czwartek, 19 grudnia 2013

Lokatorzy Hotel des Trois Moineaux

"W hotelu mieszkali dziwaczni osobnicy. Paryskie dzielnice slumsów wabią takich ludzi — ludzi, którzy zostali dotknięci samotnością i na wpół popadli w obłęd; którzy już nawet przestali udawać, iż są normalni czy też przyzwoici. Nędza zwalniała ich od konieczności przestrzegania obowiązujących norm zachowania, tak jak posiadanie pieniędzy zwalnia od pracy. Niektórzy z lokatorów prowadzili życie tak osobliwe, że doprawdy trudno nawet je opisać. 

Tacy na przykład Rougiersowie, para starych łachmaniarzy karzełkowatej postury parających się niezwykłym handlem. Sprzedawali pocztówki na Boulevard St Michel. Cały dowcip polegał na tym, iż znajdowały się one w zapieczętowanych pudełkach, tak jak zdjęcia pornograficzne, choć w rzeczywistości przedstawiały fotografie zamków nad Loarą; nabywcy odkrywali to poniewczasie i oczywiście nigdy nie zgłaszali reklamacji. Państwo Rougiersowie zarabiali około stu franków tygodniowo i dzięki ścisłemu reżimowi oszczędnościowemu zawsze pozostawali na wpół głodni, na wpół nietrzeźwi. W ich pokoju było tak brudno, że fetor tego brudu wyczuwało się już piętro niżej. Madame F. utrzymywała, że żadne z obojga Rougiersów od czterech lat nie zdejmowało ubrania.

Albo Henri, kanalarz. Był wysokim melancholijnym mężczyzną o kręconych włosach; w swoich długich butach ochronnych wyglądał wcale romantycznie. Odznaczał się on szczególną cechą: przez cały czas, z wyjątkiem godzin spędzonych w pracy, milczał jak grób, trwało to dosłownie całymi dniami. Zaledwie przed rokiem miał dobrą posadę szofera i odkładał pieniądze. Pewnego dnia zakochał się, a kiedy dziewczyna odrzuciła jego zaloty, stracił panowanie nad sobą i kopnął ją. Tak skarcona panienka rozkochała się w Henrim nieprzytomnie i przez dwa tygodnie mieszkali razem, wydając tysiąc franków z jego oszczędności. Potem partnerka okazała się jednak niewierna, toteż Henri dźgnął ją nożem w ramię, za co powędrował na sześć miesięcy do więzienia. Zraniona dziewczyna jeszcze mocniej pokochała Henriego, po czym się pogodzili i postanowili, iż gdy tylko wyjdzie on z paki, kupi taksówkę, wezmą ślub i założą rodzinę. Jednak po upływie dwóch tygodni dziewczyna znów dowiodła swej niewierności, gdy zaś Henri znalazł się za bramą, wyszło na jaw, iż jego narzeczona spodziewa się dziecka. Henri nie dźgnął jej po raz drugi nożem. Wyjął z banku wszystkie swoje oszczędności i poszedł w pijackie tango, które zakończyło się miesięczną odsiadką, a po wyjściu na wolność podjął pracę kanalarza. Nic nie mogło skłonić go do mówienia. Na pytanie, dlaczego wybrał sobie taki zawód, nie odpowiadał ani słowem; tylko krzyżował ręce w nadgarstkach, co miało oznaczać kajdanki, po czym szybkim ruchem głowy wskazywał na południe, w kierunku więzienia. Wyglądało na to, iż przez zły los w ciągu jednego dnia pomieszało mu się w głowie. 

Albo niejaki R., Anglik, który przez sześć miesięcy w roku mieszkał z rodzicami w Putney, zaś sześć pozostałych miesięcy spędzał we Francji. W czasie tego pobytu wypijał cztery litry wina dziennie, a sześć litrów w soboty; raz nawet znalazł się aż na Azorach, ponieważ wino jest tam tańsze aniżeli gdziekolwiek w Europie. R. był łagodnym, obłaskawionym osobnikiem, nigdy się nie awanturował i nie kłócił, nigdy też nie trzeźwiał. Wstawał z łóżka w południe, a potem aż do północy przesiadywał w swoim kącie w bistro, spokojnie i metodycznie zalewając robaka. Jednocześnie rozprawiał modulowanym, kobiecym głosem o antycznych meblach. Oprócz mnie R. był w naszej dzielnicy jedynym Anglikiem. 

Mieszkało u nas mnóstwo innych osób prowadzących równie jak tamci dziwaczne życie: monsieur Jules, Rumun, który miał sztuczne oko, ale za Boga się do tego nie przyznawał, Fureux, kamieniarz z prowincji Limousin, skąpiec Roucolle — ten zmarł, nim wprowadziłem się do hotelu, stary Laurent, handlarz szmat, kopiujący swój podpis z wzoru na świstku papieru, który nosił stale w kieszeni. Byłoby zabawne napisanie biografii kilku takich postaci, gdyby naturalnie dysponowało się czasem. 

Opisuję mieszkańców dzielnicy bynajmniej nie z tego powodu, że tworzą galerię osobliwych typów, lecz dlatego, iż wszyscy ci ludzie są bohaterami mojej opowieści. Piszę o nędzy, tej zaś zaznałem po raz pierwszy w paryskich slumsach. Właśnie w brudnych, zaludnionych postaciami o osobliwych życiorysach slumsach odebrałem pierwszą lekcję poglądową nędzy, one też następnie były tłem moich własnych doświadczeń. I dlatego chcę wszystkim uzmysłowić, jak się żyło w tym świecie. 

Życie w naszej dzielnicy. Na przykład bistro na dole Hotel des Trois Moineaux. Maleńkie pomieszczenie, niemal suterena, o ceglanej posadzce, drewniane stoły przesiąknięte winem, na ścianie fotografia jakiegoś pogrzebu podpisana „Credit est mort", przepasani czerwonymi szarfami robotnicy krojący kiełbasę wielgachnymi scyzorykami; Madame F., ogromna chłopka z Owernii, przypominająca krowę o stanowczym wyrazie pyska, całymi dniami popijająca malagę „na żołądek"; partie kości rozgrywane o aperitifs; piosenki o „Les Fraises et Les Framboises" i o Madelon, co to powiedziała: „Comment epouser un soldat, moi qui aime tout le regiment?"; osobliwy zwyczaj publicznego uprawiania amorów. W tym bistro zbierała się wieczorami połowa mieszkańców hotelu. Idę o zakład, że w całym Londynie ze świecą nie znajdzie się piwiarni, w której byłoby choćby w połowie tak wesoło i sympatycznie". 

George Orwell "Na dnie w Paryżu i w Londynie".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz