18 lipca 2012
Na szczęście nie straciłem zapału do literatury, na
szczęście nie zapomniałem (zanik, widać, idzie inną drogą) zasad
rzemiosła. Jedna z najryzykowniejszych i zarazem najtrudniej
obalalnych brzmi: żeby napisać dobry wiersz, trzeba przeczytać
dobry wiersz. Reguła – ma się rozumieć – dotyczy wszystkich
gatunków literackich. Żeby napisać dobrą powieść, opowiadanie czy inny sonet, trzeba takie rzeczy czytać, czytać i jeszcze raz czytać.
Wsłuchiwać się tylko w swój głos wewnętrzny? Wpatrywać w takiż obraz? Po pierwsze – niewykonalne, po drugie – ryzykowne. Co zrobić, jak ani nic nie słychać, ani nic nie widać? Co zrobić, jak wnutriennego głosu, obrazu (czego tam jeszcze) definitywnie brak? Jak to, co robić? Wiadomo co! Ulec wpływowi. Mało powiedziane: szukać wpływu. Czytać. Dużo czytać.
Nie ma takiej okoliczności, w której czytanie by szkodziło, a już przy pisaniu? Otóż przy pisaniu czytać należy jak najwięcej – utalentowanemu nie zaszkodzi, grafomana nie wyleczy. Literatura, która czerpie z literatury – może w tym być pozór jałowizny. Tylko „może” i tylko „pozór”, albowiem – z całą pewnością – literatura obchodząca się bez literatury skazana jest na klęskę.
Jerzy Pilch "Drugi dziennik. 21 czerwca 2012 - 20 czerwca 2013".
Źródło: Mój jest ten kawałek podłogi
Napisałem odruchowo, iż jest to jedna z
najryzykowniejszych zasad – wycofuję się z tego
szczytowania. Ryzyko w tym – jak i w licznych innych
przypadkach – dotyczy wyłącznie grafomanów. „W czasie pisania
niczego nie czytam, pragnę zachować całkowitą niezależność,
absolutną wierność sobie, niczego nie czytam, albowiem za
wszelką cenę pragnę uniknąć czyjegokolwiek wpływu” – wyznaje
jeden z drugim nieborak i nie zauważa, jak samobójcze jest to
wyznanie. Przecież „czyjś wpływ” – oby jak najwyrazistszy –
przeważnie jest jedyną szansą nieszczęśnika, na ogół tylko to co
zapożyczone, albo wręcz tylko to co odpisane, miewa w jego
tekście jakąś wartość.
Poza wszystkim, cóż to za (to prawda: nienowe) gusło, żeby
jak się pisze – nie czytać? Malarz, gdy maluje, obrazów nie
ogląda? Nie widzi? Pejzażysta z zamkniętymi oczami po świecie
łazi? Rzeźbiarz rzeźb unika, a jak jaki pomnik w dali spostrzeże –
śmiertelnie przerażony, iż artyzm jego wtórnością skażony
zostanie – w przeciwną stronę spiernicza, aż się kurzy?
Kompozytor, gdy komponuje, muzyki nie słucha? Nie słyszy?
Wsłuchiwać się tylko w swój głos wewnętrzny? Wpatrywać w takiż obraz? Po pierwsze – niewykonalne, po drugie – ryzykowne. Co zrobić, jak ani nic nie słychać, ani nic nie widać? Co zrobić, jak wnutriennego głosu, obrazu (czego tam jeszcze) definitywnie brak? Jak to, co robić? Wiadomo co! Ulec wpływowi. Mało powiedziane: szukać wpływu. Czytać. Dużo czytać.
Nie ma takiej okoliczności, w której czytanie by szkodziło, a już przy pisaniu? Otóż przy pisaniu czytać należy jak najwięcej – utalentowanemu nie zaszkodzi, grafomana nie wyleczy. Literatura, która czerpie z literatury – może w tym być pozór jałowizny. Tylko „może” i tylko „pozór”, albowiem – z całą pewnością – literatura obchodząca się bez literatury skazana jest na klęskę.
Jerzy Pilch "Drugi dziennik. 21 czerwca 2012 - 20 czerwca 2013".
Źródło: Mój jest ten kawałek podłogi
jak wnutriennego głosu brak to trzeba naczynia pozmywać i umyć podłogę, okna, kredens, szafę, za szafą, pod szafą i za śmietnikiem
OdpowiedzUsuń