Była zima. Umierałem z głodu próbując być pisarzem w Nowym Jorku. Nic
nie jadłem od trzech czy czterech dni. Więc w końcu stwierdziłem: "Kupię
sobie wielką torbę prażonej kukurydzy". I Boże, tak długo nie miałem
jedzenia w ustach, była tak pyszna. Każde ziarno, wyobrażasz sobie,
każde było jak stek. Żułem, a one po prostu wpadały do mojego biednego
żołądka. A mój żołądek mówił: "DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ!". Byłem
wniebowzięty idąc tak sobie, kiedy właśnie mijało mnie dwóch facetów i
jeden powiedział do drugiego: "Jezu Chryste!" A drugi na to: "Co to
było?" "Widziałeś tego faceta jedzącego kukurydzę? Boże co za ohyda!" No
i resztą kukurydzy już nie byłem w stanie się cieszyć. Pomyślałem sobie
- co to miało znaczyć "co za ohyda"? Ja tu jestem w siódmym niebie.
Pewnie byłem trochę brudny. Oni zawsze wyłapią zjebanego gościa.
Źródło: Charles Bukowski
Strasznie lubię Bukowskiego, ten jego prosty, oszczędny styl, którym tyle potrafi wyrazić...
OdpowiedzUsuńP.S. Dobrze, że wyszedłeś poza 'Szmirę' ;-)