niedziela, 12 sierpnia 2012

Pisanie jest dla mnie rozkoszą

Piątek, 15 Stycznia 1915


Poszłam do kinematografu, a L. na swój wykład do Fabianów; ostatecznie stwierdził jednak, że jego umysł, dusza i ciało więcej by skorzystały z filmów niż z państwa Webbów i doktorów, którzy rozprawiali o swojej etykiecie. Były trzy lub cztery świetne filmy; ale jak zwykle dramat jest nudny. O, chciałabym lubić to, co lubią inni. Sala była pełna, wybuchy śmiechu, oklaski etc. Dzisiaj po południu poszliśmy spacerem do Hogarth, żeby przekonać się, czy hałas dzieci szkolnych rzeczywiście przeszkadza. Cóż — zastanawiam się, co w końcu zrobimy. Dużo bym dała, żeby móc odwrócić tak ze trzydzieści kartek i przeczytać, co z nami będzie. Obiad jemy wcześnie i idziemy na koncert — niesłychana rozpusta — chociaż były takie czasy, kiedy chodziłam do opery albo na koncerty przynajmniej ze trzy razy w tygodniu. A wiem, że kiedy się skończy, oboje będziemy mieli poczucie, że „tak naprawdę dobra książka byłaby dużo lepsza".


Sobota, 16 stycznia 1915


Uważam, że wczorajszy wieczór w Coliseum był wart zachodu — pomimo różnych niedogodności. W Halach bardzo mi się podobają „sztukmistrze" — śpiewacy komiczni, mężczyźni udający primadonny czy żonglerzy. Nie lubię jednoaktówek. Potrzeba mi całego aktu, żeby wciągnąć się w sztukę, więc jednoaktówki to na ogół czysta nuda. Czułam się zatem zawiedziona, że dają właśnie trzy jednoaktówki. Był jednakże człowiek śpiewający jak primadonna oraz program patriotyczny. Wyszliśmy w momencie, w którym na samym środku sceny wybuchła wschodnia wrzawa w zieleniach i fioletach. Pisaliśmy dziś cały ranek. Wzięłam Maksa na spacer nad rzekę, ale natykaliśmy się na liczne przeszkody: w postaci kości, którą skradł, moich opadających podwiązek oraz psiej bitwy, w której wyniku ucho Maksa zostało naderwane i strasznie krwawiło. Myślałam sobie, jak bardzo jestem szczęśliwa, nie doświadczając już tych wzruszeń, które, jak mi się kiedyś wydawało, składają się na szczęście. L. i ja spieraliśmy się na ten temat przez dłuższą chwilę. Także na temat bezsensu wszelkiej ludzkiej pracy, chyba że uznać ją za sposób na uszczęśliwianie wykonujących ją ludzi. Pisanie jest dla mnie obecnie rozkoszą tylko dlatego, że uwielbiam pisać i, zupełnie szczerze, nie dbam o to, co powiedzą inni, bardziej niż o zeszłoroczny śnieg.



Virginia Woolf, Chwile wolności: Dziennik 1915-1941, oprac. Anne Olivier Bell, tłum. Magda Heydel, Wydawnictwo Literackie 2007. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz