piątek, 20 grudnia 2013

Postęp techniczny

"Ojciec ubóstwiał postęp techniczny i co miesiąc, wracając z Pragi, dokąd jeździł do Centrum Przemysłu Browarniczego, przywoził zawsze jakiś nowy wynalazek. Raz przywiózł grzałkę do kawy, taką spiralę z wtyczką do prądu elektrycznego, kiedy indziej lampę kwarcową. To znów hermetyczny garnek do gotowania jajek albo elektryczny młynek do kawy. Potem z kolei szybkowar, walizeczkę pełną instrumentów wytwarzających lecznicze prądy fulguracyjne i aparat do prostowania nosa.
 
Jednakże każdy z tych wynalazków miał swoje wady.

Kiedy ugotowało się kawę w wodzie doprowadzonej do temperatury wrzenia rozgrzaną spiralą, to spirala wchłonęła tyle innych zapachów kuchennych, że kawa nie była smaczna; lampa kwarcowa opalała ciało, tak że tatuś łuszczył się jak francuskie ciasto. Hermetyczny garnek do gotowania jaj należało wyłączyć nie co do minuty, ale co do sekundy. No i stało się, że pękł i ciśnienie trzepnęło pięciu jajami o sufit, i na suficie powstała dekoracja, której nie dało się zeskrobać, no i te schnące jajeczka wydzielały okropny zapach, taki sam, jak kiedy raz na kwartał któryś z kotów zesrał się pod łóżkiem. 

Elektryczny młynek z kolei przypalał kawę, tak że nie była to kawa, jaką mama mełła w zwyczajnym młynku, który ściskała pomiędzy udami i mełła powoli, ale dobrze. Najgorszy okazał się szybkowar. Raz, że gotowane w nim mięso ciągle pachniało kośćmi, ale przede wszystkim szybkowar ten groził, że wyleci pod sufit, zupełnie tak samo jak patentowy garnek do gotowania jajek. Ilekroć matka gotowała coś w tym szybkowarze, była okropnie nieszczęśliwa. Jak garnek zaczynał gwizdać, żegnała się z nami i mówiła, na którym cmentarzu mamy ją pochować i jaką pieśń mamy kazać grać podczas ostatniego pożegnania. Aparat do prostowania nosa wkładał tatuś na nos, chciał bowiem — wedle instrukcji — mieć grecki nos. Dlatego na noc przykręcał śrubki tak, aby uzyskać pożądany kształt. I robił to tak długo, aż raz kichnął w łóżku tak, że uderzając o poduszkę wbił sobie w nos trzy
śrubki.
 

W końcu tatuś kupił motocykl marki „Orion”, czeski motocykl, o którym już w fabryce w Slanem powiedziano mu, że to maszyna okropnie wrażliwa na zmiany pogody, co sprawia, że są kłopoty z zapłonem. Ojciec mimo to go kupił, chciał bowiem wesprzeć czeską firmę. Wobec tego raz po raz musiał, cały spocony i zziajany, pchać go do domu, niekiedy nawet wracał ciągnięty krowim zaprzęgiem. No i tatuś doszedł do wniosku, że ta wada musi się kryć gdzieś w silniku. A więc co sobota rozbierał motor do ostatniej śrubki, po czym starannie składał go z powrotem. Ale „Orion” nadal był czuły na pogodę i ojciec, zanim się gdziekolwiek wybrał, najpierw czytał w gazetach i słuchał w radio wiadomości, jaka będzie pogoda, i najchętniej jeździł wówczas, kiedy było wysokie ciśnienie barometryczne".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz