Raymond Chandler w 1940 |
Do Hamisha Hamiltona 1
10 listopada 1950 r.
...Urodziłem się w Chicago, w stanie Illinois. Było to
tak dawno, że wolałbym nigdy i nikomu tej daty nie podawać. Moi rodzice
pochodzili z rodziny kwakrów, sami jednak nie byli nigdy kwakrami praktykującymi. Matka urodziła się w Waterford, w Irlandii2. Mieściła się tam słynna
szkoła kwakrów i być może istnieje nadal. Ojciec pochodził z rodziny farmerów z
Pensylwanii. Prawdopodobnie jego przodkowie należeli do grupy pierwszych
osiedleńców, co przybyli na te tereny z Williamem Pen-nem. Kiedy miałem siedem
lat, chorowałem na szkarlatynę w hotelu, co podobno jest wyczynem niezwykłym.
Z tego okresu pamiętam przede wszystkim lody i przyjemność, jaką było
zdrapywanie skóry łuszczącej się podczas rekonwalescencji.
1 Dyrektor wydawnictwa „Hamish Hamilton Ltd”, wydawca książek
Chandlera w Londynie.
2 Matka
Chandlera, Florence Thornton, pojechała do Stanów Zjednoczonych w odwiedziny do
swojej siostry Grace, która po wyjściu za mąż mieszkała w Omaha, w stanie Nebraska.
Tam właśnie poznała swojego przyszłego męża, Maurice’a Chandlera.
Do Charlesa W. Mortona 1
20 listopada 1944 r.
...Mój wuj, lokalny działacz polityczny, mieszkał w
Omaha. Byłem u niego kilka razy. We wczesnym dzieciństwie wysłano mnie na lato
do Plattsmouth, w stanie Nebraska. Utkwiły mi w pamięci dęby, wysokie drewniane chodniki,
brudne jezdnie, panujący skwar, świetliki, patyczki i mnóstwo dziwnych owadów,
pamiętam jesienią zbiór dzikich winogron na wino, pamiętam martwe sztuki bydła,
a czasem też trupa ludzkiego niesionego prądem błotnistej rzeki, pamiętam
stojący za domem uroczy szalecik z trzema otworami. Pamiętam również fotele na
biegunach stojące rzędem na chodniku przed hotelem i wszystko dookoła zaplute
tytoniem do żucia. I pamiętam też próbną jazdę wagonu pocztowego z urządzeniem,
które pozwalało zabierać przesyłki bez zatrzymywania się. To urządzenie
wynalazł mój wuj, ale potem ktoś wynalazł lepsze i wuj nie zarobił ani centa. Potem wyjechałem do Anglii i przez szereg lat karmiono mnie wyłącznie łaciną
i greką, tak jak i Ciebie... Nie sądzę, żeby wykształcenie wyrządziło mi
poważniejszą szkodę.
1 Jeden z redaktorów
miesięcznika „The Atlantic Monthly”.
Z wywiadu udzielonego Irvingowi Wallace’owi1
24 sierpnia 1945 r.
...Mój ojciec był inżynierem, skończył inżynierię lądową
w Penn. Rodzice rozwiedli się, kiedy miałem siedem lat... Nigdy już ojca nie
widziałem.
1 Pisarz i dziennikarz.
Do Leroya A. Wrighta
1
31 marca 1957 r.
...Wkrótce potem moja matka wróciła do Anglii, zamieszkała
u swojej matki i prowadziła jej dom2. Oczywiście, zabrała mnie ze
sobą.
1 Radca
prawny Chandlera, wspólnik kancelarii Glenn i Wright w San Diego (Kalifornia).
2 Babka
Chandlera mieszkała w Londynie, w dzielnicy Norwood, wraz ze swoją córką Ethel.
Do Charlesa W.
Mortona
1 stycznia 1945 r.
...Mam bardzo wielu kuzynów Irlandczyków, biednych i
bogatych, wszyscy są protestantami, niektórzy są zwolennikami ruchu Sinn Fein,
inni stoją niezłomnie po stronie Wielkiej Brytanii. Głową rodu jest (jeżeli jeszcze
żyje) zamożny prawnik 1, który
nie znosił prawa, ale czuł się w obowiązku przejąć i prowadzić kancelarię swego
ojca. Wuj miał gospodynię, która pochodziła z rodziny ziemiańskiej i uważała,
że nie jest on właściwie gentlemanem, był bowiem radcą prawnym. Mawiała: „Są
tylko cztery zawody godne gentlemana: wojsko, marynarka wojenna, kościół i
adwokatura”. Adwokat mógł być gentlemanem, radca prawny — nie...
Zdumiewający ludzie ci Anglo-Irlandczycy. Nigdy nie utrzymywali
stosunków towarzyskich z katolikami... Wpojono mi straszliwą pogardę dla
katolików i do dziś jeszcze mam z tym kłopoty... Gospodyni-snobka nie
tolerowałaby w domu służących katoliczek, chociaż przypuszczalnie byłyby one
dużo lepsze od garkotłuków, które trzymała.
1 Ernest Thornton.
Do Hamisha Hamiltona
15 lipca 1954 r.
...Jakże dziwne mieliśmy poczucie wartości. Co za
banda snobów! Moja niemądra i zarozumiała babka mówiła o jednej z najmilszych rodzin,
jakie znaliśmy, że to „bardzo poczciwi ludzie”, bo było tam dwóch synów, pięć złotowłosych córek
bez posagu i nie było służącej. Przeto spotykały ich stale haniebne
upokorzenia, musieli bowiem sami otwierać własne drzwi frontowe.
Do Hamisha Hamiltona
11 grudnia 1950 r.
...Pisałem też dość dużo wierszy do „The Westminster
Gazette”, które przeważnie wydają mi się teraz okropne, chociaż nie wszystkie.
Pisywałem również wiele szkiców, głównie satyrycznych — w stylu podobne były
do szkiców Sakiego, ale nieporównanie gorsze. Prawdę mówiąc rzadko widywałem
Spendera. Wysyłałem tekst i albo mi go odsyłano, albo dostawałem korektę.
Nigdy jej nie robiłem, po prostu uznawałem to za swego rodzaju formę przyjęcia
tekstu do druku. W określonym dniu tygodnia stawiałem się regularnie przy
okienku kasy, odbierałem pieniądze w złocie i srebrze, nalepiałem znaczek za
pensa w grubej księdze i podpisywałem się na nim w charakterze pokwitowania.
Jakże dziwne się to wszystko dzisiaj wydaje!
Opowiadałem Ci chyba o tym, jak napisałem do sir George’a Newnesa i
zaproponowałem, że kupię udział w jego podłym, acz popularnym tygodniku „Tit-Bits”.
Przyjęła mnie grzecznie jego sekretarka, zapewne wychowanka ekskluzywnej
szkoły prywatnej. Powiedziała, że bardzo żałuje, ale wydawnictwo nie odczuwa
braku kapitałów, dodała jednak, że niewątpliwą zaletą mojej propozycji jest
jej niezwykłość. W podobny sposób nawiązałem kontakt z „The Academy”...
(Cowper) wprawdzie nie zechciał sprzedać mi udziału w piśmie, ale wskazał
natomiast wielki regał z książkami stojący w jego gabinecie i mówiąc, że są to
egzemplarze recenzyjne, zaproponował, żebym wziął kilka do domu i napisał
recenzje. Dziwię się, że nie kazał mnie zrzucić z mrocznych schodów. Może po
prostu nie było w biurze nikogo, kto mógł to zrobić, cały bowiem jego zespół
redakcyjny składał się chyba tylko z jednej łagodnej pani w średnim wieku i
nieśmiałego człowieczka nazwiskiem Vizetelly, który był, jak mi się zdaje, bratem innego, bardziej
znanego Vizetelly’ego — tego, co wydał w Nowym Jorku angielski przekład „Pani
Bovary” i miał potem sporo przykrości, bo oskarżono go o rozpowszechnianie
pornografii.
Poznałem w tej redakcji również wysokiego, brodatego
mężczyznę ze smutnymi oczami, Richarda Middletona, o którym może słyszałeś.
Wkrótce potem popełnił w Antwerpii samobójstwo, jak sądzę, z rozpaczy. Wypadek
ten wywarł na mnie przygnębiające wrażenie, ponieważ Middleton obdarzony był
wielkim talentem, któremu nie miałem nadziei nigdy dorównać, skoro zaś tak mu
się nie powiodło, doszedłem do wniosku, że ja w ogóle nie mam żadnych szans.
Oczywiście wówczas, tak jak i dzisiaj, byli znani i dobrzy pisarze, pisywali
również inteligentni młodzi ludzie, którzy zarabiali na życie współpracując z
licznymi tygodnikami literackimi i działami kulturalnymi dzienników. Ale większość
miała inne jeszcze dochody albo pracę, przede wszystkim w Administracji
Państwowej. Ja z całą pewnością nie należałem do tej grupy inteligentnych młodych
ludzi. Wcale też nie byłem szczęśliwym młodym człowiekiem. Miałem bardzo mało
pieniędzy, chociaż nie brakowało ich w mojej rodzinie. Wychowywałem się w
Anglii, i wszyscy moi kuzyni byli Anglikami mieszkającymi w Anglii albo w
koloniach angielskich. Ja nie czułem się Anglikiem, nie czułem się też Amerykaninem.
Ale oburzało mnie wynikające ze snobizmu i ignorancji krytykowanie Amerykanów,
tak powszechne w tamtych czasach.
Podczas pobytu w Paryżu spotkałem wielu Amerykanów, w większości byli
pełni wigoru i radości życia, potrafili bawić się doskonale w okolicznościach,
w których przeciętny Anglik byłby zgorszony lub nudziłby się śmiertelnie. Ale
mnie nic z nimi nie łączyło. Nawet nie mówiłem ich językiem. Właściwie to nie
miałem ojczyzny... Może powinienem był mieszkać w Paryżu, chociaż nigdy nie
lubiłem specjalnie Francuzów.
Ale niekonieczne trzeba lubić
Francuzów, żeby czuć się dobrze w Paryżu. Zresztą kilku można przecież polubić.
Z drugiej strony bardzo lubiłem Niemców, to znaczy- tych z południa. Ale nie
mogłem zamieszkać w Niemczech, skoro było publiczną i powszechnie dyskutowaną
tajemnicą, że lada dzień będziemy z Niemcami prowadzili wojnę...
31 marca 1957 r.
- ...Ameryka pociągała mnie w sposób zagadkowy. Gdy
więc miałem dwadzieścia trzy lata, udało mi się od obrażonego na mnie wuja
pożyczyć pięćset funtów (spłaciłem pożyczkę co do pensa wraz z umówionymi sześcioma
procentami)...
Do Hamisha Hamiltona
10 listopada 1950 r.
...Służyłem w pierwszej dywizji Kanadyjskich Wojsk
Ekspedycyjnych podczas Wielkiej Wojny1, później wstąpiłem do RAF-u,
ale nie zakończyłem jeszcze szkolenia, kiedy ogłoszono zawieszenie broni...
Przyjechałem do Kalifornii w 1919 roku, ubrany jak z igły, mówiłem akcentem
znakomitych szkół angielskich, ale musiałem tyrać w pocie czoła, żeby zarobić
na życie. Przez pewien czas pracowałem w sadzie morelowym dziesięć godzin
dziennie, zarabiając dwadzieścia centów za godzinę. Później dostałem pracę w
sklepie z artykułami sportowymi i napinałem rakiety tenisowe przez
pięćdziesiąt cztery godziny tygodniowo za dwanaście i pół dolara. Nauczyłem się
księgowości2 i od tej chwili szybko piąłem się w górę. Bardzo nie lubiłem
interesów, ale mimo to zostałem w końcu członkiem zarządu sześciu niezależnych
spółek naftowych.
1 Chandler zgłosił się na ochotnika do Kanadyjskiej Jednostki
Strzelców Górskich (Canadian Gordon Highlanders) i został wysłany do Wiktorii
(w Kolumbii Brytyjskiej) na szkolenie. Zaciągnął się do armii kanadyjskiej, bo
płacono mu żołd, który posyłał matce. Służył we Francji i doszedł do stopnia
dowódcy plutonu. W 1918 roku wstąpił do lotnictwa wojskowego (późniejszy RAF).
Został zdemobilizowany w Anglii, a następnie wrócił z matką do Kalifornii.
2 Chandler
skończył trzyletni kurs księgowości w sześć tygodni.
Do Hamisha Hamiltona
10 listopada 1950 r.
...Kryzys zamknął ten rozdział mojego życia. Jeżdżąc
bez celu samochodem tam i z powrotem po wybrzeżu Pacyfiku, zacząłem czytać czasopisma
sensacyjne, bo były dość tanie, żeby je bez żalu wyrzucać, a nigdy nie miałem
czasu ani ochoty na wertowanie tak zwanych pism popularnych. „Magazyn „Black
Mask” przeżywał wówczas swój rozkwit (jeżeli można użyć tego słowa) i
stwierdziłem, że niektóre teksty pisane są z talentem, rzetelnie, chociaż brak
im gładkości stylu. Uznałem, że może to być niezły sposób nauki pisania
opowiadań, a równocześnie źródło niewielkiego dochodu.
Spędziłem pięć miesięcy nad pięćdziesięciostronicową krótką powieścią1
i sprzedałem ją za sto osiemdziesiąt dolarów. Wówczas zerwałem z przeszłością,
chociaż czekało mnie jeszcze sporo chudych lat. Napisałem „Wielki sen” w trzy
miesiące...2
W 1943 roku pojechałem do Hollywood, żeby wraz z Billy Wilderem
pracować nad scenariuszem „Podwójnego ubezpieczenia” (Double Indemnity). Po
tym filmie podpisałem kontrakt z wytwórnią Paramount i napisałem dla niej
szereg scenariuszy. Pod koniec 1946 roku miałem już tego dość. Przeniosłem się
do La Jolla.
Ożeniłem się w 1924 3 roku, dzieci nie mam. Uważa się mnie
za reprezentanta czarnej literatury, ale to określenie nic nie znaczy. Chodzi
tylko o rodzaj narracji. W istocie rzeczy jestem wrażliwy, a nawet nieśmiały.
Bywam czasem uszczypliwy i kłótliwy, kiedy indziej znów wprost sentymentalny.
Nie jestem towarzyski, bo łatwo się nudzę, a przeciętność nie zadowala mnie
ani u ludzi, ani w życiu. Pisuję zrywami, nie mam ustalonych godzin pracy, to
znaczy, że piszę tylko wtedy, kiedy mam na to ochotę. Zawsze się dziwię, jakie
się to w danej chwili wydaje łatwe i jaki zmęczony czuję się potem...
1 Blackmailers Don’t Shoot.
2 „Wielki sen” wydały firmy „Knopf” i „Hamish Hamilton”
w 1939 roku.
3 W tym samym roku umarła matka Chandlera.
Do Edgara Cartera 1
5 lutego 1951 r.
...Tygodnik „Picture Post” przeznaczony jest dla
ludzi, którzy przy czytaniu poruszają wargami. Mój angielski wydawca, Hamish
Hamilton, może redakcji dostarczyć wszelkich o mnie informacji, jakie ją
interesują. Moim zdaniem pytania, które Pan cytuje, świadczą o poziomie intelektualnym
zespołu redakcyjnego pisma.
Owszem, jestem właśnie taki, jak bohaterowie moich
powieści. Charakter mam ze stali i zdarzało mi się nieraz łamać gołymi rękami
francuskie rogaliki. Jestem bardzo przystojny, potężnie zbudowany i zmieniam koszule
regularnie co poniedziałek rano. Kiedy odpoczywam między jednym zadaniem a
drugim, mieszkam we francuskim zamku podmiejskim przy ulicy Mulholland Drive.
Jest to niewielki domek, ma czterdzieści osiem pokoi i pięćdziesiąt dziewięć
łazienek. Jadam na złotej zastawie i lubię, żeby mnie obsługiwały tańczące
nagie dziewczyny. Ale oczywiście muszę czasem zapuścić brodę i ukryć się w
domu noclegowym na ulicy Głównej, kiedy indziej zaś, chcąc
nie chcąc, bywam gościem w celi dla pijaków aresztu miejskiego.
Mam przyjaciół we wszystkich sferach. Na moim biurku stoi czternaście
telefonów, między innymi jest bezpośrednie połączenie z Nowym Jorkiem,
Londynem, Paryżem, Rzymem i Santa Rosa. Moja podręczna szafka do akt daje się
zamienić w bardzo wygodny przenośny bar, a barman-karzełek mieszka w dolnej
szufladzie. Jestem nałogowym palaczem i zależnie od humoru palę tytoń,
marihuanę, włosy kolb kukurydzy i suszone liście. Prowadzę badania naukowe,
przeważnie w mieszkaniach wysokich blondynek. Materiał do swoich książek zdobywam
na różne sposoby, ale najchętniej pod nieobecność innych pisarzy przeszukuję
ich biurka. Mam trzydzieści osiem lat, od dwudziestu zresztą lat nie posunąłem
się nawet o rok. Nie uważam się za najlepszego strzelca na świecie, ale z
mokrym ręcznikiem w ręku bywam dość niebezpieczny. Jednak w gruncie rzeczy
moją^ ulubioną bronią jest banknot dwudziestodolarowy.
1 Agent Chandlera w Hollywood, wówczas pracował dla „H.
N. Swanson Inc.”.
Do Hamisha Hamiltona
5 października 1951 r.
...Spodziewam się, że skończę książkę w 1952 roku, w
każdym razie bardzo bym tego chciał. Ale niech to diabli, pisanie idzie mi jak
po grudzie... Nęka mnie niepokój o moją żonę... Mamy duży dom, który niełatwo
utrzymać w porządku, a sytuacja z pomocą domową jest właściwie beznadziejna.
Cissy nic prawie nie może robić, przez ostatnie dwa lata jej stan zdrowia
bardzo się pogorszył. Sama gotuje znakomicie i oboje jesteśmy chyba zbyt
wymagający, ale nic na to nie możemy poradzić. Myślałem już o tym, że rozsądnym
rozwiązaniem była by przeprowadzka do mniejszego domu i obywanie się
bez pomocy domowej, ale obawiam się, że dla Cissy nawet to jest ponad siły. Już
kiedy zasiadam do pracy, czuję się zmęczony i przygnębiony. W nocy budzą mnie
okropne myśli. Cissy ma nieustanny, wyczerpujący kaszel, który można złagodzić
jedynie narkotykami, a narkotyki coraz bardziej ją osłabiają i wprowadzają w apatię.
Do Juanity Messick 1
kwiecień 1951 r.
Zamierzamy na jakiś czas zlikwidować podwieczorki.
Jeśli chodzi o mnie, dzień jest i tak przeładowany pracą domową. Zanosi się na
to, że dopóki moja żona nie wyzdrowieje, będę musiał sam gotować.
Jestem wcale niezłym kucharzem. Smażę befsztyki, kotlety i gotuję jarzyny
lepiej niż w niejednej restauracji... ale to kupa roboty, szkoda słów. Wstaję
o ósmej rano. Przygotowanie dwóch śniadań i sprzątanie zabiera mi dwie godziny,
do dziesiątej. Wobec tego do pierwszej mam czas, żeby próbować coś napisać.
Potem wybieram się do miasta po zakupy, co nie ma już większego znaczenia, bo
i tak nigdy nie mogłem pracować po południu, nawet kiedy chodziłem jeszcze do
szkoły, po południu byłem do niczego. Po powrocie, ledwo wejdę do domu, pora już
na ten przeklęty podwieczorek...
O piątej znów
muszę iść do kuchni. A po kolacji trzeba pozmywać. Może mógłbym zostawić
brudne talerze — wsadzić je do maszyny do zmywania, czy coś w tym rodzaju. Ale
to niewiele by dało, bo i tak trzeba posprzątać, umyć piecyk, zlew, suszarkę,
więc pracy byłoby właściwie tyle samo.
1 ówczesna sekretarka Chandlera.
Raymond Chandler "Mówi Chandler" (Chandlar Speaking), przeklad Ewa Budrewicz, wstęp Krzysztof Mętrak, Czytelnik, Wydanie I, Warszawa 1983, s.344.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz