
Pierwsza czytanka
Nauczyłem się czytać sam w wieku 5 lat. Jako dziecko często chorowałem. Leżałem chory w łóżku, sam w pustym mieszkaniu. Czekałem aż moja mama wróci z pracy Może się to komuś teraz wydać dziwne, że chore pięcioletnie dziecko zostawało samo w domu bez opieki. Ja sam nie zostawiłbym swoich dzieci samych nawet na dziesięć minut. Jestem nadopiekuńczy, wiem to. Ona też taka była, mam to po niej. Nie mogła jednak pozwolić sobie na tak częste branie zwolnienia chorobowego z pracy. Takie były czasy. Siedziałem więc sam i próbowałem składać literki w wyrazy, potem czytać pierwsze zdania. Już wtedy miałem kupiony przez mamę, kultowy dla wielu dzisiejszych dorosłych, "Elementarz" Mariana Falskiego. Czytanie musiało mnie naprawdę bardzo kręcić. Pamiętam scenę z ławki na plantach w rodzinnym mieście, kiedy to tak bardzo zaglądałem przez ramię jakiemuś czytającemu gazetę panu, że nie pozostało mu już nic więcej, jak tylko podzielić się swoją gazetą z brzdącem. Zwycięzca następnie zabrał swój "łup", rozłożył go starannie na chodniku i studiował zawzięcie.
Jako pierwsze przeczytałem wiersze dla dzieci Jana Brzechwy, Juliana Tuwima, Stanisława Jachowicza i Marii Konopnickiej. Trudno powiedzieć, czyje wiersze były pierwsze, miałem różne wydania, także zbiorowe wszystkich wymienionych autorów. Teraz ja z kolei czytam je moim dzieciom, są jeszcze za mali na samodzielną lekturę. Zastanawiam się czasami, czy polubią te same książki, które ja czytywałem w dzieciństwie. A taką pierwszą książką, nie wierszowaną, którą samodzielnie przeczytałem, była "Jak Wojtek został strażakiem" Czesława Janczarskiego, lub, bo tu znowu zawodzi mnie pamięć, minęło tyle lat, "Rogaś z Doliny Roztoki" Marii Kownackiej.
Najukochańszą książką mojego dzieciństwa są "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren. Potrafiłem ją czytać nieprzerwanie, całymi godzinami, w każdym miejscu i o każdej porze. Czas wtedy dla mnie nie istniał, całkowicie wsiąkałem w opowiadaną historię i atmosferę, a dzieci z tej książki były dla mnie braćmi i siostrami, bo byłem jedynakiem i rodzonych nie miałem.
W tamtym czasie, mając 6 czy 7 lat, przeczytałem też "Serce" Edminda de Amicisa. Niewiele pamiętam już z tamtej lektury. Wiem jednak jedno, książka zrobiła na mnie duże warażenie, bardzo przejąłem się losami bohatera, chyba nawet płakałem podczas czytania, co zdarzyło mi się jak dotąd tylko dwa razy w życiu.
Tak całkowicie i na dobre zaraziłem się czytaniem, kiedy przeczytałem "Wyprawę do wnętrza ziemi" Juliusza Verne'a. Książka pochłonęła mnie całkowicie i bardzo rozbudziła moją wyobraźnię. Tym należy też pewnie tłumaczyć moje późniejsze zainteresowanie fantastyką, Lemem i innymi pisarzami science-fiction.
W moim domu były książki, ale nikt mi ich nie czytał. Też poznawałam je sama. Moje pierwsze książki musiały być bardzo stare, miały jeszcze "staropolską" pisownię, pełne były bajek i "historyj" o Sylfidach i innych dziwach. Ulubioną książką była baśń pisana wierszem o huncwocie, który nie nadawał się na szewca, krawca ani stolarza, w końcu oddano go na naukę do czarodzieja. Była to książka pełna ilustracji wypełnionych ludźmi w pięknych żupanach. Nie pamiętam tytułu, chociaż gnębi mnie to od lat:) „Dzieci z Bullerbyn” – to było moje absolutnie największe dziecięce odkrycie i ta książka towarzyszyła mi najczęściej:) Do dziś mi towarzyszy, bo zawsze znajdzie się dziecko w rodzinie, które chętnie posłucha…magia książki ciągle działa:)
OdpowiedzUsuńW pierwszych latach szkoły podstawowej chodziłem na świetlicę szkolną i tam między innymi czytano dzieciom. Pamiętam wspaniałe baśnie staropolskie o diabłach. Wtedy dowiedziałem się, że jest ich wiele rodzajów, są straszne i takie bardziej ludzkie, jak Boruta, Rokita, Smętek, Licho. Szczególnie spodobała mi się bajka o magicznych spodniach, w kieszeni których codziennie pojawiał się jeden dukat, niestety nie pamiętam tytułu. Teraz przydałyby mi się takie spodnie :)
UsuńPodoba mi się Twoja opowieść.
OdpowiedzUsuń"Dzieci z Bullerbyn" w twardej okładce, dokładnie takiej jaka jest na zdjęciu, długo mi towarzyszyła. Do dziś mam do niej wielki sentyment :) Znam to uczucie kiedy za brata lub siostrę wybiera się bohatera literackiego. Ja z tych jedynaczek, którym doskwierał brak rodzeństwa.
U mnie książek było mnóstwo i tak też zostało, ale to nie jest jednoznaczne z miłością do nich.
Pozdrawiam cieplutko :)
Miałem takie wydanie, podobnie darzę je sentymentem, a co się znim stało opowiem już w następnym odcinku :) Teraz planuję nabyć je drogą kupna w Naszej Księgarni, dobrze, że wraca się do starych pięknych wydań. Masz rację, dom pełen książek nie jest równoznaczny z miłością do nich, ale mimo wszystko łatwiej zarazić się czytaniem i polubić książki, szczególnie, gdy rzeczywistość jest nieciekawa. Mam też taką teorię, że książki, na ogół i wbrew pozorom, nie odciągają od ludzi, lecz uczą nawiązywania relacji, np. książki Niziurskiego, Ożogowskiej, Bahdaja. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńWłaśnie przywiozłam to wydanie "Dzieci z Bullerbyn" od rodziców, żeby przeczytać je mojemu synowi. To moja ukochana książka z dzieciństwa. Wiesz, Serce Amicisa dostałam od mamy podczas deszczowych wakacji i płakałam jak bóbr. Do dziś mam tę książkę u siebie i wspominam ciepło. A jeśli chodzi o czytanie, to w moim domu było sporo książek, bo tato uwielbiał czytać. Mama już mniej, ale za to mnie i mojemu bratu czytała codziennie. Kiedy tylko nauczyłam się czytać samodzielnie, musiałam zatykać uszy, bo wolałam już sama, a mój brat ciągle jeszcze nie:)
OdpowiedzUsuńJa także pplanuję, już niedługo przeczytać moim maluszkom "Dzieci z Bullerbyn" (mają teraz 5 i 3 lata)
UsuńNie byłem zatem jedynym, bo trochę się teraz wstydzę opowiadając o tym, którego wzruszyło "Serce". Bardzo humanistyczna książka, tak jak ją teraz wspominam, porusza ludzkie sumienie, bardziej niż jakieś kazanie w kościele.
Dziewczynki wiekszośc rzeczy robią wcześniej od chłopców, zatem nic dziwnego. Niektórym z nich alergia na słowo drukowane zostaje :)
książki z dzieciństwa to wielkie skarby, ja mam całą półkę takowych i często do nich wracam. Literatura dziecięca to wspaniały, bardzo wartościowy i naprawdę ambitny rodzaj literatury! lubię to wydanie "Dzieci z Bullerbyn" w takim czytałam je za pierwszym razem :) wprawdzie ja sama nie ma go, ale ma go moja Mama :) a już od dawna chcę sobie zakupić wznowienie w tej okładce i formacie :) i z tymi rysunkami! Mam prawie wszystkie książki Lindgren i jest to moja ukochana autorka!
OdpowiedzUsuńMiałem całą biblioteczkę książek z dzieciństwa, Niziurskich, Nienackich, Bahdajów, Szklarskich. Opowiem o tym następnym razem :)
UsuńLiteratura dziecięca jest ważna, bo przecież zależy od niej to, czy ktoś polubi ksiązki i czytanie.
Także planuję zakup "Dzieci z Bullerbyn" w nowym-starym wydaniu, aby czytać moim dzieciom. Rysunki w tamtym wydaniu były wyjątkowe, pasowały do opowieści i nadawały jej klimat.
Świetna opowieść, czekam na część drugą :). Nie znam chyba osoby, która by nie lubiła Dzieci z Bulerbyn :). Mnie też jeszcze przypadło czytanie w tej okładce, którą pokazujesz :).
OdpowiedzUsuńDziekuję :) To prawda, że wszyscy lubią "Dzieci z Bullerbyn", niektórzy jednak stawiają na pierwszym miejscu np. Muminki lub Kubusia
UsuńPuchatka. Ja jestem z Bullerbyn :) A następny odcinek już wkrótce.
Dzisiaj nasze - mojej żony i moje - książki z dzieciństwa wylądowały w rękach starszej z córek, a ja sam odświeżam sobie od czasu do czasu powieści chociażby Nizurskiego niejednokrotnie śmiejąc się w głos.
OdpowiedzUsuńNiestety moje zbiory nie zachowały się, opowiem o tym następnym razem. Obecnie czytam "Siódme wtajemniczenie", chyba najlepszą jego książkę, nic się niezestarzała :)
UsuńDzieci z Bullerbyn to moja ukochana lektura z czasów dzieciństwa. Wychowywałam się na osiedlu pod miastem, gdzie wokół pola, działki i las i sama miałam taką 'bandę' dzieciaków, z którymi wspólnie urzeczywistnialiśmy zabawy przeczytane w książce. Oj działo się, działo:)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się twój opis początków z czytaniem:)
Dziękuję, włożyłem w niego trochę serca i emocji :) Mnie i innym dzieciakom z mojego podwórka najczęściej musiała wystarczyć wyobraźnia, chociaż wyprawy do lasu i nad Wisłę odbywały się od czasu do czasu :)
UsuńI lupnelo mnie po raz drugi.
OdpowiedzUsuńPusty dom, pracujaca mama, ojciec "Bog wie gdzie"..
I pieciolatka skladajaca litery.Skutecznie;) Czytalam moim przedszkolnym kolegom i kolezankom bajeczki, a pani Krysia miala chwile oddechu. Na szczescie znalazlam pewna roznice, nie lubilam "Dzieci z Bullerbyn".Jedna z pierwszych ksiazeczke byla , pieknie ilustrowana: "Pan Plamka i jego kot" oraz basnie. Pozdrawiam:)
Dlaczego "na szczęście" ? :) A Pana Plamki nie kojarzę, że nie wspomnę o jego kocie :) Pozdrawiam ciepło.
Usuń"Dzieci z Bullerbyn" po przeczytaniu, chyba dwukrotnym, zaczęłam sobie przepisywać do zeszytu, tak je kochałam... A teraz już mam moje-własne, nie z biblioteki, bo jak zobaczyłam któregoś dnia w księgarni (takiej z niższymi cenami), to już nie odkładałam dalej zakupu! Musiałam mieć tę książkę. Pozdrawiam czytającego tatę :D ;)
OdpowiedzUsuńDzieci z Bullerbyn przeczytałam w dzieciństwie wiele razy. To moja najukochanieńsza książeczka na chłodne jesienne dni i szaro-bure zimowe. Siadałam wtedy na strychu i wsłuchując się w deszcz dzwoniący o szyby, czytałam ...zatapiając się w marzeniach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam pięknie :-)
Lubię wracać do marzeń z dzieciństwa. Mimo, że nie było najszczęśliwsze, książki pozwalały zapomnieć i były furtką do innego, często lepszego świata. Pozdrawiam ciepło :)
Usuń