czwartek, 25 października 2012

Księga dziwactw

Sherwood Anderson
Nasz pisarz, starzec o siwym wąsie, miał kłopot ze swoim łóżkiem. Chciał mieć widok na drzewa, kiedy się rano obudzi, a okno w jego pokoju znajdowało się wysoko od podłogi. Przyszedł więc stolarz, aby sprawie zaradzić i dostosować łóżko do poziomu okna. Zrobił się z tego nie lada ambaras. Stolarz, weteran Wojny Domowej, przyszedł do pokoju pisarza i usiadł, żeby omówić sprawę podium, na którym łóżko powinno stanąć. Pisarz miał trochę cygar pod ręką i stolarz sobie zapalił.
Przez pewien czas rozmawiali o łóżku, a potem o innych sprawach. Weteran zaczął wspominać wojnę; w istocie pisarz sam na ten temat go naprowadził. Jako jeniec wojenny stolarz przesiedział się niegdyś w lochach w Andersonville i stracił brata, ów brat umarł z głodu; ilekroć stolarz o tym wspomniał, zaraz zbierało mu się na płacz. Miał siwe wąsy, tak jak i stary pisarz, i kiedy płakał, krzywił wargi i strzygł wąsami.
Płaczący staruszek z cygarem w ustach robił zabawne wrażenie. Własny projekt ustawienia łóżka wywietrzał pisarzowi z głowy i potem stolarz zmajstrował wszystko na swój sposób, a pan pisarz z sześćdziesiątką na karku musiał się na noc gramolić do łóżka po krześle.
W pościeli przewracał się na bok i leżał całkiem bez ruchu. Całe lata przejmował się swoim sercem. Palił za wiele i serce mu dokuczało. Niegdyś przyszło mu na myśl, że w pewnej chwili umrze niespodziewanie, i zawsze, jak się położył do łóżka, o tym sobie dumał. Nie czuł wcale strachu. Odnosił w istocie całkiem szczególne wrażenie, które niełatwo da się wytłumaczyć. Właśnie wtedy, w łóżku, stawał się bardziej żywotny niż kiedykolwiek indziej. Leżał sobie zupełnie bez ruchu, ciało miał stare i licha warte, a jednak siedziało w nim coś młodego. Ot, jak w brzemiennej niewieście, tylko że nie dziecko, ale cały młodzieniec. Nie, nie młodzieniec, lecz dziewczyna, młoda i w kolczudze, zupełnie jak rycerz. Nie ma sensu, jak widzicie, pokazywać, co tam w starym pisarzu siedziało, kiedy spoczywał na wysokim łóżku i słuchał, jak mu serce łopocze. Trzeba się dobrać do tego, o czym sam pisarz, czy to-to młode w pisarzu – myślało.
Stary pisarz, jak wszyscy ludzie na świecie, nagromadził w ciągu długiego żywota całe masy pojęć pod czaszką. Był niegdyś całkiem przystojny i sporo kobiet w nim się kochało. Poza tym, rzecz jasna, znał ludzi, wielu ludzi, tak jakoś osobiście i bezpośrednio, zupełnie inaczej niż my ich znamy. Przynajmniej tak mu się wydawało i ta myśl sprawiała mu przyjemność. Czemuż mamy się kłócić ze staruszkiem o jego myśli?
W łóżku pisarz miał sen, który nie był snem. Kiedy już drzemał, ale jeszcze nie spał, zaczęły mu się jawić przed oczyma postacie. Wyobrażał sobie, że to-to młode, co w nim siedzi, wyprowadza mu przed oczy całą ich procesję.
Widzicie, cały dowcip kryje się właśnie w tych postaciach, które wędrowały przed oczyma pisarza. Były to same dziwadła. Wszyscy ludzie, mężczyźni i kobiety, jakich kiedykolwiek pisarz znał, cudacznie się poodmieniali.
Nie każde z tych dziwadeł było straszne. Niektóre – zabawne, niektóre wprost piękne, a jedno – kobieta całkiem zniekształcona – boleśnie dotknęło staruszka swoją dziwacznością. Gdy przeszła, zakwilił jak maleńki psiak. Wchodząc do pokoju moglibyście pomyśleć, że staruszek ma nieprzyjemne sny albo cierpi na niestrawność.
Przez godzinę procesja dziwadeł ciągnęła się przed oczami starca, a potem – chociaż ciężko mu to przyszło – wygramolił się z łóżka i zaczął pisać. Któryś z tych dziwolągów zrobił na nim takie wrażenie, że musiał to wszystko opowiedzieć.
Przy biurku stary pisarz pracował okrągłą godzinę. I tak stworzył dzieło, które nazwał „Księgą Dziwactw”. Nigdy jej nie opublikował, ale ja sam raz ją przeglądałem i wywarła na mnie niezatarte wrażenie. Książka miała jedną myśl przewodnią, bardzo dziwną, którą dobrze sobie zapamiętałem. Mając ją na uwadze potrafiłem zrozumieć wielu ludzi i wiele spraw, jakich przedtem zupełnie nie mogłem pojąć. Myśl była skomplikowana, ale w prosty sposób można by ją oddać mniej więcej tak: Otóż na początku, kiedy świat był jeszcze młody, istniało całe mnóstwo myśli, lecz nie istniała ani jedna prawda. Człowiek dopiero sam je stworzył i na każdą prawdę złożyło się mnóstwo nieuchwytnych myśli. Cały świat zaroił się od prawd, a wszystkie były piękne.
Staruszek wyliczył setki prawd w swoim dziele. Nie próbuję nawet powiedzieć wam o wszystkich. Była tam prawda o dziewictwie i prawda o namiętności, prawda o bogactwie i prawda o ubóstwie, o zapobiegliwości i marnotrawstwie, o lekkomyślności i wyrzeczeniu. Setki i setki prawd i wszystkie były piękne.
A potem nadeszli ludzie. Każdy, jak się tylko pojawił, chwytał sobie jedną z prawd, a silniejsi łapali ich ile się da. I właśnie prawdy zrobiły z ludzi dziwolągi. Staruszek miał w tej kwestii solidnie opracowaną teorię. Głosił tezę, że z chwilą kiedy człowiek zabierał jedną z prawd dla siebie, nazywał ją swoją prawdą i starał się nią żyć, zamieniał się sam w dziwadło, a prawdę swoją – w fałsz.
Sami możecie sobie wyobrazić, jak to staruszek, który całe życie obracał piórem i słów miał ponad miarę, napisałby setki stron w tej właśnie materii. Temat tak by mu się rozrósł w głowie, aż groziłoby mu niebezpieczeństwo, że sam zostanie dziwolągiem. Nie został – jak przypuszczam – z tej samej przyczyny, dla której nigdy nie opublikował swego dzieła, to-to młode właśnie, co w nim siedziało, uratowało staruszka.
Starego stolarza natomiast, który przysposabiał pisarzowi łóżko, wspomniałem tylko dlatego, ponieważ on, jak wielu tak zwanych całkiem prostych ludzi, stał się najbliższy temu, co zrozumiałe i ukochane – ze wszystkich dziwactw w książce pisarza.

Sherwood Anderson "Miasteczko Winesburg. Obrazki z życia w stanie Ohio" (Winesburg, Ohio) , przełożył Jerzy Krzysztoń.

1 komentarz:

  1. rewelacja :))
    no i jak my mamy być normalni wśród tych wszystkich prawd! z jedną prawdą jeszcze gorzej.
    ech, życie :P

    OdpowiedzUsuń