołach nowy przedmiot, znany jako będzieje, czyli
nauka o tym, co dopiero będzie. Jakżeby się ucieszył, słysząc o tym, profesor
Trottelreiner! — pomyślałem nie bez melancholii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz