środa, 7 listopada 2012

Autostrady trzeba budować

Douglas Adams
Pan L. Prosser był, jak to mówią, tylko człowiekiem. Innymi słowy, był opartą na węglu dwunożną formą życia pochodzącą od małpy. Dokładniej — miał około czterdziestki, był gruby, wredny i pracował dla miejscowej rady. Chociaż może to wydawać się osobliwe, był także w linii prostej męskim potomkiem Dżyngis-chana, z czego nie zdawał sobie sprawy. Niemniej jednak pośrednie pokolenia i wymieszanie ras tak poprzestawiały jego geny, że nie posiadał żadnych dostrzegalnych cech mongoloidalnych. Jedyną pozostałością po wielkich przodkach była u pana L. Prossera jego wyraźna otyłość oraz słabość do małych, futrzanych kapelusików. Nie było w nim nic z wielkiego wojownika; w gruncie rzeczy był małym, nerwowym i zaniepokojonym człowieczkiem.
Tego dnia był szczególnie zaniepokojony, ponieważ wyraźnie coś było nie w porządku z jego zadaniem polegającym na dopilnowaniu, aby dom Artura Denta został usunięty z drogi przed zachodem słońca.
— Niech pan da spokój, panie Dent — powiedział. — Przecież pan wie, że z nami pan nie wygra. Nie będzie pan leżał przed buldożerem bez końca.
Spróbował zmusić swoje oczy do miotania błyskawic, ale nic z tego nie wyszło. Artur ułożył się w błocie i chlapnął na niego.
— To taka gra — powiedział. — Zobaczymy, kto pierwszy zardzewieje.
— Sądzę, że musi się pan z tym pogodzić — podjął pan Prosser, chwytając swój futrzany kapelusik i obracając go na głowie. — Ta autostrada ma być zbudowana i będzie zbudowana!
— Pierwsze słyszę — odparł Artur. — Dlaczego ma być zbudowana?
Prosser pogroził mu palcem raz i drugi.
— Co chce pan przez to powiedzieć, dlaczego ma być zbudowana? — zapytał. — To autostrada, a autostrady trzeba budować.

Autostrady to takie urządzenia, które pozwalają ludziom przemieszczać się bardzo szybko z punktu A do punktu B, podczas gdy inni ludzie przemieszczają się bardzo szybko z punktu B do punktu A. Natomiast ludzie mieszkający w punkcie C, który jest dokładnie pośrodku, mają skłonność do zastanawiania się: co takiego wspaniałego jest w punkcie A, że tylu ludzi z punktu B chce się tam jak najprędzej dostać i co jest takiego wspaniałego w punkcie B, że tylu ludzi z punktu A chce się jak najszybciej dostać do punktu B? Ci z punktu C chcieliby, żeby ludzie zdecydowali się raz na zawsze, gdzie, do cholery, chcą być.
Pan Prosser tymczasem chciał być w punkcie D. Punkt D nie leżał w żadnym szczególnym miejscu. Był to po prostu jakikolwiek dogodny punkt leżący bardzo daleko od punktów A, B i C. Miałby tam ładny domek z toporami nad drzwiami i spędzałby dowolną ilość czasu w punkcie E, który byłby najbliższym pubem. Jego żona chciała oczywiście pnące róże, ale on wolał topory. Nie wiedział dlaczego; po prostu je lubił.

Prosser poczuł na twarzy palące wypieki pod wpływem szyderczych uśmieszków operatorów buldożerów. Przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, ale na obu było mu równie niewygodnie. Najwyraźniej ktoś tu był przerażająco niekompetentny i pan Prosser pokładał w Bogu nadzieję, że to nie on.
— Wie pan, w odpowiednim czasie miał pan pełne prawo odwołać się od tej decyzji — odezwał się.
— W odpowiednim czasie?! — wrzasnął Artur. W odpowiednim czasie?! Po raz pierwszy dowiedziałem się o tym wczoraj, kiedy do mojego domu przyszedł robotnik! Zapytałem go, czy przyszedł umyć okna, a on odpowiedział, że nie, że przyszedł zburzyć mój dom. Oczywiście nie powiedział mi tego od razu. O nie! Najpierw przetarł parę okien i zażądał piątaka. Dopiero wtedy mi o tym powiedział.
— Ależ panie Dent, plany były do wglądu w miejscowym biurze planowania przez ostatnie dziewięć miesięcy.
— O tak, wczoraj po południu, jak tylko się o tym dowiedziałem, natychmiast poszedłem je obejrzeć. Nie zadał pan sobie szczególnie wiele trudu, żeby zwrócić na nie czyjąś uwagę, prawda? Na przykład żeby komuś o nich powiedzieć.
— Ależ plany były na wystawie...
— Na wystawie? Aby je znaleźć, musiałem ostatecznie zejść do piwnicy!
— To właśnie dział wystaw. — Z latarką!
— Cóż, pewnie zabrakło prądu. — Schodów też.
— Ale w końcu znalazł pan te plany, prawda?
— O tak! — warknął Artur. — W końcu je znalazłem. Były na wystawie, na dnie zamkniętej na klucz szafki, którą wepchnięto do nieczynnej ubikacji z napisem na drzwiach: Uwaga, zły lampart!
Nad ich głowami przepłynęła chmura. Rzuciła cień na Artura Denta leżącego w zimnym błocie i podpierającego się łokciem. Chmura rzuciła cień na dom Artura Denta. Pan Prosser zmarszczył na ten widok brwi.
— Nie powiem, żeby to był szczególnie ładny dom — zauważył.
— Trudno. Tak się składa, że mnie się podoba.
— Autostrada też się panu spodoba.
— Niech się pan zamknie — powiedział Artur Dent. — Niech się pan zamknie i zabiera stąd! I weźmie ze sobą tą cholerną autostradę. Nie ma pan prawa podnieść na mnie palca i dobrze pan o tym wie!
Usta Prossera otworzyły się i zamknęły kilka razy, podczas gdy jego umysł wypełniony był przez chwilę niewytłumaczalną, aczkolwiek niezwykle pociągającą wizją domu Artura Denta ogarniętego przez płomienie, a samego Artura wybiegającego z krzykiem z płonącej ruiny, z co najmniej trzema solidnymi włóczniami sterczącymi w plecach. Pana Prossera często nawiedzały podobne wizje, wprawiając go w takich chwilach w silne zdenerwowanie. Również teraz jąkał się przez moment, zanim wreszcie doszedł do siebie.
— Panie Dent — powiedział — czy wie pan, jakiego uszczerbku doznałby ten buldożer, gdybym na przykład wpadł na pomysł, aby pozwolić mu przejechać po panu?
— Jakiego?
— Dokładnie żadnego — poinformował go pan Prosser, zastanawiając się, skąd się wzięło w jego głowie tysiąc włochatych, wrzeszczących na niego jeźdźców.
Dziwnym zbiegiem okoliczności stwierdzenie „dokładnie żadnego” doskonale określało przekonanie Artura Denta, że jeden z jego najbliższych przyjaciół nie urodził się, jak twierdził, w Guildford, ale na małej planecie w okolicach Betelgeuzy. Arturowi coś takiego nigdy w życiu nie przyszłoby do głowy.

Douglas Adams "Autostopem przez galaktykę".
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz