"W młodości odwiedzałem mojego przyjaciela i mistrza Kornela Filipowicza.
Powiedzieć, że traktował żółtodzioba po partnersku, to nic nie
powiedzieć. Siadałem po przeciwnej stronie olbrzymiego zagraconego
biurka, Kornel częstował rozpuszczalną nescą, zapalał papierosa,
najpierw powściągliwie zwierzał się z jakichś swoich problemów
warsztatowych, potem podnosił głowę i pytał: A ty? Piszesz coś? Co
piszesz? – Opowiadanie – ledwo artykułowałem, udławiony dumą, że klasyk
ze mną jak pisarz z pisarzem gwarzy. – Opowiadanie – powtarzał. – Wieleż
będzie miało stron? – Dwanaście – odpowiadałem. Kornel zamyślał się i
po chwili mówił: – Piękny rozmiar.
Otóż Nie ma się czego bać Juliana Barnesa, ma rozmiar nie tyle
piękny, ile taki jak Pan Bóg przykazał: trzysta stron z niewielkim
hakiem. Piękny rozmiar – bez mała sześćset – jak na powieść, ma się
rozumieć, ma inna jego książka Arthur & George. Nie czytałem,
choć wiarygodne zachwyty o tym dziele – na przykład piórem Marcina
Króla – zostały sformułowane. Nie czytałem, odkładam na później,
odkładam, szczerze mówiąc, na czarną, a nawet najczarniejszą godzinę.
Odkładam na specjalne, latem wykonane, przeznaczone na grube, a nawet
bardzo grube tomy – regały. Tak jest: na wieczność je obstalowałem. Tak
jak gromadzę zapasy gauloise’ów – gromadzę zapasy grubych, a nawet
bardzo grubych książek. Sposób może nie na wieczność, ale na prolongatę
ostatniego oddechu. Grube książki są twoimi Szeherezadami, olimpiadami,
mundialami, twoimi podróżami, twoją wodą życia.
Tylko grube książki są w twoim zasięgu – w kosmos nie polecisz, w
olimpiadzie już nie weźmiesz udziału, na mundial nie pojedziesz, w
podróż dookoła świata nie ruszysz, nawet do Wenecji ci się już nie chce,
masy rozmaitych rzeczy już nie dasz rady zrobić, ale nadzieję na
przeczytanie grubej książki możesz mieć zawsze; choćbyś był nie wiadomo
jak przyciśnięty do muru, zawsze możesz wziąć do ręki Historię Chin albo Annę Kareninę, albo wszystkie trzy tomy Millennium, albo Arthura & George’a i zawsze możesz mieć złudzenie, że przed końcem – dobrniesz do końca".
Jerzy Pilch, Dziennik, Wielka Litera 2012.
Źródło: Płaszcz zabójcy
Wnioskuję o powrót kratek do głosowania poziomu swojego zadowolenia z przeczytanego fragmentu.
OdpowiedzUsuńŚwietne. :)
Wniosek przyjęty przez aklamację. Cała redakcja W zaciszu biblioteki w składzie redaktor naczelny, sekretarz redakcji, researcher, dwie hostessy, była za, jedynie fotograf, który pracuje u nas na umowę zlecenie pokazał focha, a także grafik co to ma umowę o dzieło trochę grymasił :)
UsuńPewnie są kiepsko wynagradzani, a tu jeszcze jakieś obce baby wymagania mają... ;)
UsuńZatrudnieni na umowy śmieciowe, a muszą odwalać najczarniejszą robotę i nawet dobrego słowa nigdy od naczelnego nie usłyszą :)
UsuńNaczelny dostanie program naprawczy, w wyniku którego nastąpi zwolnienie niezadowolonych :)))
UsuńDzień dobry.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Pilcha.
Dobry wieczór. Lubię jego styl.
UsuńDobry wieczór, nie interesuje mnie ani zapijanie smutków (podobno cholery potrafią pływać, to jest bezcelowe) albo piłka, i kobiety,ale styl można jeść łyżkami. Zgadza(m) się.
Usuń