czwartek, 26 grudnia 2013

Żona Wacia

Natalia i Konstanty Ildefons Gałczyńscy, 1947 rok

Żona Wacia
 

Cześć wam. Proszę o spokój. Jestem żona Wacia, prześladowanego wieszcza. Byli trzej bracia: Wacio, Gucio i Pucio - i wszyscy tworzyli, Wacio z wszystkich najdłużej, do ostatniej chwili. Lecz właśnie pióro złamał, o tak! i wbił w ścianę; wchodzę: kanapa - Wacio - i pióro złamane. Więc chciałam pióro skleić, Wacio dał znak brwiami, że nie, że już nie trzeba. I rzekł: "Taaak". I zamilkł. Na podłodze, koło miednicy, leżał w strzępach ostatni dramat Wacia pt. "Trąba", dziesięć aktów, a wszystko własną Wacia ręką. Lecz oni powiedzieli, że nie ma wydźwięku - więc Wacio wziął te akty, wsadził do kieszeni i poszedł ulicami pod deszczem jesieni, pośród tych złotych liści, przez tych wichur popęd, z kilową łzą na rzęsach, tragiczny jak Szopen. 

Na obiad była zupa, bigos, dorsz - to wszystko. Nagle Wacio wstał z krzesła i palnął mnie łyżką, o, w te zęby, i włosy posklejał bigosem. Jęknęłam, ale co tam, ja każdy ból zniosę, niech mnie nie tylko zęby, lecz i nerki bolą, byle tylko on tworzył, mój złoty Apollo. Więc przyklękłam i mówię: "Waciu, ptaszku słodki, a może chcesz herbatki? a może szarlotki?" Lecz Wacio, jak to Wacio, darł na sobie wdzianko i krzyknął do mnie strasznie: "Ty drobnomieszczanko, chcesz mnie szarlotką spłycić? Na mnie wszechświat liczy, ja jestem sfinks - powiada - bardzo tajemniczy. Meczą mnie metafory i różne natchnienia, Mickiewicz przy mnie mucha, a Szekspir to szczeniak, nie myśl, że jutro oddam mocz do analizy, ja jestem nad mocz wyższy, jam jest metafizyk, mistyk - powiada - jestem, mistyk, panie dziejski, duch - powiada - specjalny, w formacie dantejskim". Tu wszedł Pajęczynowski, nerwowy człowieczek, co go też nie drukują z powodu tych rzeczy - wszedł, kichnął i zapłakał, i stanął przy ścianie. A Wacio jak nie krzyknie: "Ach, ty grafomanie, beztalencie śmierdzące, ty literatury zakało i tak dalej - a ja lecę w chmury, rozstąpcie się - powiada - ja wami pogardzam, jestem wieszczem - powiada - ja pójdę do «Marca», rodziny redaktorów po kątach rozstawię, a potem jak duch siny pójdę po Warszawie, latarnie powywracam i duże, i małe i w dzwony każę dzwonić na mą cześć i chwałę". Tutaj Wacio szarlotki zjadł większy kawałek, wzrokiem po nas potoczył obłędnie, bezradnie, potem z kanapy wyjął swe dzieło ostatnie, poemat pod tytułem "Moje dziwne biodra". Pajęczynowski chwalił, ale z miną łotra, wiadomo: hipokryta, zazdrości Waciowi, a co naprawdę myśli, to nigdy nie powi. A mnie się wciąż zdawało, że gdzieś słychać wodę. I gdy odbrzmiały tony "Moich dziwnych bioder", Wacio syknął i tupnął, i legł na kanapie, i zasnął. A spać lubi. A jak śpi, to chrapie. Nocami, kiedy księżyc odbija się w lustrze,a cierpię na bezsenność, bo gdzieś woda pluszcze, Wacio wstaje i chodzi po mieszkaniu w gaciach, i słychać plusk. To pluszcze woda w głowie Wacia.

1951


2 komentarze: