piątek, 30 listopada 2012

Wróć obejrzeć czaszki!


Katedra w Hereford - ściana grobowa.

Może to jakaś skaza na charakterze, ale mnie osobiście nigdy nie ciągnęło do nagrobków. Wiem, że tak wypada kiedy przyjedziesz do jakiejś wsi czy miasteczka, powinieneś zaraz pędzić na cmentarz i zachwycać się mogiłami. Ja jednak zawsze sobie odmawiam tej rozrywki. Nie bawią mnie też spacery po mrocznych, wyziębionych kryptach i odczytywanie epitafiów w towarzy­stwie dychawicznych staruszków. Nawet widok winkrustowanego w kamień kawałka pękniętego mosiądzu nie budzi we mnie uczucia prawdziwego szczęścia.
Jakże wstrząśnięci są zacni zakrystianie, widząc, z jakim ka­miennym obliczem czytam ekscytujące tablice pamiątkowe, jak nik­ły entuzjazm budzą we mnie dzieje miejscowych rodów, a moje źle skrywane pragnienie, by wyjść na zewnątrz, rani ich uczucia.
W pewien złocisty, słoneczny poranek opierałem się o niski, ka­mienny murek, który otaczał niewielki wiejski kościółek. Pykałem z fajki i oddychałem słodyczą, jaką tchnął ten sielski, cichy obrazek - szary, sędziwy kościółek, porosły bluszczem, z osobliwym rzeźbio­nym w drewnie gankiem; biała drożyna wijąca się ze wzgórza po­między szpalerem strzelistych wiązów; kryte strzechą chaty, wy­zierające sponad starannie przystrzyżonych żywopłotów; srebrzy­sta rzeka w parowie, lesiste wzgórza w oddali!
Pejzaż był cudowny, idylliczny, poetycki. Wzbudził we mnie wzniosłe pragnienia. Poczułem się dobry i szlachetny. Ogarnął mnie wstręt do wszelkiego grzechu i występku. Zamieszkam w tej wsi i już nigdy nie wyrządzę nikomu krzywdy, będę prowadził przy­kładne, nienaganne życie, na starość moje włosy przyprószy siwi­zna, nobliwą twarz pobrużdżą zmarszczki...
W tym momencie wybaczyłem wszystkim moim znajomym i krew­nym ich występność i złośliwość i pobłogosławiłem im. Nie wiedzieli, że im pobłogosławiłem. Oddawali się swemu zatraconemu życiu zu­pełnie nieświadomi tego, co ja, hen, daleko, w tej cichej wiosce dla nich uczyniłem. Jednak uczyniłem to, i żałowałem tylko, że nie mogę dać im o tym znać, bo chciałem, żeby byli szczęśliwi. Wciąż pogrążony byłem w tych wszystkich wzniosłych, tkliwych myślach, gdy nag­le wytrącił mnie z rozmarzenia ostry, piskliwy głos:
-Już idę, panie złoty, już idę. Ze wszystkim się zdąży, proszę łaskawego pana.
Podniosłem wzrok i ujrzałem zarośniętego starca: kuśtykał ku mnie przez cmentarz, niosąc w ręku potężny pęk kluczy, które trzęsły się i dzwoniły przy każdym kroku.
Szlachetnym, milczącym gestem dałem mu znak, by nie zakłócał mi spokoju, lecz on dalej się zbliżał, skrzecząc bez ustanku:
- Już idę, panie złoty, już idę. Trochu jestem chromy. Jużem nie taki żwawy jak onegdaj. Tędy, łaskawco.
- Odejdź, obmierzły starcze, pókiś cały - powiedziałem.
- Zarazem przyleciał, panoczku - odparł. - Moja kobita ino co was ujrzała. Pan pójdzie za mną.
- Odejdź - powtórzyłem - zostaw mnie, zanim wyjdę z siebie i przetrącę ci kark.
Robił wrażenie zaskoczonego.
- Pan nie chce zobaczyć grobowców? - spytał.
-Nie - odparłem. - Nie chcę. Chcę zażyć chwili samotności, wsparty o ten krzepki, stary mur. Odejdź, nie przeszkadzaj mi. Ki­pią we mnie piękne i szlachetne myśli, gdy tak stoję, i jeszcze po­stoję, bo to przyjemne i zdrowe. Na to przychodzisz ty, dręczysz mnie i doprowadzasz do szału, odpędzasz wszystkie moje wzniosłe uczucia tym swoim głupim gadaniem o grobowcach. Odejdź i za­łatw sobie tani pochówek, a ja zapłacę połowę kosztów.
Zamurowało go na chwilę. Przetarł oczy i przyjrzał mi się uważ­nie. Od zewnątrz wyglądałem na istotę z tego świata, więc coś mu się nie zgadzało.
- Pan nietutejszy? Pan tu nie mieszka?
- Nie - odparłem - nie mieszkam. Gdybym mieszkał, ciebie by tu nie było.
- Ano to pan chce obejrzeć grobowce - groby - pochowane ludzie, wie pan - trumny!
- Kłamco! - odrzekłem, tracąc panowanie nad sobą. - Nie chcę oglądać grobowców - twoich grobowców. W imię czego? Mamy swo­je własne groby, moja rodzina. Mój wujek Podger ma grób na cmen­tarzu Kensal Green, który jest ozdobą całej okolicy. Krypta mojego dziadka w Bow może pomieścić ośmiu zwiedzających, a moja cioteczna babka Susan ma ceglany grobowiec na cmentarzu w Finwiley, z płaskorzeźbą w kamieniu nagrobnym, która przypomina czajniczek do kawy. Płyta nagrobna kosztowała ciężkie pieniądze. Kiedy zapragnę grobów, tam się idę rozkoszować. Nie chcę grobów obcych ludzi! Ale jak ciebie pochowają, wpadnę złożyć wizytę na twoim grobie. To wszystko, co mogę dla ciebie zrobić.
Wybuchnął płaczem. Powiedział, że na jednym z grobów jest odła­mek kamienia, który ponoć stanowi pozostałość figury mężczyzny, a innym zaś wygrawerowane są słowa, których nikomu nie udało się jeszcze odcyfrować.
Byłem nieustępliwy. Łamiącym się głosem zapytał:
- Może zobaczy pan przynajmniej pamiątkowe okno.
Nie ugiąłem się nawet przed tą pokusą, więc uciekł się do swego ostatniego atutu. Podszedł bliżej i wyszeptał chrapliwie:
- Mam w krypcie parę trupich czaszek, chodź pan obejrzeć. Tak, tak, chodź obejrzeć trupie czaszki! Młody człowiek na wakacjach musi się trochę rozerwać. Chodź obejrzeć moje czaszki!
Odwróciłem się i uciekłem, a gdy biegłem, słyszałem jego nawo­ływania:
-Tak, tak, chodź obejrzeć moje czaszki! Wróć obejrzeć czaszki!

Jerome K. Jerome "Trzech panów w łódce (nie licząc psa)", tłumaczenie Tomasz Bieroń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz