piątek, 23 listopada 2012

Miron Białoszewski na Manhattanie

15 listopada 1982 roku 

Chodziłem po dzielnicy chińskiej i po innych bliżej cypla. Ziąb. Im bliżej cypla, tym większy wydmuch. Między Chińczykami nie ma się uczucia obawy, co nie zawsze między Murzynami. Dużo ich pijanych, Murzynów, gadających do ulicy. W sklepach i sklepikach chińskich często taniej niż gdzie indziej. Stare Chinki na zakupach, jak żony ostatniego wcielenia Buddy, półożywione.
Dzwonił Miłosz. Mówiłem mu o jego pisaniu. On, że stara się nie rozgraniczać prozy od wierszy. Ja mu na to, że niektóre jego wiersze są esejowate. Przytaknął, jakby z wahaniem. Zwierzyłem mu, że czuję się wobec niego gapowaty, intelektualnie nierozgarnięty. On na to, że mi trochę zazdrości mojego pisania połączonego z ulicą Warszawy. On tego nie miał, bo w jego stronach było się między językami. Polacy mówili jak gdyby językiem z kronik, Białorusini po swojemu. Rozmowa zeszła na Nowy Jork. Dopiero od Miłosza dowiedziałem się, na czym polega zmiana. Kiedy on tu przyjechał, pod ziemią było całe drugie miasto. Potem to zniknęło. W subwayach pusto i niebezpiecznie. 


Trochę pożałowałem tego podziemia żywego, ale pewnie dzięki temu jeszcze żywiej jest na wierzchu. Chodziłem dziś kilometrami ulic sklepowych i stragano­wych. Kupiłem zegarek za 6 dolarów. Jednorazowy, jak się zepsuje, to przepadło. To tyle, co kino. A na prezent dobre. Do kina też pojechałem wieczorem. Na Poltergeist. Gdybym tu dłużej mieszkał, pewnie bym się ogłupił. Ale może nie. Pornografia zupełnie mnie dziś nie ciągnęła. Ponadto – zaczął działać zmysł oszczędności. W drodze powrotnej bardzo zmarzłem. Zmęczenie tym większe. Zacząłem uważniej przechodzić przez ulice. A tych jezdni strasznie dużo.
O Niagarze Miłosz, że już dawno niemodna. Teraz modny Grand Canyon. Kilka razy w różnych miejscach nagle wpadał mi w ucho Mozart. Odczuwałem to jako wezwanie do Europy, na swoje łóżko. Mozart o wiele bliższy niż Manhattan z jego ludźmi.
Miron Białoszewski, Tajny dziennik, Wydawnictwo Znak 2012, s. 828–829.

Źródło: Płaszcz zabójcy

1 komentarz:

  1. zgadzam się z Białoszewskim odnośnie tej esejowatości poezji Miłosza. nie lubię, gdy u niego bierze górę ten mentorski ton, który na szczęście cichnie w końcowej fazie twórczości. tak jakby z wiekiem doszedł do wniosku, że jednak nic nie wie.

    OdpowiedzUsuń