poniedziałek, 14 grudnia 2015

Gavin Extence "Lustrzany świat Melody Black"


Najnowsza powieść autora głośnego debiutu "Wszechświat kontra Alex Woods"
Jak to nieraz w życiu bywa, wszystko zaczęło się od trupa. To był zwykły sąsiad, nie ktoś, kogo Abby dobrze by znała, jednak mimo wszystko… Znalezienie zwłok, podczas gdy przyszło się pożyczyć puszkę pomidorów, może być lekko szokujące. A przynajmniej powinno być. 
Teraz, ponownie analizując minione wypadki, kobieta nie może pozbyć się wrażenia, że wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej, gdyby feralnej środy nie weszła do mieszkania naprzeciwko. A z pewnością nie poznałaby Melody Black…
Brytyjski humor, literacki talent i nieszablonowa historia. Lustrzany świat Melody Black jest drugą powieścią Gavina Extence’a, autora znanej już polskim czytelnikom książki Wszechświat kontra Alex Woods. To szalenie błyskotliwa i uszczypliwie prawdziwa opowieść o tym, że każdy ma swoje wzloty i upadki, a życie bardzo łatwo potrafi wyślizgnąć się z rąk.


wtorek, 10 listopada 2015

"Krwawa setka. 100 najważniejszych powieści kryminalnych" - Wojciech Burszta i Mariusz Czubaj



Krwawa setka to pierwsza w Polsce książka pokazująca literaturę kryminalną z takim rozmachem i w kontekstach, w których nie zwykliśmy jej umieszczać, a zarazem niemające precedensu opracowanie w skali europejskiej. Autorzy, z zawodu antropolodzy kultury, proponują czytelnikowi wędrówkę po stu, ich zdaniem, najważniejszych powieściach z kręgu crime fiction. Zapraszają do podjęcia własnego śledztwa nad fenomenem kryminału, podpowiadając w mikroesejach, że powieści kryminalne w swoich najlepszych realizacjach są wnikliwymi opowieściami o społeczeństwie i jego lękach. Zarówno w przeszłości, jak dzisiaj.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Teraz czytam




"Kobieca agencja detektywistyczna nr 1" to książka o uroczej Precious Ramotswe mieszkance Botswany, która postanawia zostać prywatnym detektywem. Zakłada Kobiecą Agencję Detektywistyczną Numer 1 i zaopatrzona w poradnik prywatnego detektywa przystępuje do działania. Alexander McCall Smith, wymyślając postać mmy Ramotswe nawet w najśmielszych marzeniach nie mógł podejrzewać, że podbije ona serca czytelników na całym świecie. Na początku miała to być jedna powieść, ale jej ogromna popularność skłoniła autora do napisania całej serii, teraz jest już pięć tomów. Co jest największą siłą tych kryminałów? Po pierwsze: sama mma Ramotswe - czarująca, ciepła, wyposażona przez naturę w mądrość i obfite kształty i co najważniejsze, intuicję i znajomość ludzkiej natury. Po drugie : Afryka. Jej nieprawdopodobne piękno, różnorodność i egzotyka. Po trzecie wreszcie: sprawy, którymi zajmuje się Precious Ramotswe. Nie są to przestępstwa ciężkiego kalibru; ale i tak przysparzają solidnej pani detektyw sporo pracy: zdradzane żony, podstępni mężowie, krnąbrne córki... Jak mówi nasza bohaterka, zawód prywatnego detektywa jest po to by pomagać ludziom rozwiązywać ich problemy. I tak właśnie się dzieje.

"Jaskółka, kot, róża, śmierć" to dziewiąta, niezależna część wielokrotnie nagradzanej serii Håkana Nessera o policjantach z fikcyjnego miasta Maardam. Związek między ofiarami dusiciela jest nikły. Kiedy były komisarz Van Veeteren niechętnie opuszcza bezpieczny antykwariat i staje twarzą w twarz z jeszcze jednym pomocnikiem śmierci, odkrywa pewną prawidłowość. Zabójstwa mają wyraźne odbicie w świecie książek – Blake’a, Musila, Rilkego… Zaczyna przeczuwać, że morderca, z którym ma do czynienia jest wyjątkowy. Naprawdę wyjątkowy.



"Kiedy nadejdą dobre wieści" - perfekcyjnie skonstruowana opowieść o roli przypadku i przeznaczenia oraz o miłości i wielkiej tęsknocie. Książka obfituje we wstrząsające wydarzenia i dramatyczne zwroty akcji, ale w przeciwieństwie do klasyki gatunku nie zawsze daje ostateczne odpowiedzi, pozostawiając czytelnikowi miejsce na własne rozwiązania. Przy całej brutalności książka przynosi pociechę i odkupienie.







"Chińczyk"  Henning Mankell  W styczniu 2006 roku w odludnej wiosce zostaje brutalnie zamordowanych kilkanaście osób, w Szwecji wybucha medialna gorączka, a dochodzenie w zagadkowej sprawie nie prowadzi do jej wyjaśnienia. Tymczasem Birgitta Roslin, doświadczony sędzia, odkrywa, że jest spokrewniona z dwiema ofiarami i rozpoczyna prywatne śledztwo. Niebawem wpada na trop Chińczyka, który może być odpowiedzialny za masakrę. Ten ślad prowadzi do stolicy Chin i Birgitta wybiera się na wycieczkę do Pekinu. Szukając mordercy, poznaje rodzeństwo, które symbolizuje wewnętrzne rozdarcie tego kraju: komunistkę Hong Qui, która sprawuje nad cudzoziemką dyskretną opiekę, i jej brata Ya Ru, reprezentującego frakcję „kapitalistyczną". Rozgrywki polityczne w Chinach nieoczekiwanie splotą się z wydarzeniami w szwedzkiej wiosce... Birgitta Roslin chce rozwiązać zagadkę masakry, choć sama znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

niedziela, 25 października 2015

Teraz czytam - "Włoskie buty" Henning Mankell


"- Zwyczajni ludzie nie istnieją - odparła Louise. - To politycy chcą, żebyśmy wierzyli w taki obraz świata. Zależy im na tym, żebyśmy myśleli, iż stanowimy cząstkę jednakowej masy i nie domagali się prawa do bycia takimi, jakimi jesteśmy naprawdę. Strasznie dużo się mówi o normie, której tak naprawdę nie ma".



czwartek, 22 października 2015

Gustav Meyrink o życiu



"Gdy ludzie budzą się w swoich łożach, roją, że otrząsnęli się ze snu, a nie wiedzą, że padają ofiarą swych zmysłów i stają się łupem nowego, znacznie głębszego snu niż ten, z którego wyszli"


Gustav Meyrink, właśc. Gustav Meyer (ur. 19 stycznia 1868 w Wiedniu, zm. 4 grudnia 1932 w Starnberg) – pisarz austriacki pochodzenia żydowskiego. Okultysta i mistyk epoki modernizmu. Jeden z czołowych twórców fantastyki grozy (weird-fiction), buddysta, znawca kabały i miłośnik fenomenów parapsychicznych. Znany zwłaszcza dzięki powieściom: Noc Walpurgii oraz Golem. Przez wielu uznawany za prekursora Franza Kafki, surrealizmu oraz powieści egzystencjalnej. Nieślubny syn aktorki i dyplomaty, outsider i ekscentryczny dandys, badacz fenomenów parapsychicznych, mistyk i okultysta; to jedna z najbarwniejszych postaci niemieckojęzycznego środowiska Pragi przełomu stuleci. Przyjaźnił się z czołówką artystycznej bohemy swoich czasów: Christianem Morgensternem, Rainerem Maria Rilkem, Maxem Brodem, Alfredem Kubinem, Henrykiem Mannem, Frankiem Wedekindem. Inteligencja, cięty dowcip, skłonność do satyry, groteski i bezlitosnej ironii, z jaką wykpiwał militaryzm, szowinizm i tępotę niemieckiego kołtuństwa zamieniły jego życie w kolejnych miastach (Wiedeń, Monachium, Starnberg, Praga) w pasmo konfliktów: nie brakło w nim pojedynków, aresztowań, grzywien, kryzysów psychicznych, obrzucania domu pisarza kamieniami, konfiskat cenzury – aż po spalenie jego dzieł przez hitlerowców na placu berlińskiej Opery w 1933. Nazywany był często "Szatanem z Pragi". Początkowo pisał opowiadania z poręki E.T.A. Hoffmanna i Edgara Allana Poego, nacechowane makabreską, satyrą, czarnym humorem i ostrą ironią. Potem kojarzony głównie z ekspresjonizmem i groteską, zwłaszcza przez jego powieść "Golem", która zaliczana jest również w poczet pierwszych ważnych powieści egzystencjalistycznych. Twórczość Gustava Meyrinka związana jest głównie z Pragą, którą pisarz przeobraził w miejsce magiczne. Jego powieści to nie tylko źródło wiedzy na temat starych czeskich legend czy tradycji żydowskich, ale także doskonały przewodnik duchowy dla osób wtajemniczonych w kabałę i okultyzm. Najsłynniejsze dzieło "Szatana z Pragi" pt. "Golem" od wielu pokoleń uznawane jest za "Biblię kabalistów". Gustav Meyrink często uważany jest również za prekursora Kafki oraz całej literatury wizjonerskiej. W swoich wieloznacznych, trudnych do interpretacji powieściach łączył motywy tragikomedii i horroru, przedstawiając je za pomocą mistrzowskiej żonglerki słowem i poetyckości formy. W swoich wizjach gorączkowo szukał odpowiedzi na najtrudniejsze pytania dotyczące kondycji człowieka w świecie, jego relacji i związków ze światem nadprzyrodzonym, przemian i inicjacji duchowych. W następnych powieściach (Noc Walpurgii, Zielona twarz) dał wyraz swoim antyrewolucjonistycznym poglądom. Najwybitniejsza powieść Meyrinka Golem dostępna jest czytelnikowi polskiemu w tłumaczeniu Antoniego Lange, zaliczanym do arcydzieł polskiej literatury przekładowej.

wtorek, 6 października 2015

Dzień z życia pisarza: Samuel Pepys



16 lipca 1666 roku 

Leżałem w łóżku całe rano i większą część popołudnia, nękany srogimi bólami a wiatrami, nie mogąc oddać wody albo mało. Niebo było tego dnia zadziwiająco ciemne i rano deszcz, a w Harwich spadł pono grad wielkości orzecha. Wypiłem tylko trochę rosołu, który lubię. Resztę dnia spędziliśmy z Baltym, który przybył z morza na dzień lub dwa. Wieczorem wziąłem lewatywę i poczułem się lepiej, i noc miałem niezłą. 

*Dziennik Samuela Pepysa*, t. , tłum. Maria Dąbrowska, Państwowy Instytut Wydawniczy 1954, s. 65.

środa, 9 września 2015

HYPERION – Dan Simmons


W obliczu zbliżającej się nieuchronnie międzygalaktycznej wojny na planetę Hyperion przybywa siedmioro pielgrzymów: Kapłan, Żołnierz, Uczony, Poeta, Kapitan, Detektyw i Konsul. Mają za zadanie dotrzeć do mitycznych grobowców, by znaleźć w nich budzącą grozę istotę. Zna ona być może metodę, która pozwoli zapobiec zagładzie całej ludzkości. Każdy z pielgrzymów może przedstawić jej swoją prośbę, lecz wysłuchany zostanie tylko jeden. Pozostali będą musieli zginąć.

HYPERION Dan Simmons
Tłumaczenie: Wojciech Szypuła
Liczba stron:  624
Rok wydania:  9 września 2015

niedziela, 5 lipca 2015

Melonik

"Buźka skończył koncert i usiadł razem z nimi. Na głowie miał brązowy melonik, który znalazł przed paroma laty na drodze do San Antonio. Pewnie wiatr wywiał kapelusz za okno dyliżansu albo Indianie schwytali jakiegoś nieostrożnego komiwojażera, a melonik zostawili. Przynajmniej do takich hipotez doszedł Buźka, próbując dociec, jakim cudem aż tak mu się poszczęściło. Augustus był zdania, że gdyby wiatr przez dwa lata turlał kapelusz po całym kraju, wyglądałby on i tak lepiej niż teraz. Buźka wkładał go tylko wtedy, gdy siadał do pianina; kiedy grał w karty albo opatrywał sobie wyciek z brzucha, często używał melonika zamiast popielniczki, a potem nie zawsze pamiętał, żeby go wytrząsnąć. Włosy miał rzadkie, zlepione w strąki; popiół nie mógł wiele zaszkodzić ich wyglądowi. Zresztą wobec bezmiaru poniewierki, jaką musiał znosić kapelusz, akurat popiół naprawdę nie miał większego znaczenia. Melonik zastępował Buźce poduszkę, a poza tym polewany był od zewnątrz i od wewnątrz taką masą rozmaitych cieczy, że Augustusowi na jego widok żołądek podchodził do gardła.
- Wygląda, jakby go bizon przeżuł i wypluł — mawiał Augustus. — Wiesz, Buźka, melonik to nie nocnik. Ja tam na twoim miejscu bym go wyrzucił.
Buźka zawdzięczał swój przydomek temu, że miał dolną wargę mniej więcej rozmiarów klapy od juków. Mógł pod nią wetknąć taką ilość tabaki, jaka normalnemu człowiekowi starczyłaby na miesiąc. Warga ta w ogóle żyła własnym życiem, toczącym się gdzieś u dołu twarzy pianisty. Nawet gdy Buźka siedział spokojnie, wpatrzony w karty, łopotała i drżała, jakby owiewał ją lekki wietrzyk — bo i owiewał: pianista miał uszkodzony nos, oddychał więc ustami. Życie dało Lorenie twardą szkołę, ale sporo czasu minęło, nim przywykła do tego, jak Buźka siorbie przy jedzeniu, a raz śniło jej się, że jakiś kowboj przechodząc obok Buźki przypiął mu wargę do nosa, jakby to była nie warga, lecz klapa kieszeni. Niesmak Loreny był jednak niczym wobec odrazy Xaviera, który przestał nagle wycierać stoły, podszedł do Buźki i zerwał mu z głowy melonik. Wyraźnie był nie w humorze: twarz drgała mu jak pyszczek królika schwytanego w pułapkę.
— Hańba! Nie zniosę tego kapelusza! Kto może jeść? — powiedział, chociaż nikt akurat nie jadł. Poszedł za bufet i wyrzucił melonik tylnymi drzwiami. Jako młody chłopiec dźwigał kubły z pomyjami w pewnej nowoorleańskiej restauracji, w której używano nawet obrusów, i wspomnienie to wciąż go prześladowało niczym parytet doskonałości. Ilekroć spojrzał na gołe blaty w Suchej Fasoli, czuł się jak ostatni nieudacznik. Nie dość, że brakowało obrusów: stoły były tak chropowate, że przesunąwszy dłonią po blacie człowiek mógł wbić sobie drzazgę. W dodatku dawno już utraciły miły dla oka kolisty kształt, bo kowboje zestrugiwali z kantów wióry, i nie było na to sposobu. Z biegiem lat powycinano spore zrzynki, toteż większość stołów całkiem straciła proporcje.
Xavier posiadał lniany obrus, którego używał raz do roku, w rocznicę śmierci żony. Była to istna herod-baba, specjalnie więc za nią nie tęsknił, ale w Lonesome Dove nie miewał innych okazji, które w wystarczającym stopniu uzasadniałyby rozpostarcie serwety na stole. Teresa — tak bowiem było nieboszczce na imię — pastwiła się nie tylko nad mężem, ale i nad końmi, toteż pewnego dnia zwierzęta poniosły i rzuciły się wraz z bryczką na dno wąwozu, no i bryczka przygniotła Teresę. Podczas dorocznego obiadu ku czci zmarłej Xavier udowadniał, że nie przestał być restauratorem zdyscyplinowanym: upijał się, nie roniąc ani kropli na swój znakomity obrus. Zapraszał wyłącznie Augustusa, ten jednak przychodził najwyżej co trzy albo i cztery lata, z czystej uprzejmości, imprezy te były bowiem nie tylko ponure i bezsensowne — całe Lonesome Dove ucieszyło się przecież, kiedy Teresę trafił szlag — ale i odrobinę niebezpieczne. Augustus ani nie pił w sposób tak zdyscyplinowany jak gospodarz, ani nie przykładał takiej wagi do stanu obrusów, a wiedział, że jeśli rozleje trunek na cenne płótno, źle się to skończy. Nie było wprawdzie wielkiego prawdopodobieństwa, że musiałby wtedy Xaviera zastrzelić, mogłoby się jednak okazać, że trzeba dać gospodarzowi po głowie, wcale zaś nie miał ochoty walić kolbą tak wielkiego rewolweru w tak małą głowę.
Dla Xaviera kapelusz Buźki był kroplą przepełniającą czarę goryczy. Żaden szanujący się restaurator nie zniósłby czegoś takiego w swoim lokalu, a tym bardziej na głowie pracownika, toteż Xavier co pewien czas chwytał melonik i wyrzucał go za drzwi. Miał nadzieję, że kozy, jadające podobno jeszcze gorsze świństwa, zjedzą i to nakrycie głowy. Ale kozy nie zwracały uwagi na kapelusz, natomiast Buźka przynosił go z powrotem, ilekroć sobie przypomniał, że potrzebna mu jest popielniczka.
— Hańba! — powtórzył Xavier nieco radośniej. Buźka pozostał niewzruszony.
— Czego chcecie od mojego kapelusza? - spytał. — W środku pisze, że zrobili go w Filadelfii.
Wewnątrz kapelusza rzeczywiście był taki napis, lecz to nie Buźka po raz pierwszy wytoczył ten argument, tylko Augustus. Buźka nie zdołałby nawet przeczytać tak długiego słowa jak „Filadelfia", zresztą miał bardzo niejasne wyobrażenie o tym, gdzie leży owo miasto. Wiedział jedynie, że musi to być okolica spokojna i cywilizowana, skoro mają tam czas robić kapelusze, zamiast walczyć z Komanczami.
— Xavier, zróbmy interes — zaproponował Augustus. — Pożycz Chlustowi dwa dolary, żebyśmy mogli zagrać partyjkę, a ja zgarnę czymś ten kapelusz do worka i zaniosę go moim świniom. Inaczej nigdy go się nie pozbędziesz.
— Jeżeli włożysz go jeszcze raz, to ci go spalę — zagroził Xavier, płonąc oburzeniem. — Spalę cały lokal. I gdzie się wtedy podziejesz?
— Jakbyś miał zamiar spalić pianino, lepiej sobie przygotuj szybkiego muła — odparł Buźka, powiewając wargą, Pobożni ludzie wcale by się z tego nie ucieszyli.
[...]
Buźka zaczął martwić się o kapelusz, który Xavier wyrzucił za drzwi. Gdy Augustus wspomniał o świniach, cała sprawa zaczęła wyglądać znacznie groźniej. Świnie mogły przecież same z siebie przyjść do miasteczka i zjeść melonik — kto wie, czy nie największą osłodę nędznego żywota pianisty. Buźka miał ochotę pójść po kapelusz, nim nadejdą zwierzęta, zdawał sobie jednak sprawę, że nieroztropnie jest prowokować Xaviera, gdy humor i tak mu nie dopisuje. Nie wiedział, co dzieje się na ulicy za knajpą, bo tylne drzwi zasłaniał bufet; kapelusza równie dobrze mogło tam już nie być".

Larry McMurtry "Na południe od Brazos".

Spoza nas



Spoza nas (wiersz z banałem w środku)

nie bój się chodzenia po morzu
nieudanego życia
wszystkiego najlepszego
dokładnej sumy niedokładnych danych
miłości nie dla ciebie
czekania na nikogo

przytul w ten czas nieludzki
swe ucho do poduszki

bo to co nas spotyka
przychodzi spoza nas

Jan Twardowski





Źródło zdjęcia: Sarolta Ban

niedziela, 26 kwietnia 2015

WSZYSCY NA ZANZIBARZE – John Brunner


WSZYSCY NA ZANZIBARZE – John Brunner


Na Ziemi na początku XXI wieku tłoczy się ponad siedem miliardów ludzi. Jest to epoka inteligentnych komputerów, psychodelicznych narkotyków w wolnej sprzedaży, polityki uprawianej za pomocą zabójstw i naukowców obłaskawiających wulkany poprzez palenie kadzideł… Histeria niebezpiecznie przeludnionego świata przedstawiona w olśniewająco nowatorskim stylu.

Brunner był człowiekiem gniewnym, złościła go niesprawiedliwość i cynizm, a ta desperacka powieść (w połączeniu z towarzyszącym jej tomem The Sheep Look Up) miała być pobudką dla świata pogrążonego w opiumowych oparach konsumeryzmu; dla ludzkości tkwiącej w mglistym przeświadczeniu, że to my władamy naturą. W SF nie chodzi o przewidywanie przyszłości – SF ma objaśniać przeszłość i teraźniejszość. Koszmar Brunnera z roku 1968 ziszcza się wokół nas na rozliczne sposoby, których on nie był w stanie przewidzieć. Gdyby właściwi ludzie przeczytali wtedy tę książkę i zareagowali w sposób zgodny z jej duchem, nasz świat nie byłby dzisiaj w tak niepewnej sytuacji. Być może, nadszedł czas, żeby poznało ją nowe pokolenie.

- Joe Haldeman


Niewiarygodnie ambitna powieść… W dalszym ciągu jeden z najsolidniejszych kawałków „przyszłej rzeczywistości”, jakie którykolwiek pisarz podrzucił nam do przeżucia.

                                                                                    - Science Fiction: 100 Best Novels


Przedstawiona w niej wizja narasta w zniewalający sposób.

                                                                                    - The Encyclopaedia of Science Fiction


„Interesujący eksperyment plasujący się w pół drogi między literacką pulpą i komentarzem społecznym” – Brian Aldiss i David Wingrove

                                                                                    - Trillion Year Spree


Doskonale pomyślana książka – satysfakcjonująco kompletna wizja.

                                                                                    - Mike Harrison, New Worlds


„Pierwsza prawdziwa powieść science fiction” – Judith Merril

                                                                                    - The Magazine of Fantasy and Science Fiction


Zapiera dech w piersi. Nie poddaje się krytyce.

                                                                                    - Algis Budrys, Galaxy


Wszyscy na Zanzibarze to cudowna i niebezpieczna książka.

                                                                                    - Norman Spinrad, Amazing Stories


TRYLOGIA CIĄGU: NEUROMANCER, GRAF ZERO, MONA LIZA TURBO – William Gibson (info)



Kultowa trylogia Gibsona, zapoczątkowana „Neuromancerem”, za którego autor otrzymał najważniejsze nagrody światowej fantastyki: nagrodę im. Philipa K. Dicka, Hugo i Nebulę. Pierwsze wydanie zbiorcze.


Neuromancer



Case, jeden z najlepszych "kowbojów cyberprzestrzeni" poruszających się w wirtualnym wszechświecie, popełnił błąd, za który został srogo ukarany. Za nielojalność wobec zleceniodawców płaci uszkodzeniem systemu nerwowego, co uniemożliwia mu dalszą pracę i skazuje na uwięzienie we własnym ciele. W poszukiwaniu lekarstwa wyrusza do Japońskiej Chiby, gdzie zdobywa fundusze, by w nielegalnych klinikach odzyskać zdolność podłączania swego umysłu do komputera.

Graf ZeroTurner, niezależny cyberwiedźmin, specjalizuje się w podkradaniu ludzi wielkim korporacjom. Odtworzony na nowo po wybuchu, rusza w ślad za wynalazcą nowego typu biochipów, ale firma nie zamierza go oddać konkurencji żywego. Bobby, pod pseudonimem Graf Zero, chce zostać hakerem, kowbojem cyberprzestrzeni. Jego pierwszym zadaniem ma być włamanie do słabo strzeżonej bazy danych z filmami porno. Jednak w czasie włamania prawie ginie, a posiadanym przez niego programem zaczynają się interesować potężni ludzie...

Mona Liza TurboMona to dziewczyna o mętnej przeszłości, która dzięki swemu podobieństwu do Angie Mitchell, największej gwiazdy światowej sieci video, zostaje wplątana w plan porwania gwiazdy. Spiskiem kieruje widmowa jaźń, która ma swoje plany wobec Mony, Angie i całej ludzkości. W sprawę wplątani są także szefowie Yakuzy, japońskiego podziemia przestępczego...

"Trylogia ciągu" William Gibson

TRAWA – Sheri. S. Tepper (info)



Wiele pokoleń temu ludzie uciekli na kosmiczną anomalię zwaną Trawą. Jednakże, zanim tam przybyli, inny gatunek uznał planetę za swój dom i zbudował na niej swoją kulturę... Teraz śmiercionośna zaraza rozprzestrzenia się pośród gwiazd, nie omijając żadnego świata poza Trawą. Okazuje się, że za tajemnicą odporności planety kryje się prawda tak wstrząsająca, że może oznaczać koniec wszelkiego życia.

„Sheri S. Tepper podejmuje umysłowe ryzyko, które stanowi siłę napędową science fiction i każdego gatunku literackiej fikcji”.
                                                                                                               - Ursula K. Le Guin

„Tepper to mądra i subtelna artystka. Udają się jej rzeczy, których inni pisarze nawet nie powinni próbować”.
                                                                                                               - Washington Post

Trawa Sheri S. Tepper

Seria: Artefakty
Tłumaczenie: Robert Waliś
Oprawa:  twarda
Format:  książka
Liczba stron:  432

wtorek, 31 marca 2015

Byron i podbój Ameryki - kwietniowa zapowiedź Noir sur Blanc



Nowa książka autora świetnie przyjętej "Dżumy & Cholery"

 Polska premiera 16 kwietnia.

Pura Vida opowiada o krótkim, lecz szalenie intensywnym życiu Williama Walkera. Urodzony w 1824 roku w Nashville, w rodzinie o szkockich korzeniach, studiował medycynę i prawo, zajmował się też pracą dziennikarską, ale wszystko to nie mogło zadowolić tak niespokojnego ducha. Po śmierci narzeczonej postanowił pójść w ślady swojego literackiego idola, lorda Byrona, i zorganizować własną misję wyzwoleńczą…

Celem jego wyprawy stały się opanowane przez Hiszpanów kraje Ameryki Środkowej, którym zamierzał narzucić nowych władców – białych i angielskojęzycznych. Wkrótce odnosi pierwszy sukces: na odbitych Meksykowi terytoriach tworzy nową Republikę Dolnej Kalifornii, której zostaje prezydentem. Następnym etapem jest podbój ogarniętej wojną domową Nikaragui. Reżim Walkera popada jednak w konflikt z właścicielem przedsiębiorstwa transportowego Corneliusem Vanderbiltem, któremu udaje się zdobyć poparcie innych państw środkowoamerykańskich i którego wielkim sprzymierzeńcem okazuje się też dżuma dziesiątkująca armię samozwańca. Burzliwe dzieje Williama Walkera zakończą się w 1860 roku w Hondurasie, gdzie w wieku zaledwie 36 lat zostanie skazany na śmierć. 

Śledzenie historii Walkera jest dla autora także pretekstem do zadumy nad fenomenem wyzwolicieli Ameryki Łacińskiej, takich jak Simón Bolívar, Augusto César Sandino, a szczególnie Ernesto Che Guevara, do dziś otaczany w tym regionie niezwykłą czcią – w przeciwieństwie do Walkera, którego nazwisko pozostaje tam symbolem znienawidzonego uzurpatora.

Czytelnicy, którzy znają poprzednią, obsypaną nagrodami powieść Patricka Deville’a, "Dżuma & Cholera" (Noir sur Blanc, 2014), również i tym razem mogą się spodziewać nietypowej, literackiej biografii! 

wtorek, 24 marca 2015

Nowe wydanie Szwejka na 100-lecie wstąpienia Jaroslava Haška do wojska

Z okazji  100-lecia wstąpienia Jaroslava Haška do wojska prezentujemy nowe wydanie Losów dobrego żołnierza Szwejka czasów Wojny Światowej w genialnym tłumaczeniu  Antoniego Kroha.

Premiera 9 kwietnia .

Ciemne piwo, czarny humor i czeskie piwiarnie w oparach absurdu.

– Nie strojcie takiej idiotycznej miny.
– Nic na to nie mogę poradzić – odpowiedział poważnie Szwejk – mnie w wojsku superarbitrowali za idiotyzm, specjalna komisja urzędowo uznała mnie za idiotę. Ja jestem idiotą z urzędu.

Kiedy zamordowano arcyksięcia Ferdynanda, zmienił się porządek świata. Jednak nic nie jest w stanie wstrząsnąć Szwejkiem na tyle, by zechciał zmienić porządek, a właściwie bałagan swojego życia. Nie zmienił się. Nie miał na to czasu.

Od wydania kultowej powieści minęło już prawie całe stulecie i rzeczywiście nic się nie zmienia. Popularność niezbyt dobrego żołnierza nie słabnie. Jego absurdalne losy przetłumaczono dotąd na 55 języków, doczekały się licznych ekranizacji i adaptacji.

Na każdego znajdzie się paragraf. Głupota Szwejka wymyka się wszelkim kategoriom. Choć w tej głupocie jest metoda. Przed wami Szwejk. Idiota z urzędu.

Jarosław Hašek (1883– 1923) – dziennikarz, felietonista i satyryk, żołnierz o mało walecznym usposobieniu, bywalec knajp, urzędnik bankowy, poeta, anarchista, bolszewik i jeden z największych prozaików XX wieku. 
Antoni Kroh (ur. 16 sierpnia 1942) - pisarz, etnograf, historyk kultury, tłumacz prozy słowackiej i czeskiej, badacz i kurator wystaw poświęconych kulturze ludowej Karpat. Laureat Nagrody im. ks. Prof. Bolesława Kumora oraz Nagrody im. Romana Reinfussa.

"Kiedy proponują mi udział w jakimś publicznym spotkaniu obok Antoniego Kroha, zawsze odmawiam. Mówię, że nie wyobrażam sobie, aby ministrant miał się wypowiadać przy papieżu."
Mariusz Szczygieł o tłumaczu Losów dobrego żołnierza Szwejka czasu wojny światowej
„Duży Format” 20.08.2009 r.


Przekład
Antoni Kroh

Wydawnictwo Znak
Kraków 2015

niedziela, 8 marca 2015

Odcięcie pępowiny


Zacisze Biblioteki wygląda mniej więcej tak jak biblioteka na zdjęciu powyżej, zatem może przyszedł czas na zmiany, najwyższy już czas. Moja sytuacja egzystencjalna po kilku latach zmieniła się na lepsze. Dlatego mam nadzieję, że teraz będę mógł się zająć spokojnie tym co lubię. Od dłuższego już czasu nie opisywałem żadnych książek na blogu, ale to nie znaczy, że ich w ogóle nie czytałem. Trafiłem lub, że się wyrażę językiem reklamy, odkryłem dla siebie kilku autorów i kilka książek. No i spoko, po co o nich pisać i kogo to może obchodzić? :) Książki te zrobiły na mnie jednak duże wrażenie, trząchnęły mną, a w takim stanie człowiek ma wizję/je i czuje misyjną potrzebę dzielenia się nowymi skarbami. Napiszę o nich już niebawem, mam tu na myśli między innymi "Czarne minuty" Martina Solaresa, "Chłodny dotyk" Alberta Sancheza Pinola, "Terror" Dana Simmonsa czy wreszcie "Na południe od Brazos" Larry'ego McMurtry'ego. Zapraszam do Zjadacza Liter :)







czwartek, 5 marca 2015

Julio: pornografia, czyli proszę zabrać dzieci sprzed ekranów komputerów

Ledwie zaczynał lerfić jej noemy, już jej się drliła klamycja i oboje zapadali w wodomurie, w dzikie prężyny, w rozpaczliwe dystalancje. Ale jeżeli tylko próbo­wał wydęgać jej murtę, pogrążała się w jękliwe wyrgi i musiał rozmitrygiwać kaldurmię, czując jak powoli arnulie spektualniają się, oprzaniają, muleją i w końcu sztywnieją jak trimalsjat ergomaniny, do którego niechcący wpadło kilka fmopii kożaniery. A przecież to był dopiero początek, w ja­kimś momencie ona odsłaniała piwesty, zezwalając, aby przybliżył doń swoje łękowia. Zaledwie się przypalmowali, ogarniał ich, czaturował, wreszcie ekstraminował wielki ulu­kariusz, nagle to był już klinton, esterfuryczna konwalkisja mertrydów, dyszymiąca embokapulwia orgumnii, merpasm esprymiczny, w ogromnej nadhumicznej agorenii. Evohe! Evohe! Rozkolwieni na kreście wolpemii czuli, jak balnikują perlinni i swolodenni. Drżał trok, poddawały się marplumy w pieszorniach niemalże okrutnych, które ich znowu do­prowadzały na samą granicę gunfii.

[W]: Julio Cortazar "Gra w klasy", Wydawnictwo MUZA.

Dzień jak koronkowa firanka



21 czerwca 1918, Looe, Kornwalia

Cóż to za dziwny dzień dzisiaj? Cienki, biały, jak koronkowa firanka, pełen okropnych hałasów. (Np. ktoś otwiera szufladę tandetnej komody i nie może jej potem zamknąć.) Jedzenie jest łykowate i niestrawne, napoje nie dość gorące. Przeglądając się w lustrze wydaję się sobie okropna, łysa jak jajko, napuchnięta, suknie są na mnie ciasne. Wszystko pokryte jest kurzem i piaskiem – popiół papierosów rozsypuje się i opada – nagietki rozsiewają swe płatki po całej toalecie. W sąsiednim pokoju ktoś usiłuje nastroić kiepski fortepian.
Gdybym miała „swój dom”, mogłabym zaciągnąć zasłony, a zamknąwszy drzwi wykadzić czymś przyjemnie pachnącym, potem przejść się szybko cichym krokiem wokoło mego doskonale urządzonego pokoju przyglądając się grze cieni i świateł – i w ten sposób można by wytrzymać – lecz żyjąc tak, jak ja, zawsze w zajazdach – to bardzo trudno.

Zacytuje parę tych trudności:

1.      Postanowiłam zrobić pedicure przed śniadaniem i nie zrobiłam tego z lenistwa.
2.      Kawa nie była gorąca, boczek przesolony i znać było na talerzu, że usmażono go na brudnej patelni.
3.      Nie umiałam wymyślić żadnego tematu rozmowy z panią Honey, która była milcząca, roztargniona i przygaszona...
4.      List J., w którym pisze o ogromnych trudnościach i o wszystkich sprawach, jakie musi załatwić, nim wyjedzie na wakacje, nie wzruszył mnie wcale. Był jakiś bezbarwny – miałam wrażenie, jakbym czytała coś, co mnie nie dotyczy, coś co jest poza mną.
5.      Bliżej nieokreślone boleści podczas kąpieli.
6.      Nic nie mam do czytania, a deszcz zanadto pada, aby wyjść.
7.      A. Przyjechała, a do mnie nie zatelefonowała. Zdaje mi się, że na razie ma już dosyć naszej przyjaźni...
8.      Bardzo podły obiad. Małe, twarde kotlety siekane nie nadające się do jedzenia i trochę wodnistego kompotu z agrestu. Nie cierpię angielskiej kuchni.
9.      Poszłam na spacer, złapał mnie deszcz, wróciłam okropnie przemarznięta i zmęczona.
10.  Herbata była zimna. Nie miałam zamiaru zjeść ciastka, lecz wreszcie je zjadłam. Za dużo paliłam.

Katherine Mansfield "Dziennik", tłum. Teresa Tatarkiewiczowa, Czytelnik, Warszawa 1985, s.106-108.

środa, 4 marca 2015

"Jeszcze mam czterdzieści ksiąg"


Sowa

Na południe od Rogowa
Mieszka w leśnej dziupli sowa,
Która całą noc, do rana,
Tkwi nad książką, zaczytana.
Nie podoba się to sroce:
"Pani czyta całe noce,
Zamiast się pokrzepić drzemką,
Pani czyta wciąż po ciemku.
Czyta się, gdy światło świeci,
To zły przykład jest dla dzieci!"

czwartek, 26 lutego 2015

Nierozmienna pięciokopiejkówka

"Kupiłem przedwczorajszą “Prawdę", napiłem się wody mineral­nej i usiadłem na ławce w cieniu Tablicy Honorowej. Była go­dzina jedenasta. Uważnie przejrzałem gazetę. Na tej czynności zeszło mi siedem minut. Przeczytałem więc artykuł o hydroponii, felieton o łapownikach z Kańska oraz długi list do redakcji od robotników zakładów chemicznych. Zajęło mi to raptem dwadzie­ścia dwie minuty. Może by pójść do kina? “Kozarę" widziałem już raz w kinie i raz w telewizji. Postanowiłem napić się wody, złożyłem gazetę i wstałem. Z miedziaków babki pozostał mi w kie­szeni tylko piątak. Przepiję go - pomyślałem i poprosiłem o szklankę wody z sokiem. Za kopiejkę, którą mi wydano, kupi­łem w sąsiednim kiosku pudełko zapałek. Nie miałem już nic wię­cej do roboty w centrum miasta. Ruszyłem więc przed siebie, skrę­ciwszy w niezbyt szeroką ulicę pomiędzy sklepem nr 2 a jadłodajnią nr 11.[...]

wtorek, 3 lutego 2015

"Tylko tęsknienie jest prawdziwe"




"Jak wygląda świat, kiedy życie staje się tęsknotą? Wygląda papierowo, kruszy się w palcach, rozpada. Każdy ruch przygląda się sobie, każda myśl przygląda się sobie, każde uczucie zaczyna się i nie kończy, i w końcu sam przedmiot tęsknoty robi się papierowy i nierzeczywisty. Tylko tęsknienie jest prawdziwe, uzależnia. Być tam, gdzie się nie jest, mieć to, czego się nie posiada, dotykać kogoś, kto nie istnieje. Ten stan ma naturę falującą i sprzeczną w sobie. Jest kwintesencją życia i jest przeciwko życiu. Przenika przez skórę do mięśni i kości, które zaczynają odtąd istnieć boleśnie. Nie boleć. Istnieć boleśnie - to znaczy, że podstawą ich istnienia był ból. Toteż nie ma od takiej tęsknoty ucieczki. Trzeba by było uciec poza własne ciało, a nawet poza siebie. Upijać się? Spać całe tygodnie? Zapamiętywać się w aktywności aż do amoku? Modlić się nieustannie?"

 

piątek, 30 stycznia 2015

Literatura dobra na wszystko


Roberto Bolaño


"Jest taki rodzaj literatury dobry, kiedy się nudzisz. Pełno tego. Jest literatura dobra na czas, kiedy jesteś spokojny. To jest najlepsza literatura, tak mi się wydaje. I jest też literatura na smutek. A także na radość. Jest literatura dobra, kiedy jesteś ożywiony. I jest też taka, co pasuje do rozpaczy. (…)

Weźmy na przykład przeciętnego czytelnika, typ raczej spokojny, wykształcony, prowadzący mniej więcej zdrowe życie, dojrzały. Człowiek, który kupuje książki i czasopisma literackie. No, oto i on. Taki człowiek może czytać to, co się pisze dla ludzi spokojnych, dla wyciszonych, ale może też czytać każdy inny rodzaj literatury, krytycznie, bez absurdalnego czy pożałowania godnego zaangażowania, bez ekscytowania się. Tak w każdym razie mi się wydaje. Nikogo nie chcę urazić.

Weźmy teraz czytelnika zrozpaczonego, takiego, do którego zapewne adresowana jest literatura rozpaczy. I co widzicie? Po pierwsze: będzie to człowiek młodociany albo niedojrzały dorosły, wystraszony, z nerwami jak postronki. To taki palant (proszę wybaczyć wyrażenie), który popełnia samobójstwo po lekturze Wertera. Po drugie: jest to czytelnik ograniczony. Dlaczego ograniczony? To proste, dlatego że nie może czytać niczego innego niż literatura rozpaczy albo dla zrozpaczonych, mniejsza o to, na jedno wychodzi, to typ albo twór niezdolny do przeczytania jednym rzutem W poszukiwaniu straconego czasu, na przykład, albo Czarodziejskiej góry (moim skromnym zdaniem to paradygmaty literatury spokojnej, wyciszonej i pełnej), albo, jeśli już o tym mowa, Nędzników czy Wojny i pokoju. (…)

Ponadto: czytelnicy zrozpaczeni są jak kopalnie złota w Kalifornii. Prędzej czy później się wyczerpują! Dlaczego? To proste! Nie można tkwić w rozpaczy przez całe życie, ciało w końcu ustępuje, ból ostatecznie staje się znośny, świadomość ucieka zimnymi strumieniami. Człowiek zrozpaczony (zwłaszcza zrozpaczony czytelnika poezji, tacy są nieznośni, możecie mi wierzyć) ostatecznie odstawia książki, nieuchronnie staje się po prostu zrozpaczonym człowiekiem. Albo się z tego leczy! I wtedy, w ramach procesu regeneracji, wraca powolutku, jakby spowity watą, jakby w deszczu rozpuszczonych tabletek uspokajających, wraca, jak mówię, do literatury pisanej dla czytelników spokojnych, wyciszonych, o skupionym umyśle. Nazywa się to (a nawet jeśli nikt tak tego nie nazywa, to ja owszem) przejściem z okresu dojrzewania do wieku dorosłego. I nie chcę przez to powiedzieć, że jak ktoś stał się czytelnikiem spokojnym, to nie będzie już sięgał po książki pisane dla zrozpaczonych. Pewnie, że będzie! Zwłaszcze jeśli są dobre albo znośne, albo polecił je ktoś znajomy. Ale tak w głębi – nudzą go! Tak w głębi ta zgorzkniała literatura, pełna białej broni i powieszonych mesjaszów, nie jest w stanie przeniknąć do jego serca, jak to potrafi nawet jedna spokojna strona, strona przemyślana, strona technicznie doskonała!"

Roberto Bolaño Dzicy detektywi, przeł. Tomasz Pindel, Nina Pluta, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2010, s. 205-206.

Żródło fragmentu: Poczytalnia

środa, 28 stycznia 2015

Chcecie wiedzieć kto cisnął do kosza Prousta, Flauberta i wielu innych?

„Być może jestem tępy, ale po prostu nie potrafię pogodzić się z tym, że jakiś facet może zużyć trzydzieści stron na opis tego, jak przewraca się w łóżku z boku na boku, zanim uda mu się zasnąć.” Z tą motywacją pewien recenzent wydawcy Ollendorfa odrzucił W poszukiwaniu straconego czasu Prousta. Tego jakże surowego sądu nie mogło zabraknąć w zabawnym zbiorku recenzji wewnętrznych i listów zawiadamiających o odrzuceniu, opublikowanym przez Andre Bernarda w Pushcart Press pod tytułem Rotten Rejections. W zbiorze podano autora, tytuł i datę, ale opuszczono nazwę wydawcy, który odrzucił rękopis. Jednak na początku książki podano spis zainteresowanych wydawców i można tam znaleźć wszystkich, od Faber & Faber do Doubleday, od „New Yorkera” do „Revue de Paris”.

W 1851 roku odrzucono w Anglii Moby Dicka z następującym uzasadnieniem: „Nie sądzimy, by ta pozycja znalazła uznanie na rynku literatury dziecięcej. Jest rozwlekła, styl przestarzały i wydaje się, że nie zasługuje na rozgłos, jakim się ponoć cieszy”. Flaubertowi odrzucono w 1856 roku Panią Bovary: „Szanowny Panie, zagrzebał pan swoją powieść pod stertą szczegółów, które są dobrze zarysowane, lecz całkowicie zbędne”. Emily Dickinson odrzucono pierwszy zbiór wierszy w 1862 roku: „Kontrowersyjne. Wszystkie rymy błędne”.


wtorek, 6 stycznia 2015

Pokłon Trzech Króli

 Pokłon Trzech Króli  Pieter Bruegel, 1564 

Pokłon Trzech Króli – jeden z trzech obrazów o tej tematyce namalowany przez Pietera Bruegela Starszego.

Temat poruszony przez Bruegela pochodzi z Nowego Testamentu i opisany został w Ewangelii św. Mateusza (Mt 2,1-12). Pomimo, że ewangelia mówi o mędrcach i nie określa jednoznacznie ich liczby, to od XII wieku w sztuce pojawiają się królowie z atrybutami władzy. Najczęściej jest ich trzech, młodzieniec, człowiek dojrzały i starzec, reprezentują trzy kontynenty, Europę, Azję i Afrykę.

Bruegel namalował trzy obrazy, gdzie opisał motyw pokłonu Trzech Króli. Pierwszy został namalowany w 1562 roku, drugi w 1564 a kolejny w 1567 roku.

Na drugim płótnie scena pokłonu została ujęta z perspektywy widza, który jest świadkiem sceny pokłonu. W centralnej części znajduje się matka Boska a na jej kolanach siedzi dzieciątko. Zaskakujące jest iż dziecko wygląda na starsze niż w pierwszych dniach po urodzeniu. Maria na twarz pięknej młodej kobiety, choć kaptur zasłania jej jedno oko. Jej postawa jest pochylona ku dziecku a te wygląda jak lekko przestraszone. Wizerunki królów maja bardzo pospolite rysy. Szata czarnoskórego króla jest znacznie jaśniejsza od pozostałych co przyćmiewa postać Marii. Za Matką stoi Józef. Został ujęty w dość nietypowym momencie. Zamiast celebrować pokłon króli on zdaje się pochłonięty jest w słuchaniu wieści od jednego z wieśniaków. Tak przedstawiona scena adoracji spotkała się dezaprobatą kontrreformacji, która bacznie pilnowała zaleceń sformułowanych na soborze trydenckim w latach 1545 – 63 odnośnie dzieł artystów i sposobu ukazywania w nich postaci świętych. Bruegel dodatkowo wplótł wątek polityczny. Tłum wokół stajenki składa się głównie z uzbrojonych żołnierzy. Jest to aluzja do okupacji hiszpańskiej w Niderlandach i walki dwóch wyznań w obliczu jednej narodzonej prawdy. Z prawej strony widoczna jest postać w okularach, która ma pytać widza czy widzi tę prawdę, czy widzi jak tajemnica boskiego narodzenia mająca zjednoczyć człowieka i uwolnić go z grzechu teraz szykuje się do wojny religijnej w imię tego samego Boga.

Źródło: Wikipedia.pl

"O nieczytaniu" Piotr Nowak



"Wyrastałem w świecie, w którym nieznajomość pewnych tytułów kompromitowała, zaś nieczytanie książek po prostu wykluczało z „towarzystwa” (głównie z imprez, gdzie piło się z taką samą intensywnością, z jaką dyskutowało Materię i pamięć Bergsona). To jednak przeszłość. Dzisiaj poniekąd wszyscy – choć mniejszość z nas czyta na okrągło – „żyjemy” z nieczytania. Nie sposób przecież utrzymywać w dobrej wierze, że czyta się wszystko, jak leci – to niemożliwe. Przeciwnie: nieczytanie stało się koniecznością, normą, dobrym obyczajem. Jakoś zdawałem sobie sprawę z tego przesunięcia, lecz dopiero kapitalny esej Pierre’a Bayarda Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało? uzmysłowił mi skalę nieczytania oraz co to dla nas znaczy.

Okazuje się, że istnieje wiele sposobów nieczytania książek. Poza najgłupszym z nich, sprowadzającym się do odmowy brania słowa pisanego do ręki, można nie czytać książek bardzo inteligentnie, czego przykładem jest bibliotekarz z powieści Roberta Musila Człowiek bez właściwości. Kładzie on nacisk na niezaglądanie do książek, jakie znajdują się pod jego pieczą. Ten bowiem, kto bierze poważnie treść książek, ich sens, „już jest zgubiony jako bibliotekarz”. Jeden z najczęściej spotykanych stereotypów dotyczących czytania książek głosi, że tylko ten może rozmawiać na ich temat, kto je przeczytał. Nic bardziej mylnego! Musilowski bibliotekarz nie dość, że nie przeczytał nigdy ani jednej książki, to nie wyobraża siebie życia bez nich oraz tego, że ktoś zna je lepiej niż on sam. Jego przeciwieństwem jest Gogolowski Pietrek, stangret Cziczikowa, który namiętnie czyta wszystko, co wpadnie mu w ręce, nie rozumiejąc wszakże sensu, nie łapiąc sedna choćby na poziomie pojedynczego zdania. O ile pierwszy z nich – doktor habilitowany bibliotekoznawstwa – delektuje się ciszą słów, o tyle Pietrka zachwyca dźwięk, jaki wydają książki, gdy czyta się je na głos – wszystko jedno, czy będą to zadania z chemii, czy Sonety do Laury. Bibliotekarz osiąga satysfakcję "poznawczą" z nieczytania, stangret czerpie z lektury wyłącznie przyjemność "estetyczną" – może nie bezpośrednio z książek, ale z tego, jak brzmią. Dla rosyjskiego stangreta książki stanowią część rozśpiewanej natury, bibliotekarz widzi w nich pojedyncze elementy składające się na kulturę. Najważniejsza nie jest więc lektura książek, lecz dążenie do ogarnięcia całości, którą stanowią. Nie treść – zawsze przygodna, zmienna, partykularna – jest w nich istotna, ale relacja, jaką tworzą z innymi elementami całości. Same elementy, oderwane od całości, na którą się składają, nie znaczą nic. "Prawdziwa kultura – pisze Bayard – powinna być dążeniem do całkowitości i pełni, nie można jej sprowadzić do sumy poszczególnych przeczytanych książek. To dążenie z kolei zmienia perspektywę, z jakiej patrzymy na pojedynczą książkę – staramy się bowiem wznieść ponad jednostkowość i zwracać uwagę raczej na miejsce, które zajmuje w systemie relacji z innymi"

Jadąc nie tak dawno autem z moim redakcyjnym kolegą Marcinem Rychterem, rozmawialiśmy o książce Pierre’a Bayarda. Marcin zwrócił mi wówczas uwagę na opowiadanie Patricka Süskinda Amnezja in litteris (1998, przekład Małgorzaty Łukasiewicz) traktujące o kłopotach, z jakimi jego bohater boryka się, gdy starą, dawno przeczytaną przez siebie książkę bierze za książkę nową. "Schorzenie" to związane jest z całkowitym zanikiem pamięci literackiej, ze stanem, w którym to, co już przeczytane, miesza się z tym, co dopiero zamierzamy przeczytać. Słuchałem tego z ciekawością. Można wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy odkryłem u siebie w domu tę samą książkę Süskinda, nie dość, że dawno przeze mnie przeczytaną, to jeszcze solidnie obnotowaną. Nic z niej nie pamiętałem! Dlaczego jednak takie zapomnienie miałoby być zapomnieniem twórczym? Zapominając książkę Süskinda, wypierając ją ze świadomości, zwolniłem tym sposobem – taka jest moja wersja – miejsce dla jakiejś innej książki, które zajęła – może tak być – właśnie książka Bayarda. Na szczęście symptomy mojej "choroby" okazały się na tyle powszechne, że przestałem się nimi przejmować. Bo oto Montaigne pisze: "(…) zdarzało mi się nieraz brać w rękę jakoby nowe i nieznane książki, które czytałem pilnie parę lat wprzódy i zabazgrałem przypiskami". Oczywiście, można próbować udawać, że odszyfrowywanie poczynionych przed laty skrótów, lektura własnych zapisków, tych wszystkich zabawnych obelg, jakie z boku wypisujemy pod adresem autora, to próba odnalezienia siebie. Mnie to nie wychodzi – po prostu nie rozpoznaję się w moich dawnych bóstwach i fascynacjach, nie rozumiem stanu umysłu, w jaki wepchnęły mnie te niegdyś żywe, dziś kompletnie zapomniane, książki. Moje notatki są mi tak samo obce, jakby sporządziła je cudza ręka. Kto je pisał? Kim jestem? Kim byłem? Zagadka.

Nigdy nie zachowujemy w pamięci całych książek (to niemożliwe), lecz tylko ich sens, obrys, luźne fragmenty, najczęściej wymieszane z innymi książkami – z ich sensem i fragmentami. Co więcej, czytając „grubą” książkę, jej kolejne tomy, na przykład Człowieka bez właściwości, łapiemy się na tym, że już przy końcu tomu trzeciego nie pamiętamy, kim była Bonadea czy jakiemu hobby oddawał się generał von Stumm (scyzorykom). Zapomnienie wszakże – o czym nie pamiętamy – jest do czytania tak samo potrzebne, jak dobra pamięć czy okulary.

W pewnym wieku przestaje się czytać książki. Dlatego powtarzam studentom, aby czytali je, ponieważ bardzo szybko (zaraz po studiach) przejdzie im na to ochota. Nie wierzą. Spodziewają się, że ciekawość i chłonność, przywileje młodego wieku, zachowają na zawsze. Tymczasem wraz z biegiem życia lektura książek daje coraz mniejszą satysfakcję. Po co w takim razie czyta się je nadal? Niekiedy dla pieniędzy (gdy ma się ten fart, że płacą za czytanie), trochę z przyzwyczajenia, a trochę dlatego, że jest się w tym stosunkowo dobrym – na pewno lepszym od tych, którzy dopiero uczą się rozpoznawać labirynt kultury".

Cały tekst można znaleźć: http://publica.pl/teksty/o-nieczytaniu

O czytaniu i zapominaniu możecie przeczytać też TUTAJ

Piotr Nowak "O nieczytaniu", Res Publica Nowa, 2009, nr 8.