Vladimir Nabokov |
Mówiąc obiektywnie, nigdy nie widziałem
przenikliwszego, samotniejszego,
bardziej zrównoważonego szalonego umysłu niż mój.
Nabokov
„Myślę jak geniusz, piszę jak wybitny autor, a mówię jak dziecko. Kiedy na przyjęciach usiłuję zabawić ludzi dobrą historyjką, powtarzam co drugie zdanie poddając je ustnym skreśleniom i rozszerzeniom. Nawet sny, które opowiadam żonie przy śniadaniu, są tylko pierwszymi szkicami."
„Kiedy mówiłem, że słowami niepełnie oddaję świat myśli, chciałem powiedzieć, że myślę nie w słowach, lecz w obrazach, w płynnych kolorach, w cienistych kształtach — psychiatrzy określali to w dawnej Rosji jako zimne delirium (chołodnyj bried). To poczucie mocy, doświadczane we wnętrzu osobowości, zanika, gdy piszę lub mówię. Można mi zaprzeczać, niemniej twierdzę, że moja angielszczyzna jest tylko zahukanym, niezbyt godnym zaufania świadkiem czasem cudownych, czasem potwornych obrazów, które usiłuję opisać."
„Wśród współczesnych pisarzy mam kilku faworytów — na przykład Robbe-Grillet i Borges. Jak swobodnie, jak wdzięcznie oddycha się w ich cudownych labiryntach! Podziwiam trzeźwość ich myślenia, poezję i przejrzystość, złudę w zwierciadłach."
„Żaden pisarz nie wywarł na mnie szczególnego wpływu, spośród żywych ani spośród umarłych, nigdy też nie należałem do żadnego ruchu czy klubu. Nawet trudno zaliczyć mnie do jakiegoś wyraźnie wytyczonego kontynentu. Jestem rakietą nad Atlantykiem — jak jasno, jak błękitnie jest w moim niebie, z dala od sztucznych podziałów i sztucznych ptaków."
„Wiem jasno, co budzi moją odrazę: głupota, ucisk, zbrodnia, okrucieństwo, muzyka rozrywkowa. Moje namiętności należą do najintensywniejszych, jakie znane są człowiekowi: pisanie i łowienie motyli."
„Szczerze mówiąc nigdy nie myślałem o literaturze jako o karierze. Pisarstwo było dla mnie zawsze mieszaniną przygnębienia i uniesienia, torturą i rozrywką — nigdy nie spodziewałem się dochodów. Często wszakże marzyłem o długiej i podniecającej karierze jako nieznany kustosz kolekcji motyli w wielkim muzeum."
„Rozkosze pisania dokładnie odpowiadają rozkoszom czytania. Błogość, trafność zdania łączy pisarza i czytelnika: zadowolonego pisarza i wdzięcznego czytelnika, albo — co wychodzi na to samo — artystę wdzięcznego nieznanym mocom umysłu, które podyktowały mu układ obrazów, i artystycznego czytelnika, którego ten układ zadowala. Każdy dobry czytelnik ucieszył się w życiu kilkoma dobrymi książkami, po co więc analizować przyjemności wystarczająco znane obu stronom. Piszę głównie dla artystów, towarzyszy-artystów, naśladowców artystów. Nigdy wszakże na wykładach literatury nie potrafiłem wytłumaczyć formy dobrego czytania — faktu, że książek artysty nie czyta się sercem (serce to wyjątkowo głupi czytelnik) i nie samym umysłem, lecz umysłem i plecami. Panie i panowie, kiedy dreszcz przebiegnie wam po plecach, wiecie, co czuł autor i co chciał, żebyście czuli."
„Jak zbieram materiał do książki? Wiem jedynie, że w bardzo wczesnej fazie rodzenia się powieści czuję potrzebę, aby gromadzić źdźbła słomy i łykać kamyki. Nikt nie dojdzie, jak wyraźnie ptak wyobraża sobie, jeśli w ogóle sobie wyobraża, przyszłe gniazdo i złożone jaja. Kiedy później wspominam siłę, która kazała mi zanotować poprawną nazwę przedmiotów, ich wymiary czy odcienie, nim jeszcze ta informacja okazała się potrzebna, skłonny jestem założyć, że to, co z braku lepszego terminu nazywam natchnieniem, już działało uparcie kierując mnie to tu, to tam, każąc gromadzić znany materiał dla nieznanej struktury. Po pierwszym szoku rozpoznania — nagłe zrozumienie: to jest właśnie to, co zamierzam pisać — powieść rodzi się sama; ten proces rozwija się w umyśle, nie na papierze: aby uprzytomnić sobie etap osiągnięty w danym momencie nie muszę wyraźnie dostrzegać każdego zdania. Czuję rodzaj delikatnego rozwoju, wewnętrznego wygładzania, i wiem, że szczegóły są już na miejscu, że zobaczyłbym je, gdybym przyjrzał się dokładniej, gdybym zatrzymał maszynę i otworzył wewnętrzne przegródki, ale wolę czekać aż to, co luźno określa się jako natchnienie, wykona za mnie pracę. Przychodzi wreszcie moment, gdy otrzymuję od wewnątrz zawiadomienie, że cała struktura jest ukończona. Pozostaje mi teraz jedynie wziąć pióro lub ołówek. Ponieważ całą strukturę, mgliście rozbłyskującą w umyśle, można porównać do obrazu, ponieważ do właściwego uchwycenia malowidła nie jest konieczny ruch od lewej do prawej, przeto mogę, gdy przystępuję do pisania, kierować reflektor na dowolną część utworu. Nie zaczynam powieści od początku. Nie sięgam po rozdział trzeci nim rozpocznę czwarty, nie posuwam się sumiennie od jednej strony do następnej, nie, biorę trochę tu, trochę tam, aż zapełnię wszystkie luki. Dlatego lubię pisać powieści i opowiadania na fiszkach, które numeruję, gdy całość jest skończona. Każdą fiszkę przepisuję wiele razy. Trzy fiszki składają się mniej więcej na stronę maszynopisu. Kiedy wreszcie czuję, że skopiowałem wyobrażone malowidło na tyle wiernie, na ile było fizycznie możliwe — niestety, zawsze zostaje pewna ilość pustych miejsc — wówczas dyktuję powieść żonie, która pisze ją na maszynie w trzech egzemplarzach."
„Wolałbym, aby mnie nie mylono z Platonem, za którym zresztą nie przepadam, ale sądzę, że w moim wypadku naprawdę cała książka, zanim zostanie napisana, istnieje gotowa w jakimś innym, czasem mglistym, czasem przejrzystym, wymiarze, a moim zadaniem jest wydobyć na jaw tyle, ile zdołam, i z taką precyzją, na jaką pozwalają ludzkie ograniczenia. Pisząc odczuwam największe szczęście wówczas, gdy czuję, że nie mogę zrozumieć, lub raczej chwytam siebie na nierozumieniu, jak i dlaczego dany obraz, pomysł konstrukcyjny czy dokładne sformułowanie zjawiło się we mnie. Czasem bawię się patrząc na czytelników, gdy usiłują w rzeczowy sposób wyjaśnić te szalone poczynania mego niezbyt sprawnego umysłu."
„Zastanawiam się, czy rzeczywiście w mojej twórczości jest tak dużo zatracenia i »frustracji«? Humbert jest sfrustrowany, to jasne: kilku innych łajdaków jest sfrustrowanych; polityczne państwa są potwornie sfrustrowane w moich powieściach i opowiadaniach; ale moje umiłowane twory, moje postaci pełne blasku — w Darze, w Zaproszeniu na ścięcie, w Adzie, w Wyczynie — na dłuższą metę okazują się zwycięzcami. Pewnego dnia, wierzę, pojawi się ktoś o nowym spojrzeniu i ogłosi, że nie tylko nie byłem frywolnym ptakiem ognistym, lecz byłem surowym moralistą, deptałem grzech, biłem w głupotę, ośmieszałem wulgarność i okrucieństwo — a najwyższą władzę oddawałem w ręce delikatności, talentu i dumy."
Cytaty pochodzą z: Wojciech Karpiński Portret wyobraźni, ze zbioru esejów W Central Parku, Warszawa 1980. Tekst według wydania IV (Wrocław
1998), s. 80-118.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz