"Moje
pokolenie zaczytywało się w książkach na śmierć. Co gorsza, moje
pokolenie wierzyło w książki. Wy, którzy spokojnie i ze znudzeniem
przerzucacie kartki dzieł markiza de Sade w kawiarni, na zebraniu
partyjnym albo czekając na spowiedź, nie możecie sobie wyobrazić, ile
mnie kosztowało zdobyć tom Żeromskiego i po cichu, ukradkiem, połknąć go
tak, żeby nikt nie widział. W moich okolicach, w moich sferach czytanie
książek to był pierwszy, a może ostatni stopień do piekieł. Moi
mentorzy życiowi traktowali książkę jak szatana.
Więc
te książki, które były oknem na świat i oknem w niebie, połykaliśmy
gorączkowo w dzień i w nocy kryjąc się przed najbliższymi. I każdą
książkę przechorowaliśmy ciężko, bo wierzyliśmy każdej książce.
Kiedy
spadła pierwsza bomba na Wilno, ja wypełzłem na świat, na niewielki,
prowincjonalny świat wileński, opity ambrozją książkową jak pijawka
krwią.
A
z tych naszych polskich, polsko-polskich i nadpolskich książek
wyrywaliśmy niczym główną stronicę jeden jątrzący się imperatyw: umrzeć
za Polskę".
Tadeusz Konwicki, Kalendarz i klepsydra, Czytelnik, Warszawa 1976, s. 62-63.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz