poniedziałek, 1 października 2012

O podróżowaniu

Sándor Márai 

1 sierpnia 1938 roku

W tych gorących dniach, kiedy poczta codziennie przynosi kolorowe widokówki to z gór, to znad morza, kiedy ludzie uganiają się za nowoczesnymi sposobami podróżowania i przeżywania świata, przypomniał mi się stary album. Odszukałem go i długo przeglądałem.

Ten album ma sto lat, pochodzi z tajemniczej rodzinnej rupieciarni. (Każda rodzina ma coś takiego). Minęło sto lat od czasu, kiedy człowiek, który wykleił te karty fotografiami, wycinkami z gazet i pamiątkami, co jakiś czas wyjeżdżał i zwiedzał świat. Znał już pociąg i statek parowy, ale najczęściej podróżował powozem. Musiał być kimś ciekawym świata, bo wybierał się w podróż co rok, był w Szwajcarii, W Paryżu i w Londynie, objechał też Węgry, odwiedził Kassę, Löcse, Oradeę. Wszystko, co po drodze zobaczył i uznał za godne zapamiętania, trafiało do albumu, który potem gdzieś się zawieruszył, a ja go teraz oglądam po stu latach.

Ten mój daleki i nieznany krewny podróżował jeszcze z pietyzmem. Pojechał do Paryża, obejrzał w Luwrze Wenus z Milo, kupił barwną reprodukcję, przywiózł ją do domu, wkleił do albumu i podpisał: Wenus z Milo. Kupił też obraz przedstawiający angielski parlament, umieścił go w albumie i podpisał: „Tu mieszka angielska demokracja”. W Karlsbadzie oglądał przedstawienie teatralne, przywiózł stamtąd na pamiątkę drukowany złotymi literami program teatralny. W Lilafured na brzegu jeziora Hamori zobaczył dwie ciekawe, rzadkie odmiany paproci, które również znalazły się w albumie. Z Paryża przywiózł egzemplarz sławnego pisma „Charivari” z 7 marca 1838 roku, pełnego plotek i śmiesznych karykatur. W Wiedniu bardzo spodobał mu się ogród schönbruński, przywiózł stamtąd kwiat. Dziesięć lat później zdobył portret Petöfiego, wkleił do albumu i podpisał: „Dziś widziałem Petöfiego”.

Ten album jest skromny i naiwny. Z rozczuleniem przewracam jego pożółkłe karty. Ale po chwili coś sobie uświadamiam i ogarnia mnie wstyd. Bo ja już nie śmiałbym przywieźć z Paryża i umieścić w albumie obrazka z Wenus z Milo ani podpisać go przez wzgląd na niedokształconych. Obcy już nam ten drobiazgowy, odświętny, nieśmiały i delikatny sposób oglądania, odczuwania, nasłuchiwania świata. My każdego lata rzucamy się na niego jak szaleni, opychamy się nim obiema rękami. Wszystkiego nam mało! W ciągu sześciu dni chcielibyśmy zobaczyć góry — wszystkie góry! — od Szpicbergów do Tatr Wysokich, Lido, Paryż, razem z Luwrem i Juan-les-Pins, za pół ceny. Kto dziś wybiera się w podróż, pospiesznie wysyła jedną-dwie kartki „z tego pięknego miejsca” i uważa za naturalne, że to piękne miejsce jest Kopenhagą czy Wenecją. Sto lat temu podróżny wymawiał jeszcze te nazwy z nabożeństwem. Do Gastein szykował się tak jak my na wyprawę do Indii, ale był jeszcze bardziej przejęty i wzruszony. Przeżycie stanowiła zwykła podróż do Wiednia czy nad jezioro Hamori, nawet przemówienie króla Ferdynanda otwierające narady parlamentu węgierskiego w Pozsony było dla słuchacza wydarzeniem, choć cesarz i król Ferdynand był, biedak, półgłówkiem i w Pozsony udało mu się wygłosić wszystkiego półtora zdania. Dawny podróżnik obserwował, słuchał, widział i zapamiętywał. My już tylko jeździmy.

Podróżujemy wygodnie, bardzo szybko i na wielką skalę. W ciągu dziesięciu godzin przelatujemy z Pesztu do Helsinek. A pocztówka, którą wysyłamy do kraju ze stolicy Finlandii, Londynu czy Rzymu, najczęściej przychodzi później niż my, niespokojni wędrowcy. Mój krewniak przed stu laty jechał przez świat powoli, ale coś widział. Każda rzecz była dla niego nowością, nawet Wenus z Milo i cesarz Ferdynand. Dla nas wszystko jest takie, jakbyśmy już to widzieli — może w jakimś prospekcie? — a błyskawiczne wojaże odbywali właściwie tylko dla sprawdzenia. Tak, wszystko jest na swoim miejscu, rzeźby Thorvaldsena, szczyt Jungfrau, pomnik Ibsena w Oslo i parlament angielski. W porządku, możemy wracać do domu. Świat mieści się w aparacie Kodaka, wspomnienia przesuwają się jak klatki filmu, wszystko jest niewyraźne i zlewa się ze sobą, a wspomnienia z podróży kurczą się do rozmiarów hasła. Podróżny sprzed stu lat jeszcze marzył o świecie jak o trudnym i zarazem wspaniałym przeżyciu, o Petófim i o angielskim parlamencie. Ja dziś zazdroszczę mu tych marzeń.

Sándor Márai, W podróży, tłum. Teresa Worowska, Fundacja Zeszytów Literackich 2011, s. 88-91.

Źródło: Płaszcz zabójcy, autorzy: Lirael i Zacofany w lekturze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz