8.30 - Po wyjściu Teda i zrobieniu porządków
w domu Sylvia wyrusza na poranny spacer i nie spotka żywej duszy. „Pomaszerowałam
błotnistą, pełną kałuż ścieżką przez rozchwierutany, skrzypiący drewniany
kołowrót i wędrowałam dalej — pola lśniły w słońcu srebrzysto-wilgotnym
blaskiem, na niebie kłębiły się szare obłoki i blade jak skorupka od jajka
plamy błękitu, łąki błyszczały w obramowaniu ciemnych, nagich drzew rosnących
wzdłuż rzeki. Po prawej stronie miałam rosochaty żywopłot z głogu, na którym
połyskiwały czerwone owoce; a za żywopłotem, jak okiem sięgnąć, rozciągały się
ogródki działkowe, pełne kapusty i cebuli, przechodząc w nagie, zorane pola.
Napotkałam drzewo zamieszkałe przez wiewiórki i widziałam, jak szara wiewiórka
z puszystym ogonkiem wspina się i chowa w małej dziupli. Płoszyłam krążące stada
wielkich czarnych gawronów o zakrzywionych dziobach i obserwowałam smukłą,
połyskliwą, różowo-purpurową liszkę, która kurcząc i rozciągając swe
półprzeźroczyste zwoje znikła w trawie.
9.00 - "Przeleciał krótki ulewny deszcz, a potem słońce zalało świat srebrzystym światłem. Ujrzałam pastelowy łuk przelotnej tęczy nad malutkim miasteczkiem Cambridge - iglice King's College przypominały lśniąco różowe, lukrowe kolce na miniaturowym torcie. Przez cały czas wdychałam wilgotny zapach podmokłych łąk, mokrego siana i koni i syciłam wzrok widokiem sfalowanych łąk usianych kępami drzew. Że też można mieć taki piękny spacer na końcu ulicy! Czułam jak narasta we mnie głęboki spokój, cieszyłam się samotnością i chłonęłam wszystko”.
9.00 - "Przeleciał krótki ulewny deszcz, a potem słońce zalało świat srebrzystym światłem. Ujrzałam pastelowy łuk przelotnej tęczy nad malutkim miasteczkiem Cambridge - iglice King's College przypominały lśniąco różowe, lukrowe kolce na miniaturowym torcie. Przez cały czas wdychałam wilgotny zapach podmokłych łąk, mokrego siana i koni i syciłam wzrok widokiem sfalowanych łąk usianych kępami drzew. Że też można mieć taki piękny spacer na końcu ulicy! Czułam jak narasta we mnie głęboki spokój, cieszyłam się samotnością i chłonęłam wszystko”.
![]() |
Tęcza nad King's College w Cambridge. |
9.30 – „Poszłam też odwiedzić swoją głowę! Pamiętasz gipsową głowę, którą wyrzeźbiła M.B. Derr? Plątała się to tu, to tam, a ja nie miałam serca wyrzucić poczciwej staroci, do której dziwnie się jakoś przywiązałam. Ted zaproponował kiedyś, żeby pójść na łąki, wdrapać się na drzewo i umieścić ją na gałęzi, żeby mogła spoglądać na pastwiska i rzekę. Dziś wróciłam tam pierwszy raz i rzeczywiście tkwiła wysoko, na płaskiej gałęzi rosochatej wierzby, wpatrując się z niepojętym spokojem w urocze, zielone łąki. Miło mi pomyśleć, że w pewnym sensie zostawiam tu „swoją głowę”. Ted miał rację: ilekroć o niej teraz pomyślę, czuję bluszcz i listowie, które oplata ją jak odpoczywający na łonie przyrody pomnik. Napisałam nawet o niej długachny poemat (ale z innym zakończeniem) , który przepiszę na sąsiedniej kartce i wyślę Ci”.
10.00 - ”Właśnie wróciłam z porannego spaceru
łąkami do Granchester. Słońce wlewa się do naszego salonu, ptaki ćwierkają,
wszystko jest wilgotne, topnieje i pachnie wiosną. Do tej pory nie mieliśmy
śniegu”.
10.30 – Sylvia pisze list do matki. „ [...] Ted wyraźnie polubił swoją pracę. Nigdy
nie widziałam podobnej przemiany. Nie wraca już do domu doszczętnie wyczerpany
tak jak poprzednio i opowiada mi z dumą, jak nauczył się utrzymywać dyscyplinę
i jak dobrze skutkują jego psychologiczne metody. Zainteresował się paroma
chłopcami, daje im dodatkowe lektury itp. Czuję, że panuje nad sytuacją, nie
pozwalając, by praca wysysała z niego wszystkie siły, a chłopcy włazili mu na
głowę. Na pewno go uwielbiają; ma tak silną, fascynującą osobowość w
porównaniu z tymi niedojdami, które ich uczą. Opowiedział mi, że kazał chłopcom
zamknąć oczy i wyobrażać sobie — bardzo żywą i dramatyczną — historię, którą
im opowiadał, a kiedy rozległ się dzwonek, wszyscy jęknęli i prosili, żeby
skończył. Więc cieszę się, że wywiązuje się z bardzo trudnej pracy, najlepiej
jak tylko można. Tak bym chciała wygrać na loterii. Pan (nasz domowy
duszek) robi stałe postępy podając nam coraz poprawniejsze wyniki. W zeszłym
tygodniu mieliśmy 20 punktów na 24 możliwych (za które co tydzień wypłacają
fortunę w wysokości 75 000 funtów). Tłumaczymy wciąż Panowi, że pieniądze są
nam potrzebne z dwóch powodów by móc spokojnie pisać i mieć mnóstwo dzieci...
Gdybyśmy wygrali, moglibyśmy złożyć pieniądze w banku i żyć z procentów pisząc
w dowolnym miejscu i w dowolnym czasie, bez rozpaczliwego szukania posad.
Czuję, że mając wolny rok napisałabym dobrą powieść. Potrzebuje czasu i
spokoju. Ot, miło sobie pomarzyć. Ale jednak życz nam szczęścia”.
Notkę napisałem dzięki uprzejmości redaktorów bloga "Płaszcz zabójcy". Z premedytacją i bezwstydnie wykorzystałem zamieszczony tam fragment z: Sylvia Plath, Listy do domu, tłum. Ewa Krasińska,
Czytelnik 1983, s. 254-256.
O "Listy do domu" to jednak z moich ukochanych książek. Byłam chyba jedyną osobą w mojej miejskiej bibliotece,która regularnie, co jakiś czas wypożyczała tę książkę. Z całego repertuaru Plath, "Listy..." lubię najbardziej. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDużo w nich kłamała...kreowała rzeczywistość , a jak ta rzeczywistość była to wiemy.Wiersze najlepiej oddają stan ducha i emocji S.Rozdwojenie towarzyszy S. od dziecka i dlatego takiej różnorodności jeden człowiek nie wytrzymuje....pęka jak,, szklany klosz" !
OdpowiedzUsuń